Jakże zgrabnie omiotła nasze towarzystwo cisza - chociaż dookoła panował
niezły gwar, my siedzieliśmy cichutko, kończąc jedynie nasze skromne
kolacyjki, nie odzywając się do siebie ani słowem. Od czasu do czasu
dyskretnie spoglądałam w jego kierunku, aby uchwycić szczegóły, które z
jakiś powodów wcześniej mi umkły. Szczególnie spodobały mi się jego
całkiem fajne, szare oczy - widziałam je jedynie kilka razy w życiu, i
to nie tyle u facetów, co u kobiet. Tym bardziej mi się spodobały.
Szczerze mówiąc to nie byłam zbyt pewna, czy aby na pewno odezwiemy się
jeszcze do siebie - prawdopodobnie jemu, jak i mnie, pasowała cisza
pomimo, że z każdą minutą była coraz bardziej niezręczna. W związku z
tym, chciałam dokończyć podarowaną mi kanapkę, wybełkotać sensowne
pożegnanie a następnie powlec się tam, gdzie tylko nogi mnie poniosą - w
planach był albo późny spacerek, albo wylegiwanie się w swym nowym, już
przetestowanym łóżku.
- Jestem Collin. - Czyli padło na opcję trzecią - podtrzymanie rozmowy
za inicjatywą jednej ze stron - jak się okazało, wystąpił z nią brunet.
Zasiadłam więc wygodniej na krześle, zastanawiając się nad przekazanymi
mi informacjami - sympatyczny chłopak spod siedemnastki ma na imię
Collin, co z niewiadomych przyczyn wydawało mi się być takie oczywiste.
Pasowało do niego to imię, choć na dobrą sprawę nie wiedziałam,
dlaczego.
- Jade.- Jakież było moje całkiem pozytywne zaskoczenie, kiedy to po raz
któryś już tamtego dnia, na mojej twarzy pojawił się uśmiech - tym
razem, stuprocentowo szczery i niewymuszony. Chyba będę musiała przestać
tak się szczerzyć, bo w końcu, kiedy przeleje się szala goryczy,
wszystko robi się uciążliwe. Zwłaszcza, jeśli miałabym utrzymywać z
brunetem dłuższy kontakt, co zdawało się być z biegiem czasu coraz
bardziej prawdopodobne - gdybym przestała rzucać uśmiechami na prawo i
lewo, znając życie, wychwyciłby te najmniejsze, pokazane na mej twarzy z
okazji najbardziej szlachetnych przyczyn.
Milion odgłosów tłuczących się o naczynia sztućców później, i my
zakończyliśmy nasz pobyt na kolacji, kierując się w stronę wyjścia.
Na zewnątrz panował już całkowity mrok. Dróżkę przez którą
przechodziliśmy, aby trafić do swych pokoi, oświetlał jedynie słabo
świecący księżyc. Lampy, choć teoretycznie były poustawiane co kilka
metrów - najprawdopodobniej zmęczyły się ułatwieniem innym życia, gdyż w
pewnym momencie zgasły, jedna za drugą.
Po chwili było wiadomo co się stało - nieznana mi do tej pory kobieta,
będąca z tego co wywnioskowałam jedną z kilku instruktorek,
poinformowała nas iż jakże magicznie wysiadł prąd. Jedyne co mogliśmy
zrobić, to powłóczyć się do swych pokoi, choć miałam na ten czas inną
wizję.
- Nie chcę słyszeć sprzeciwu - Złapałam za ramię Collin'a, który od
dobrej chwili dreptał o kilka kroków przede mną. Zdezorientowany moją
nagłą napaścią, ku mojemu zadowoleniu odwrócił w moim kierunku głowę,
wyraźnie oczekując kontynuacji jakże fascynujących wywodów. - Idziemy
się przejść. W końcu, co zrobiłbyś w pokoju, skoro i tak nie miałbyś
prądu? No chyba że jesteś jakimś kotem i widzisz po ciemku, ale w takim
razie zwróciłabym honor. Tak czy siak, jesteś na mnie skazany.
I, nie zwracając uwagi na wszelkie protesty, które szemrał pod nosem -
pociągłam go za sobą, udając że wiem, gdzie nas wlokę. W rzeczywistości
kierowałam się intuicją oraz tym, co zauważyłam wcześniej po drodze -
wszędzie tu były lasy, które koniecznie chciałam zwiedzić. Chociaż nie
wiedziałam, czy brunetowi rzeczywiście nie podoba się mój nagły pomysł,
czy też zgrywa wielce obrażonego - starałam się jakoś podtrzymać
rozmowę, choć zarówno początki bywały trudne, jak i my nie byliśmy
aktualnie rozmówni. Zwłaszcza umilkliśmy w momencie gdy omijaliśmy
pierwsze pastwiska, na których choć nielicznie, ale pasły się konie.
Nie wiem, czy wyglądałam zbyt dobrze w oczach nowopoznanego chłopaka,
jednakże, zdawałam się tym chwilowo nie przejmować. Podeszłam pod
napięte pastuchem ogrodzenie, wpatrując się w różnorakie postawy rumaków
- jakie było moje nie tylko wewnętrzne szczęście, kiedy pośród
kilkunastu ogierów dostrzegłam kilka wprost cudnych przedstawicieli ras
niemieckich. Nie musieliśmy czekać zbyt długo - konie najwyraźniej
zaintrygowane naszymi osobami, dosyć szybko podtruchtałty do nas, dzięki
czemu już po chwili głaskaliśmy je po masywnych, umięśnionych szyjach i
pyskach, równie niczego sobie.
Ostatecznie, wiedząc że nie mamy zbyt dużo czasu do rozporządzenia,
oderwaliśmy się od wierzchowców. Co prawda, zostałabym tam z ogromną
chęcią dłużej.. Teraz jednak, próbowałam jako priorytet ustawić sobie
całkiem miło zapowiadający się spacer, a poznawanie kopytnych
pozostawiłam na dzień następny. W tamtym momencie chciałam choć przez
chwilę pocieszyć się świeżym, nieskazitelnie czystym powietrzem, którego
pozazdrościłby nie jeden mieszkaniec miasta. Trzaskające gałęzie pod
naszymi stopami, leniwie opadające, jesienne listki i delikatne podmuchy
wiatru.. To wszystko sprawiało, iż najchętniej spałabym w tym lesie,
chociażbym miała do rana zamarznąć. Za pewne i tak bym zrobiła - jedyną
przeszkodą była myśl, iż niekoniecznie chciałam postawić się
właścicielom już w pierwszy dzień. Zaszczyt siedzenia na ich biurowym
fotelu pozostawiłam sobie na inną okazję, dużo bardziej zaszczytniejszą.
- To ten.. Posłużę się szablonem, który w swoim życiu za pewne słyszysz
po raz kolejny i kolejny.. Powiesz coś o sobie? No nie wiem, skąd
jesteś, może też masz irytujące rodzeństwo? - Spytałam w końcu, kopiąc
jeden z podłożonych mi przez los kamieni.
<Collin? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)