wtorek, 15 listopada 2016

Od Naomi - zawody

Siedziałam na Luckim. Jechał na pierwszą przeszkodę. Ale… nawet się nie podniósł, przeszedł przez nią zrzucając wszystkie drągi.
- Zła technika skoku – usłyszałam w mojej głowie jakiś głos. I nagle zaczęłam się topić się w czymś dziwnie lepkim i przeźroczystym, powoli traciłam powietrze…

-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-

Przede mną siedziała Abi, skrupulatnie wylizując moją twarz, mój naturalny budzik. To nie był idealny początek dnia, lecz jako pozytywna osoba powinnam się cieszyć, że nie zaspałam czy że mój pokój się nie spalił. No przecież wszystko może się wydarzyć, czyż nie? Musiałam w końcu zasnąć, zwycięstwo! Przez pół nocy, pewnie nawet więcej, próbowałam wejść w stan spoczynku, ale to mi się nie udawało, więc włączyłam mój laptop i zaczęłam surfować po Internecie. Znalazłam kilka zdjęć Luckiego, pewnie dlatego mi się śnił. W każdym razie wstałam z łóżka i poszłam do łazienki, z twarzą umazaną śliną psa nie mogłam się przecież nikomu pokazać. Spięłam włosy w wysoki kucyk, wolałam, żeby dzisiaj mi nie przeszkadzały. Ubrałam pierwsze lepsze rzeczy, i tak za niedługo je zmienię. Zarzuciłam polar i pobiegłam do stajni.
- Cześć, łakomczuszku! – kucyk próbował wyjąć smakołyki z mojej kieszeni – Dziś jest nasz wielki dzień, pamiętasz?!
Jak go znam, to udawał, że niczego się nie domyśla, a na samym starcie będzie pędził jak szalony. W nim jest duch rywalizacji, ja to wiem.
-Cześć, gotowa na dzisiejszy dzień? – dobiegł mnie głos dziewczyny, która teraz była tak samo ważna jak islander, który przede mną stał. To była oczywiście Lily, dziewczyna, z którą byłam w parze. Po krótkiej konwersacji umówiłyśmy się przed prywatną stajnią. Wzięłam się więc za czyszczenie Ozziego. Jak zwykle, podgryzał, kiedy czyściłam pod popręgiem i nie chciał podawać kopyt. Ale czułam, że jest bardziej nerwowy niż zwykle. Wiele razy mówiłam mu, co dzisiaj będzie, nie ma się co dziwić. Ja też cała się trzęsłam, jak przed sprawdzianem, na który w ogóle się nie uczyłam. Tym razem solidnie trenowałam. No cóż, nie mam pewności siebie i tej myśli, że razem z Lil możemy wygrać. Bo choć tak naprawdę nie zapisałam się po to, żeby poczuć smak zwycięstwa, to już zdążyłam o tym pomarzyć. Teraz strój. Lily powiedziała, że będzie przeszkadzał, ja też o tym wiedziałam, więc postanowiłam po prostu dobrać fajny komplet. Wyglądał tak:

Dla własnego bezpieczeństwa na siebie miałam zarzucić żółtą kurtkę i czarne bryczesy. Ubrałam Ozziego, teraz trzeba było go tylko trochę rozgrzać.

***

Razem z moją parą pojechałam na pole startu. Lily rzuciła „Powodzenia!”, ja jej też i obie już oddzielnie udałyśmy do swoich celów. Zatrzymałam się na polu przekazania pałeczki. O czymś myślałam, najprawdopodobniej o tostach, które zjadłam na śniadanie, w takich momentach nie rozmyślam o niczym mądrzejszym. Z napięciem czekałam na przyjazd karej klaczy i jej jeźdźca.

***

W końcu – po kilku minutach, a tak naprawdę całej wieczności – z zakrętu wyłoniła się Moonlight i Lily. Naprężyłam wszystkie mięśnie w moim ciele.
Dawaj, Lilka! – krzyknęłam. Po chwili w dłoni dzierżyłam już sztafetę. Z nerwów prawie zapomniałam dodać łydki Ozziemu, ale lekka wystarczyła, żeby ten już pruł na przód. Zwarta i gotowa stanęłam półsiad. Przede mną kłoda. Ma 70 centymetrów, czyli jest całkowicie bezpieczna. Byłam skoncentrowana jak koncentrat pomidorowy Knorr, czy jak mu tam. Moja babcia robiła pyszną zupę z tego, polecam! Moja babcia robiła też pyszny rosół, chętnie bym teraz zjadła. Mogłam przecież przewidzieć, że będę o to wspominała i zjeść więcej grzanek na śniadanie… Nawet nie zauważyłam, kiedy islander skoczył i kiedy wylądował po drugiej stronie. „Jak zaraz nie zacznę myśleć o właściwych zawodach, to chyba Ozzi oszaleje, on sobie biegnie, a ja jestem gdzieś na Marsie i marzę o zielonych migdałach!” – przywołałam się do porządku, dodałam łydkę i skierowałam kuca w sam środek przeszkody. Teraz dwa murki. Na drugi szczególnie muszę uważać, 110 centymetrów na kucu to nie lada wyzwanie. Pierwsza przeszkoda poszła łatwo, teraz druga. Ozyrys poleciał, ja dobrze wiem, że on nie jest koniem, a PEGAZEM! Tak, tak, magia istnieje, skrzydła widać tylko przy skoku i tylko z perspektywy jeźdźca, ale jednak. Teraz właśnie mój skrzydlaty konik wylądował po drugiej stronie murku, zwycięstwo. Zebrałam bardziej wodze i poprawiłam dosiad. Jechaliśmy na snobki siana – nie przeraziła mnie ich wysokość, szerokość i wygląd też, więc tak podsumowując to nic mnie nie przeraziło. Przechyliłam się do przodu, odchyliłam się do tyłu i znowu stanęłam do półsiadu. Przede mną majaczyła się kłoda. Wysoka, nie powiem. Ale z pegazem mogę przecież robić wszystko, prawda? Oczywiście, jeśli Ozyrys rzeczywiście jest skrzydlatym koniem, czyli jeśli mi się nie przywidziało. Ale co do tego, to raczej są bardzo małe szanse. „Nie, nie tak szybko!” – krzyknęłam w myślach i zwolniłam kuca. Zmęczy się i jeszcze okaże się, że do mety dojedziemy kłusem. Wykonaliśmy razem piękny skok. Dość ostry zakręt, mi prawie sztafeta wypadła z ręki. „Jakim cudem jeszcze ją mam?” – nie wiem, ale zdążyłam zauważyć, iż ściskałam pałkę tak mocno, że palce mnie bolały. I… znowu kłoda. Druga co do wysokości przeszkoda, ale raz przeskoczyłam 110, teraz też mi się uda. Ale, najazd na nią był zdecydowanie za krótki. Islander to zauważył i puścił się szaleńczym galopem. Nie, nie w tej chwili! Wyłamanie przeszkody na samym początku to najgorsze, co mogło mnie, a raczej nas spotkać. Próba zwolnienia nie udała się, ale srokacz już unosił kopyta. „Czyli postawił na zabicie się na kłodzie, tak?”. Nie, zupełnie nie. Teoria znów się sprawdziła, ale ja – nie. Mój pegaz wspaniale skoczył, a ja uderzyłam nosem o jego grzbiet i dziwiłam się, że się udało. Uwaga, tracę równowagę! Przyjęłam pozycję obronną, czyli zdrętwiałam, chwyciłam się grzywy i zamknęłam oczy, czekając na uderzenie. O dziwo, po kilku sekundach otworzyłam patrzałki, i dalej siedziałam w siodle. Szybko się ogarnęłam, sprawdziłam, czy mam w dłoni tą nieszczęsną sztafetę i popatrzyłam w al. Rzeka, którą miałam przed sobą nie była dla nas tak trudna, choć w pierwszej chwili zastanowiłam się, czy mamy to przeskoczyć, czy przejechać. Postanowiłam zrobić to pierwsze, bo przecież nie był to jakiś specjalnie długi potok. Już nie mówiąc o tym, że kopytny mógłby się poślizgnąć, a tego raczej nie chciałam. Hop! Tym razem wszystko było dopilnowane na ostatni guzik. Półsiad był, łydka była, skok był, wszystko było. Rzeka zniknęła w oddali i teraz za to trzeba było pomyśleć o następnej przeszkodzie – o wysokim, drewnianym stosie. OK, poradzę sobie. „Płoooonie ognisko w lesie, Ozzi skacze przez stos!” – jeszcze kilka wersów, i byłaby piosenka, która dodatkowo nawiązuje do rzeczywistości, bo kucyk był zwarty i gotowy na następną przeszkodę, kolejny murek. Nie lubiłam murów, bo blokowały widok i dostęp do tego, co było za nimi. Ale ten nie był wysoki. 70 centymetrów to tyle, że mogłam spokojnie zobaczyć drogę, która była za nim, więc to był dobry murek. Hop! Później lekki wstrząs, mój wierzchowiec już pędził dalej. Przeszkoda ułożona z siana, którą widziałam na horyzoncie wydawała się być zupełnie przyjazna. Przez chwilę poczułam jeden z moich ulubionych zapachów i byliśmy daleko za snobkami siana. 
Jeszcze tylko 3 przeszkody. Teraz rów z wodą i kłoda. Nic trudnego. Kuc wbiega do rzeki, woda rozpryskiwała się we wszystkie strony. Nic trudnego? No, niezupełnie. Pewnie konstruktor specjalnie zadbał o to, żeby tak się wydawało. Ozzi już podnosił nogi, ale czułam, że się ślizgał. W ostatnim momencie udało mu się odbić od ziemi i rozwinąć skrzydła. Ostry zakręt, i mogłam już myśleć o następnej przeszkodzie.
Podwójnie mokra? Zamawiasz pizzę i prosisz o podwójny ser, a ja zamawiam Naomi i proszę o podwójną wodę. Przecież to całkowicie normalne, że myślałam o takich rzeczach na zawodach? No, oczywiście, że tak. Tym razem przez chwilę czułam się, jakbym pływała w wodzie. To znaczy, można pływać w czymś innym? No oczywiście, można pływać w lawie. „Koń, na którym Neo siedzi skacze kłodę, a Neo pływa w lawie”. Kto wymyślił taka przeszkodę? Pewnie jakiś mój przodek, nikt inny nie mógłby być tak głupi. Tymczasem Ozyrys żył swoim życiem i był już po drugiej stronie drzewca, galopował dalej. Nie wiem, jak przez tamten czas udało mi się go prowadzić, ale teraz musiałam się naprawdę zmobilizować. Ozzi pędził na ostatnią przeszkodę – wysoką kłodę.To jej najbardziej się obawiałam, kucyk mógł jej nie przeskoczyć. Jeśli nawet miałoby się tak stać, to po nim w ogóle nie było tego widać – jego pewność siebie mówiąc brzydko po prostu mnie rozwalała. Wielka, wysoka kłoda. Po niej tylko ostry zakręt i meta. Oczywiście istniała jakaś mała szansa, że tego nie przeskoczy, ale przecież uważałam się za dość pozytywną osobę. Czy pozytywna osoba myśli o glebie tuż przed metą? Chyba nie, więc weź się w garść, bo wierzchowiec, na którym teraz jeździsz jest kilka metrów przed przeszkodą. Lubię mówić do siebie, i lubię dużo myśleć. Bo jestem taką dziewczyną, która kilka centymetrów przed przeszkodą mówi sobie o tym, że lubi dużo myśleć. Wyrwałam się z stanu nieważkości, bo kuc już unosił nogi. Poszybowaliśmy nad przeszkodą i przez ułamek sekundy wisieliśmy w powietrzu. Spoglądając w dół na świat z naszego miejsca w niebie. Tu, wśród gwiazd, nie ma żadnego dźwięku. Jest tylko spokój i szczęście, i cudowna chwila, której nie chcę jeszcze wypuszczać. Potem spadliśmy w dół. Mocne uderzenie, ale nie aż takie, żeby mnie powalić na ziemię. Nie mnie, nie Naomi Sullivan, której udało się przeskoczyć kucykiem 120-centymetrową przeszkodę. Chrzanić moją dumę, skoro to jeszcze nie koniec. Moje przeczucie podpowiadało, że to będzie najostrzejszy zakręt. Nie myliłam się, ale byłam na to przygotowana i przechyliłam się w lewo. Później odległość między ziemią a mną momentalnie się zmieniła, ale po chwili znowu wróciła do normy. Widziałam już metę, widziałam Lily wraz z Mooonlight i kilku ludzi z obsługi. Moja ręka całkowicie zdrętwiała, ale przynajmniej nie mogłam już wypuścić pałeczki. Serce biło mi jak młot, bo Ozzi znowu uzyskał prędkość światła. Chciałam zatrzymać chwilę, jakbym zapomniała, że to nie motyl, którego można złapać. Czas nie chciał mnie słuchać i nieubłaganie biegł dalej, a meta zbliżała się coraz bardziej. Moja para coś krzyczała, ale mnie to nie obchodziło. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że czerwona linia właśnie znikała pod nogami konia. Udało nam się, i to w dobrym czasie! Ozzi ostudził mój zapał, zatrzymując się na zadzie tak ostro, że uderzyłam o ziemię. Gleba. Ale kogo to obchodzi? No może Lily, która zapytała się:
- Nic ci się nie stało?
No jasne, że nic. Nie w takim momencie! Wzięłam sztafetę do ręki, wstałam i otrzepałam się z piachu. Zarzuciłam ręce na szyję mojego wierzchowca i szepnęłam:
– Wiedziałam, że jesteś wspaniałym koniem, ale że aż tak?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)