Chwyciłem mocniej uwiąz Jutrzenki i mrucząc łagodnie pod
nosem wprowadziłem ją do bukmanki. Jechaliśmy właśnie na okoliczne zawody
crossowe odbywające się w niedaleko położonej stajni. Nie jechało wiele osób -
była niedziela więc większość wolało rozprostować zmęczone kości po ciężkim
tygodniu. W tych łaknących adrenaliny wariatach znalazła się również Alex, Wera
oraz Noah. Wszyscy wpakowali swoje konie do osobnych bukmanek i już po chwili
wyjechaliśmy z ośrodka.
Nie minęła chwila a już wysiadaliśmy na niewielki parking
stadniny - nie było tu za wiele budynków, jedynie jakiś dom, pewnie
pseudo-biuro, stajnia, dwa padoki i ujeżdżalnia. Zapewne szczyciła się wypadami
w teren - wokół roztaczał się cudowny, wysoki las oraz niedaleka plaża z
pięknym, jasnym piaskiem.
Pojechała z nami George Lee by przypilnować tą nieliczną
grupkę i teraz ruszyła po numerki. My natomiast wyprowadziliśmy nasze
wierzchowce i przywiązaliśmy do przyczep. Wyciągnąłem sprzęt oraz szczotki,
przejeżdżając ręką po zapecionej w korki grzywie Jutrzenki.
- Mam nadzieję że spodoba ci się taka odskocznia od
akademickich lasów. - powiedziałem, sprzątając kurz osiadły na jej grzbiecie. -
W dodatku może coś za to dostaniemy.
Klacz wydawała się rozluźniona, zresztą tak jak ja -
odrobina rywalizacji w spokojnej, małej stajence była czymś bardziej
uspokajającym niż stresującym, co nie tyczyło się tych wszystkich zawodów na
wysokim poziomie.
Zarzuciłem na nią granatowy czaprak i siodło. Zapiąłem
równie ciemne ochraniacze i włożyłem jej ostrożnie wędzidło do pyska.
Spotkaliśmy się z resztą grupy - Alexandrą i Dark Angel`em,
Werą prowadząca Wings no i Noah razem ze swym ogierem Dream Catcher`em. Wszyscy
dostaliśmy numerki - jako 9-ątka okazało się że jadę jako drugi z naszej grupy.
Powoli zaczęliśmy rozgrzewać konie na rozprężalni, aż siódma osoba wybiegła, a
raczej wygalopowała z lasu i zawołano Werę. Gdy dziewczyna znikła za linią
startu, zaczynałem skupiać większą uwagę na znak że kolejny zawodnik ma się
przygotować. Gdy już takowy dostałem, powoli ruszyłem do przodu. Wings
wyjechała z lasu więc delikatnie popędziłem klacz. Usłyszałem cichy świst
gwizdka i ruszyliśmy z kopyta przed siebie. Jechaliśmy zupełnie nieznanym
terenem - dostaliśmy grafikę toru, jednak nie kojarzyłem zupełnie tych dróg co
było dodatkowym utrudnieniem.
Na szczęście nawet nie zauważyłem jak miałem jedną
przeszkodę za sobą. Po chwili byliśmy już przy kolejnej kiedy nagle coś
przeszło mi kątem oka.
Zatrzymałem gwałtownie na zadzie folblutkę tuż przy kłodzie
a ta prychnęła niezadowolona. Ostrożnie zszedłem z jej grzbietu i zmrużyłem
oczy widząc coś w krzakach. Podszedłem nieco bliżej i rozsunąłem liście
dzikiego krzewu.
Nie wiem co w tamtym momencie zrobiłem - czy krzyknąłem,
zachłysnąłem się czy odwróciłem wzrok. W każdym razie nie byłem zbyt szczęśliwy
tym widokiem. Cóż, nie znam jeszcze człowieka który tańczył by z radości na
widok ciała leżącego bezwładnie twarzą do dołu.
Na pierwszy rzut oka mogłem jedynie stwierdzić że jest to
brązowowłosa kobieta, prawdopodobnie moja rówieśniczka. Jej kask leżał
bezwładnie obok, rozwalony i już niezdatny do użytku, choć wciąż miała na sobie
kamizelkę crossową. Delikatnie popchnąłem jej ramię by przewróciła się na plecy
- przyznam się z bólem że nigdy specjalnie nie uważałem na lekcjach z pierwszej
pomocy, ale to może dlatego że w młodszym wieku nie planowałem ratować ludzi.
Zrobiłem co tylko potrafiłem - sprawdziłem jej puls i uwolniłem od mocno
zaciśniętej kamizelki. Kobieta była żyła, ale była nieprzytomna. Gołym okiem
można było odkryć że właśnie spadła z konia i to na tych zawodach - kiedy sobie
to w pełni uświadomiłem przypomniało mi się że widziałem tą osobę na siwym
koniu. Dopiero co wtedy przyjechaliśmy a ona już startowała. Musiała więc leżeć
tu od dwudziestu minut.
Nie miałem przy sobie telefonu, zostawiłem go w samochodzie
nie chcąc w razie upadku mieć szkło w kieszeniach. W tym momencie zdecydowanie
wolałbym je mieć. Przekląłem się w myślach i rozejrzałem dookoła. Oczywiste
było to że nikogo w pobliżu nie było - w końcu jesteśmy na torze crossowym. Nie
mogłem więc liczyć na niczyją pomoc. W dodatku gdzieś przez głowę przelatywała
mi myśl że musi się tu kryć siwy wierzchowiec, a przez moje cudowne złote serce
nie byłem wstanie odejść bez niego obojętnie. Czułem również że dziewczyna jest
tego samego zdania co ja.
Błyskotliwie więc postanowiłem przenieść ją na teren
stadniny. Ostrożnie wsunąłem ręce pod jej plecy i nogi i o dziwo stwierdziłem
że jest bardzo lekka. Zignorowałem też to iż czułem pod palcami ciecz,
pokrywającą czerwonymi plamami jej lewą nogę.
Wyszedłem z gęstwiny na szlak i nagle zobaczyłem jakiś biały
punkt w oddali. Poczułem pulsującą nadzieję oraz ulgę, przez którą nie mogłem
się powstrzymać i położyłem dziewczynę na ziemi. Przeszedłem koło niej i
pobiegłem ile sił do przodu. Wiem, wiem nie powinno się biec do konia, jednak
grzecznie zwolniłem gdy byłem na tyle blisko by wolnym krokiem dojść w dobrym
czasie.
Był to piękny, czysto-biały wałach i gdyby nie to że był
śmiertelnie przerażony a jego białko błyskało mi przed oczami, stałbym tak
teraz i zachwycał się jego wyglądem.
Musiałem jednak szybko go ze sobą wziąć i
zaprowadzić wraz z jego właścicielką do bezpiecznej stadniny.
Powoli chwyciłem jego wodze, mrucząc cicho słowa pocieszenia
i ostrożnie pogłaskałem jego miękką sierść. Wałach prychnął cicho i przestał
rzucać głową, choć czuć było od niego że jest cały spięty i przestraszony.
Obejrzałem go by sprawdzić czy coś sobie zrobił, poluźniając
przy okazji popręg. Gdy dotykałem jego przedniej nogi podniósł ją i odsunął się
do tyłu. Dopiero wtedy na jego granatowych owijkach zobaczyłem ciemną plamę.
- Biedaku. - westchnąłem i poklepałem go współczująco po
szyi. - Nieźle się wkopałeś. Zresztą twoja właścicielka też.
Pociągnąłem go lekko i faktycznie - stawiał tą nogę
ostrożnie i starał się jej nie nadwyrężać. Ruszyliśmy więc takim powolnym
chodem do Jutrzenki która jak gdyby nigdy nic skubała sobie młodą trawkę.
Wziąłem bezwładną dziewczynę i ostrożnie położyłem ją na
siodle klaczy. Nie będę ukrywał - wyglądało to komicznie i gdyby nie była to
ranna, nieprzytomna osoba którą znalazłem w lesie to dawno bym leżał i kwiczał.
Chwyciłem wodze obu koni, a Jutrzenka z wielkim
zainteresowaniem wąchała nowego towarzysza, który demonstracyjnie ją ignorował.
Po kilku minutach które zdawały się być wiecznością
znalazłem wyjście z lasu, rozpoczęcie toru, teren stadniny - kto co woli. Już
kiedy znalazłem się kilka metrów dalej widziałem jak niespokojni uczestnicy
czekając aż wyjdę z mety, bo powinien zrobić to już dawno temu. Do teraz
zastanawiam się jakim cudem nie spostrzegli że ta kobieta znikła w czeluściach
toru crossowego.
Gdy ktoś spostrzegł że wychodzę, mógłbym przysiąc że jego
oczy powiększyły się do maksymalnego rozmiaru a może nawet wyżej. Uśmiechnąłem
się niepewnie nie wiedząc do końca jak zareagować, na ludzi który kolejno
odwracali się w moją stronę. Ktoś do mnie podszedł i zabrał z siodła Jutrzenki
kobietę, inny zadzwonił po pogotowie, jeszcze jakiś chłopak do weterynarza a
jeden ze stajennych zabrał ode mnie niespokojnego, siwego rumaka.
Pani Lee, Alexandra, Wera i Noah podeszli do mnie z falą
pytań, którą odwołałem wymownym spojrzeniem i krótkim:
- Później.
Wymruczałem tylko coś o tym że będę przy przyczepie i
poczekam aż wszyscy przejadą. Jak powiedziałem tak zrobiłem - rozsiodłałem
Jutrzenkę i wytarłem ją na wszelki wypadek słomą choć nie zmęczyła się
specjalnie. Przypiąłem chwilowo do bukmanki by nie dusiła się w środku i
pozwoliłem jej, trochę nielegalnie, skubać trawnik. Wyciągnąłem jakieś
chusteczki higieniczne i przetarłem już lekko zaschniętą krew która została po
krwawiącej nodze kobiety.
Wymościłem się wygodnie na rampie obserwując spokojną
folblutkę. Zatopiłem się w myślach, lecz nie na długo - nie minęło pół godziny
a usłyszałem kroki połączone ze stukotem kopyt.
- Hej, ty jesteś Edward Chase i ... Jutrzenka, prawda? -
usłyszałem niepewny, damski głos. Poderwałem głowę i szybko skinąłem głową.
Stała przede mną brunetka z siwkiem - oboje mieli zabandażowane nogi i szli
powoli podtrzymując się o siebie.
- Jestem Anna Pillsbery. - uśmiechnęła się delikatnie. - A
to mój koń, Mystery. Zanim pojadę do szpitala chciałabym ci tylko podziękować,
bo pewnie się już nie spotkamy.
Odwzajemniłem uśmiech nie bardzo wiedząc do powiedzieć.
- Idź już lepiej do tego szpitala zanim nam tu zemdlejesz. -
zaśmiałem się. Hah, jak zawsze śmieszny.
Anna przewróciła tylko oczami i pokuśtykała do karetki która
niecierpliwie czekała aż skończy pogaduszki.
A ja sam wzbogaciłem się o nowe umiejętności, doświadczenie
no i teraz zapamiętam - zawsze nosić telefon i umieć pierwszą pomoc, nawet
jeśli będziesz mieć potłuczone szkło w kieszeni. Albo lepiej nie, nie róbcie
tego.
Dostajesz 30 punktów.
Dostajesz 30 punktów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)