poniedziałek, 19 lutego 2018

Od Williama C.D Riley - Regionalne Zawody w Skokach przez Przeszkody w Umag (P)

Odstawiłem nogę Sabiny na ziemię - było pewne, kuleje.
-Dobra, masz przerwę w jazdach.- pogładziłem szyję Holenderki, która jedynie cicho zarżała.
Nim zdążyłem się obejrzeć, za mną pojawił się instruktor, ulubiony Pan James z chytrym uśmiechem na twarzy i dłońmi zaciśniętymi w kwadrat. Czując, że coś się szykuje, zamknąłem boks, po czym wysiliłem się na piękny uśmiech, zwiastujący wybuch płaczu. Mężczyzna jedynie poprosił mnie do gabinetu, na co przewróciłem oczami, spodziewając się już opieprzu o za głośne słuchanie muzyki, tym razem to nie byłem ja, przyrzekam na najświętsze banany. Na jakże niewygodnym taborecie w pokoju dyrektora, nerwowo przełykałem ślinę, którą w nadmiernych ilościach produkowały ślinianki.
-A więc Williamie...podobno nie bierzesz udziału w zawodach...- dyrektor był obrócony do mnie tyłem, widziałem tylko jego czubek głowy zza oparcia czarnego obrotowego fotela.
-Zgadza się.- odparłem zdecydowanie, podejrzewając już temat ciągniętej przez następne parę godzin rozmowy.
-Jednak na treningach radzisz sobie bardzo dobrze, a Sabina świetnie skacze...- James nie rezygnował, tym razem twarzą do mnie, lekko się uśmiechnął, co w ostatnim czasie było zjawiskiem dość niespotykanym.- Poza tym jej nietypowe umaszczenie wzbudziłoby podziw...- mężczyzna wstał z fotela na kółkach, sięgając po kubek z kawą.
-Kuleje, nie da rady jechać. Może pan nie przedłużać?- zapytałem błagalnie, spoglądając na siorbiącego człowieka w garniturze.
-Dobrze, chcę, byś jechał klasę P, na Whispherze, poradzicie sobie, zresztą narzucacie zawsze świetny czas grupie.- I tu umarłem, gdyż byłyby to pierwsze poważne zawody, zwiastujące pierwszą poważną porażkę.
-Mogę się zastanowić.- niepewnie powiedziałem, opierając łokcie na kolanach, a dłońmi podpierając głowę.
-Świetnie, jutro staw się o 8 na trening prywatny, zniżę ci nawet cenę.- Właściciel usiadł na fotelu, wyganiając mnie z pokoju.- Tylko nie słuchaj tak głośno muzyki!- rzucił na koniec, zamykając drzwi.
***
Przecierając zmęczony oczy - gdyż w nocy do około trzeciej godziny oglądałem horrory, których obecnie szczerze nienawidzę, godzina 6 była zdecydowanie za wczesną dla mojego leniwego organizmu, a Oriane mówiła „Idź spać, bo nie wstaniesz."- szybko podniosłem się z łóżka, ubierając ocieplane bryczesy, ze względu na minusową temperaturę, którą odczytałem na termometrze, po czym z szafy wyciągnąłem czarny golf. Przed wyjściem umyłem jeszcze zęby i zagarnąłem kurtkę i portfel. Przez korytarz przemknąłem szybko, nie witając się z prawie żadną osobą, choć prawie żadnej nie znałem, gdyż no...dużo osób ostatnio przyjechało do Akademii. Nim doszedłem do boksu mojego konia, spotkałem Riley, która czyściła karą Melinde. Wymieniliśmy parę zdań, po czym spoglądając na śpieszący zegarek, zdjąłem z pręta ciemnobrązowe siodło Whisa, biały pad, kremową podkładkę i żel, a robiąc drugą rundkę, złapałem skrzynkę ze szczotkami i wędzidło. Z boksu wyprowadziłem Wiatraka, następnie przypinając go po obu stronach korytarza dwoma uwiązami. Kopystkowanie zacząłem od lewej przedniej nogi, kończąc na prawej przedniej, później znów spoglądając na ekran telefonu, na którym wyświetliła się zgubna godzina, siódma czterdzieści pięć. Wrzucając do skrzynki szczotki, którymi już operowałem, zająłem się szybkim ubraniem go w przygotowany osprzęt. Whisphers gotowy był minutę przed ósmą, więc byłem geniuszem czasowym. Sam wsiadłem na niego przy instruktorze równo o ósmej, jeszcze podciągając popręg, porozciągaliśmy się na drągach, jeżdżąc je najpierw kłusem w półsiadzie, a później galopem.
Wałach sprawował się bardzo dobrze, jego galop był energiczny i zaangażował też zad, co dobrze wróżyło - dobrze rozciągnięty i chętny do współpracy koń zrobi więcej niż uparty osiołek, którym jest na przykład Sabina. Na początek skoczyliśmy szeregi podwójne, później w kłusie jakieś niższe. Kiedy za nami była już połowa zaplanowanych przeszkód, pan Rose rozkazał mi zsiąść z konia.
-Za bardzo przyśpieszasz przed przeszkodami.- powiedział surowo, obchodząc mnie i Wiatraka wokoło.
-To nie ja. To on.- wskazałem na gniadego, który w tym czasie skubał swoją nogę.
-Ale to ty na nim jeździsz, nie wyrobicie się przed przeszkodami, jak tak dalej pójdzie.- mężczyzna znów warknął, wyrywając mi wodze z dłoni.- Pokażę Ci, jak to powinno wyglądać.
Ku mojemu zdziwieniu James wsiadł na zdziwionego nagłą zmianą jeźdźca wałacha. Odsunąłem się z podłym uśmiechem na bok, widząc, jak Whisphers przyśpiesza przed stacjonatą i wybija się w dobrym momencie, przynajmniej dla mnie.
Poranek i przygotowania do jutrzejszych zawodów zagarnęły Akademią. Każdy plątał się pod nogami, a tylko my z siostrą siedzieliśmy przed programem skokowym i analizowaliśmy wszystko na prawdziwej ujeżdżalni.
-Dobra, tu możesz jeszcze trochę przyśpieszyć galop. I to właściwie koniec, nie daj mu za bardzo szarżować, bo polegniecie na drugiej przeszkodzie. - dziewczyna podbiegła do mnie, rzucając mapką.
-A ty nie jedziesz?
-Nie ma sensu męczyć Draculi niższymi klasami, ale myślę nad jazdą w Rijece, Pani Rose na mnie liczy.- Esma szybko odbiła, idąc w swoją stronę.- Idę, widzimy się jutro.
Wiatrak musiał wyglądać dobrze, bardzo dobrze. Szybko udało mi się go wprowadzić do pustej myjki, gdzie namydliłem gniadosza i spłukałem również szybko, by się nie przeziębił, choć w stajni było dość ciepło i nic nie sprzyjało kolejnej chorobie.
***
Dzień zawodów, ah....wczesna pobudka, by dojechać do Umag na odpowiednią godzinę. Oriane postanowiła jechać z nami, co było bardzo miłe. Okazało się, że Riley też jedzie, tyle że nie będzie startować w zawodach, a jedynie dopingować swojego chłopaka. Gdy zjadłem już śniadanie, które ograniczyło się do sałatki z nieznanymi mi składnikami, poszedłem po Whisa, by następnie wprowadzić go do przyczepy, którą z Esmą wozimy nasze konie. Z siodlarni musiałem jeszcze wziąć pakę, w której był niezbędny na zawody sprzęt. Gdy owa rzecz znalazła się w przyczepie, wsiadłem do auta, gdzie z tyłu siedziała Esma z Oriane, gadające w tej chwili w najlepsze. Zasiadłem na miejscu obok kierowcy, którym w tej chwili był James.
-Drodzy moi, kto bierze jeszcze udział w jakichś zawodach, skokowych najlepiej?- Pan James Rose zapytał, poprawiając nogę na gazie.
-Ja biorę w P w Rijece i jeszcze w N.- moja siostra dumnie uniosła czoło, przerzucając włosy z ramienia do tyłu.
-Szczerze, to nie wiem.- Oriane zaśmiała się, spoglądając na mnie, na co odchyliłem się do tyłu, w celu pocałowania brunetki.
-Zapnij pasy Müller.- kierowca chwycił mnie za rękę, wciskając w siedzenie.
Samochód wybuchnął śmiechem, w wesołej rozmowie zapominając o tych cholernych zawodach, którymi mocno się stresowałem, tak na marginesie. Dojazd na miejsce zawodów zajął nam mniej więcej czterdzieści minut, o ile GPS się nie pomylił, co było całkiem prawdopodobne, gdyż najpierw wyświetlił trasę do całkiem innej miejscowości. Już na miejscu udało mi się szybko wyczyścić konia, gdyż w Porec był już czyszczony, po czym wyoliwkowałem go, by trochu, choć błyszczał i odciągał uwagę ode mnie - wysokiego bruneta, z poszarpanymi przez wiatr włosami. Ubrany w czarny frak, kremowe bryczesy, czarny toczek i czarne wypastowane oficerki, udałem się do stajni, by przyszykować Wiatraka, który niespokojnie kręcił się po boksie.
-Witaj Williamie.- Riley stanęła przy boksie, oglądając, jak to zgrabnie zakładam na gniadosza ogłowie.
-Witaj Riley, jeśli zechciałabyś mi pomóc z koreczkami, to byłbym rad, moja droga.- zaśmiałem się, wskazując na niedokończoną fryzurę. Właściwie ze wszystkimi się uwinąłem, ale do końca zostały jeszcze dwa, a sam najpewniej nie zdążyłbym do końca.
Dziewczyna sprawnie spięła pozostałe dwa kosmyki włosów w małe, zgrabne koreczki, które później obwinęła wstążką. Kilkanaście minut później, Esma wzięła Whisphera na rozprężalnie, twierdząc, że chce zobaczyć, w jakim jest stanie. Gdy zobaczyłem, jak nieznana mi kobieta macha numerkiem 2, zrozumiałem, że w całym tym zamieszaniu, zapomniałem odebrać numeru startowego. Czym prędzej pobiegłem do stoiska, gdzie starsza brunetka z kwaśną miną nalepiła mi na kurtkę czerwoną dwójkę, tak, miałem wystartować jako drugi, co jednak trochę mnie przeraziło. Pierwszy zawodnik dość mocno wstrzymywał konia, przez co przekroczyli czas i zrzucili jakiś drążek.
-Dajesz brat, wierzę w ciebie.- Esma poklepała Gniadego po łopatce, po czym rzuciła słodki uśmiech w moją stronę.
Pokiwałem głową, po czym w wyczekiwaniu popatrzyłem na mężczyznę przy mikrofonie.
-Teraz William Schrase na Whispherze!
Wałachowi dałem znak łydką, po czym, gdy koń ruszył kłusem, znów powtórzyłem, na co Gniadosz wystrzelił z zadu i zagalopował ładnie, po czym za wodzą ruszył na pierwszą przeszkodę, która była jednocześnie końcem. Stacjonata nie wyglądała strasznie, była całkiem niegroźna, więc puszczając wałachowi wodzę, zrobiłem półsiad, w momencie, gdy koń wybił się tylnymi kopytami, by po chwili przelecieć dobrze nad przeszkodą. Po nie powiem, że wygodnym wylądowaniu, dodałem lekko łydą na krótkiej prostej, by obudzić trochę galop, po czym spoglądając na następną przeszkodę, skręciłem konia. Whisphers przed przeszkodą mocno przyśpieszył, czego nie zdążyłem ogarnąć i wybił się zdecydowanie za szybko, co mogło się zakończyć zrzutką na drugiej przeszkodzie. Dzięki wyjątkowemu talentowi wrodzonemu mojego wałacha bezpiecznie wylądowaliśmy po drugiej stronie przeszkody i czując, jak Wiatrak chętnie nabiera prędkości, nie hamowałem go, gdyż był tu dłuższy odcinek.
-Nie ciśnij Will!- myślałem, że Pan James nie byłby zdolny do krzyku, ale jednak był.
Ostro zakręciliśmy, by wyrobić na następnej przeszkodzie, a dokładniej dwóch. Whis wyskoczył z charakterystycznym dla niego przytupem, po czym z krótkim parsknięciem wylądował pośrodku obu przeszkód, by znów tupnąć kopytem i przeszybować nad double barrem. Lądowanie było twarde, tak samo, jak w przypadku następnego, w którym byłem pewien, że przez moje roztargnienie belka postanowiła zlecieć. Na zakręcie na całe szczęście wyrobiliśmy i udało mi się nawet rzucić okiem na poprzednią przeszkodę i przed okserem zrobiłem półsiad, co gniadosz potraktował jako namowę do skoku. Szóstą przeszkodą była stacjonata, którą sprawnie pokonaliśmy, jednak ze strachem, że ten skok wyglądał bardziej jak pokaz orangutanów. Teraz był dłuższy odcinek, więc docisnąłem łydką kilka razy, a Whis strzelił baranka i pogalopował szybciej na szereg. Kolejny ostry zakręt, swego rodzaju pułapka na niezogniskowanie jeźdźców i pierwsze wybicie i przelot nad całkiem wysokim okserem. Między przeszkodami było miejsce na jedną foule, więc tutaj znów gniadosz przytupnął i wyskoczył. Następną przeszkodą był kolejny double barre, który pokonaliśmy ładnie, zgrabnie i bez większych obaw. Czułem, że i tak galopowaliśmy bardzo szybko, więc czas, gdy wreszcie przeskoczyliśmy ostatnią przeszkodę, musiał być dobry.
***
-Riley, William, dziś wy wymieniacie koniom stajennym siano, już, migiem.- James wydał nam rozkaz, gdy zamknąłem boks mojej mieszanki na zasuwę.


Rileey? Opko super złe, przepraszam :<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)