sobota, 19 listopada 2016

Od Deanny do ...

Mimo, że planowałam to od kilku miesięcy to nadal nie mogłam uwierzyć, że to już jutro. Wyjeżdżam do Akademii Jeździeckiej na Florydzie. Myślałam nad tym wszystkim, siedząc w swoim pokoju i po raz kolejny sprawdzając, czy wszystko mam. Odetchnęłam z ulgą, gdy setny raz potwierdziłam, że wszystko jest. Wyszłam do kuchni, żeby napić się soku. Ezze z Shivą jak zwykle kręcili się pod nogami. Mogłam zabrać tylko jednego psa ze sobą. Po długich rozważaniach doszłam do wniosku, że nie będę brała pierwszej Shivy. Jest zbyt bardzo… żywiołowa? Tak, żywiołowa, to dobre określenie. Stałam tyłem do blatu, opierając się o niego i trzymając szklankę przy twarzy.
- A ty co? Szkło wąchasz?- rozbawiony, pełen entuzjazmu głos Nicka wyrwał mnie z zamyślenia.
Skierowałam wzrok na niego. Jego oczy zawsze były pełne radości. Nawet, jak był chory. Teraz wcale nie widać, że kiedyś całymi dniami potrafił przesiedzieć w szpitalu.
- No pewnie. Wiedziałeś, że pachnie jak mandarynki?- zaśmiałam się, odstawiając już szklankę na szafkę.
- Doprawdy?- usiadł obok mnie- To jak, którego pierwszego wywozisz?
- Ezze. Jest bardziej spokojny i ogarnięty. Wydaje mi się, że łatwiej się tam odnajdzie. Shiva mogłaby sama zacząć szaleć, a tak to, gdy będzie już Ezze, będzie się go pilnować.
Na chwilę zapadła cisza, przerwana na kilka sekund krokami psich łap, które powędrowały w stronę salonu.
- Ale, będziesz nas odwiedzać?- wyczułam nutę troski.
- I codziennie dzwonić, nie zapominaj. Poza tym, nie wyjeżdżam tam na zawsze, pamiętasz?- uśmiechnęłam się ciepło w jego stronę.
- No dobrze. Wierzę w ciebie siostrzyczko, że sobie poradzisz- złapał mnie lekko za szyję i poczochrał.
- A czy kiedyś sobie nie poradziłam?- spytała, próbując się jakoś uwolnić. Przerwał tylko na chwilę i w odpowiedzi spojrzał na mnie- No dobra, zdarzyło się parę razy… Ale tylko kilka i to bardzo mało!


~*~


Wszystko było już gotowe do wyjazdu na lotnisko. Ezze już smacznie spał po dostaniu tabletki. Nie chciałam go męczyć tym wszystkim. Lepiej, żeby się zdrzemnął przez ten czas. Kian i Judith zostali pod opieką sąsiadki, która zaoferowała pomoc. Pożegnałam się z bliźniakami, a potem, razem z rodzicami i Nick’iem, pojechaliśmy na lotnisko. Mama się popłakała, czego się spodziewałam. Tata w sumie prawie też. A Nick? On tylko patrzył na mnie czule i z dumą. Gdyby nie to, że gdy byliśmy młodsi to rzadko się widywaliśmy, to miałabym z nim jeszcze lepszy kontakt. Nasze pożegnanie przerwał kobiecy głos informatorki. Jako bagaż podręczny miałam jedynie plecak, reszta powędrowała już do luku bagażowego. Odchodząc, machałam im jeszcze ręką. Dziesięć minut później znajdowałam się już na pokładzie samolotu. Zajęłam miejsce przy oknie. Po upewnieniu się, że wszystko jest gotowe do odlotu, samolot wzbił się w powietrze. Był jeszcze ranek, więc będąc wśród chmur można było obserwować wschodzące już słońce. Dobry boże, to był nieziemski widok. Od razu zrobiłam zdjęcie. Totalnie się rozmarzyłam. Z tego wrażenia… zasnęłam. Świetnie. Obudził mnie dopiero jakiś starszy pan, prawdopodobnie ze mną siedział, gdy już byliśmy w Miami. Teraz tylko droga powrotna. Wyszłam z pokładu, rozglądając się za swoim bagażem. Ezze już nie spał. Teraz została nam tylko droga pociągiem do Miami. Było około piętnastej. Nie tak źle. Przypięłam psa do smyczy, a smycz z kolei obwiązałam wokół ręki. Wiedziałam, że nie uciekłby, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Ciągnąc za sobą sporą walizkę, a w drugiej trzymając dużą torbę, z trudem wydostałam się z budynku i złapałam pierwszą lepszą taksówkę, która dostarczyła mnie na peron. Wszystko tak w biegu. Jeszcze na dodatek jesień. Bogu dzięki, że nie lał deszcz. Znalazłam wolny przedział, który zajęłam swoimi bagażami. Każdy, kto choćby próbował tam usiąść, po zobaczeniu go, odchodził zrezygnowany. Tym razem droga nie trwała tak długo. Wysiedliśmy z Ezze na jakimś peronie. Wszędzie pełno lasów, drzew, łąk. No i niedaleko było jakieś miasteczko. Chyba. Poprawiłam czerwony szalik owinięty wokół mojej szyi. Czyli co, teraz taka długa droga na piechotę? Serio? Ehh, jak wrócę, to zgarniam ze stołówki dziesięć kubków gorącej herbaty. Albo kakao. Cokolwiek. Jak na tą porę roku przystało, zaczęło robić się ciemno i bardziej zimno niż w dzień. Ludzieee, niech ktoś mi pomoże. Błagam. Ezze też się to nie podobało. Zimno, ciemno, a ja idę sobie z walizkami. Nosz kurde. Żeby nie było tak choler.nie cicho, włączyłam składankę z telefonu. Nagle usłyszała za sobą jakiś samochód i zobaczyłam światła. O, czyli nie jeżdżą już tutaj bryczkami konnymi? Jak się okazało, był to jeden z moich przyszłych nauczycieli, który akurat wracał z miasta z zakupów. Miałam ochotę go ucałować i utulić. Jednak trzeba sprawiać wrażenie normalnej. Szybko znaleźliśmy się na miejscu. Serdecznie podziękowałam (po raz piąty) i ruszyłam w stronę miejsca, gdzie miałam mieć pokój. Od razu rzuciłam się na łóżko. Było takie miękkie… Najchętniej bym już stąd nie wychodziła. Jednak argumentem, który zmuszał mnie do wyjścia było to, że przydałoby się coś zjeść w ramach kolacji. Ubrałam się jak na rosyjskie mrozy i wyszłam do stołówki. Czapkę miałam niemalże na oczach, także moja widoczność była ograniczona. Jednak cel był jeden - zdobyć coś na kolację i wracać jak najszybciej do siebie. Weszłam, wzięłam co miałam wziąć i wyszłam. Gdy myślałam, że już nic się dzisiaj nie wydarzy, nie wiedziałam, jak bardzo się mylę. Nie zauważyłam osobnika idącego naprzeciw mnie, przez co wpadliśmy na siebie, a ja prawie oblałam go gorącą, złocistą cieczą. Ze względu, iż miałam zajęte ręce, nie mogłam zdjąć czapki i zobaczyć mojej ofiary.
- Najmocniej przepraszam!- wydukałam jedynie, starając się określić płeć osobnika.


<Ktoś chętny dokończyć?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)