wtorek, 19 czerwca 2018

Od Nicole do...

- Ał... co jest? - wystękałam nieprzytomnie, przeciągając się na łóżku i przecierając oczy - Która godzina? - podniosłam się lekko i ubrałam okulary, po czym spojrzałam na zegarek. Była piąta.
- Co?! Naprawdę?! Wielkie dzięki Cappy! - zwróciłam się z wyrzutem w głosie do małpki, która z radosnym okrzykiem zeskoczyła z łóżka, wspięła się na komodę i zaczęła przymierzać się do skoku na żyrandol.
- Nawet nie próbuj - ostrzegłam, wstając powoli z łóżka. I tak już nie zasnę - Jeżeli teraz go zerwiesz, będzie to już chyba piąty żyrandol w tym miesiącu. Wujek naprawdę ma tego dość - Cappy zatrzymał się w miejscu, przechylił głowę, po czym nie zważając na mój głośny okrzyk, oczywiście skoczył. Tak jak przewidywałam, żyrandol się zerwał i runął mi na łóżko, zaś małpka z okrzykiem przerażenia niezdarnie wczołgała się do szafy.
- Jak ja cię zaraz dorwę... - zaczęłam powoli, gdy już otrząsnęłam się z szoku. Nie zdążyłam jednak nic zrobić, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie, a w progu pojawił się mój wujek.
- Matko boska co się sta... - wykrzyknął, jednak zatrzymał się w połowie zdania, widząc, co znajduje się na moim łóżku - No tak... Cappy.
- Przed chwilą mnie obudził i schował się do szafy - wyjaśniłam coraz bardziej zła - Przez niego nie będę miała światła!
- Nie martw się. Naprawię to - westchnął wujek.
- Naprawdę? - zdziwiłam się - Mówiłeś, że to ostatni raz.
- Przez parę miesięcy złość mi przejdzie - wyjaśnił, jednak widząc moją skołowaną minę, szybko dodał - Nie mów, że zapomniałaś. Jedziesz dziś do akademii. Będę miał parę miesięcy do naprawienia ci tego sufitu.
- Co?! To już dziś?!
- Zgadza się. Właśnie miałem cię budzić i wołać na śniadanie, bo czeka nas bardzo długa na lotnisko, a potem twój lot. Więc w sumie nawet dobrze, że Cappy już wykonał to zadanie za mnie. Mnie stanowczo trudniej wychodzi zbudzenie ciebie. Śniadanie już gotowe. Czekam na dole - poinformował, po czym już go nie było. Westchnęłam, po czym wzięłam ubrania z szafy, posyłając mordercze spojrzenia Cappy'emu i wyszłam z pokoju.
Gdy byłam już ubrana i po śniadaniu (omlety) było koło szóstej, co dla wujka było już zdecydowanie za późno. Ledwo zdążyłam umyć zęby i dopakować bagaże, a wujek już poganiał mnie do auta, do którego była przyczepiona przyczepa, w której znajdowała się ogromna klatka mojej jakże uroczo wrednej Sajmiri. A propo sajmiri... Cappy nadal był przerażony. Po prostu przylgnął do tej szafy. Dopiero w ostatniej chwili jak wychodziłam, wybiegł za mną i wskoczył mi na ramię. Zmierzyłam go wrogim spojrzeniem, po czym bez słowa ruszyłam do auta.
Podróż na lotnisko obyła się bez większych problemów. Kłopoty pojawiły się dopiero na lotnisku, ponieważ Cappy nie chciał przyjąć tabletki usypiającej. Na całe szczęście jakiś miły starszy pan pożyczył mi banana, do którego wcisnęłam lek i podałam małpce. Potem już poszło z górki. Cały lot przespałam. Niestety w aucie się nie dało, ponieważ wujek swoim zwyczajem puszczał ten swój ukochany metal tak, że chyba go było słychać w Niemczech.
Kiedy dolecieliśmy, obudziła mnie miła stewardesa. Przeszłam przez odprawę, odebrałam bagaże i Cappy'ego (wiedziałam, że jak będziemy na miejscu i on się obudzi, będzie wielce obrażony, że wzięłam go podstępem i to tak banalnym). Przed lotniskiem już na mnie czekał właściciel Akademii, z którym się umówiłam już tydzień temu, że mnie odbierze.
- Dzień dobry - przywitałam się, podchodząc do auta.
- Witaj Nicole. Jak minęła podróż?
- Całkiem dobrze. Dziękuje - uśmiechnęłam się niepewnie. Zapakowaliśmy wspólnymi siłami do auta i przyczepy klatkę Cappy'ego i moje bagaże, po czym wsiadłam do auta na przodzie obok właściciela i pojechaliśmy. W drodze która trwała jakieś dwadzieścia, trzydzieści minut dowiedziałam się paru informacji odnośnie planu, kadry, koni i rozmieszczenia akademii. Gdy podjechaliśmy do akademii, od razu poszliśmy do biura, gdzie miałam coś podpisać i otrzymałam klucze do pokoju. Zostałam krótko poinformowana, gdzie są pokoje, po czym podziękowałam i wyszłam na świeże powietrze, targając za sobą bagaże i klatkę na wózku ze wciąż uśpioną sajmiri. Patrzyłam jak zaczarowana na piękne tereny wokół akademii, wsłuchiwałam się w rżenie koni i...tak się złożyło, że się zgubiłam. Zaczęłam spacerować i próbować znaleźć te durne pokoje niestety czas mijał, Cappy powoli się budził, ja coraz bardziej się denerwowałam, a zgubiłam się, tylko jeszcze bardziej a jak na złość nikogo w pobliżu nie było.
- No pięknie - usiadłam zrezygnowana na walizkach. Nie użalałam się jednak nad sobą, długo po usłyszałam głos za sobą:
- Coś się stało? Pomóc ci?

<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)