niedziela, 20 listopada 2016

Od Edwarda - zadanie 20

Chwyciłem mocniej uwiąz Jutrzenki i mrucząc łagodnie pod nosem wprowadziłem ją do bukmanki. Jechaliśmy właśnie na okoliczne zawody crossowe odbywające się w niedaleko położonej stajni. Nie jechało wiele osób - była niedziela więc większość wolało rozprostować zmęczone kości po ciężkim tygodniu. W tych łaknących adrenaliny wariatach znalazła się również Alex, Wera oraz Noah. Wszyscy wpakowali swoje konie do osobnych bukmanek i już po chwili wyjechaliśmy z ośrodka.
Nie minęła chwila a już wysiadaliśmy na niewielki parking stadniny - nie było tu za wiele budynków, jedynie jakiś dom, pewnie pseudo-biuro, stajnia, dwa padoki i ujeżdżalnia. Zapewne szczyciła się wypadami w teren - wokół roztaczał się cudowny, wysoki las oraz niedaleka plaża z pięknym, jasnym piaskiem.
Pojechała z nami George Lee by przypilnować tą nieliczną grupkę i teraz ruszyła po numerki. My natomiast wyprowadziliśmy nasze wierzchowce i przywiązaliśmy do przyczep. Wyciągnąłem sprzęt oraz szczotki, przejeżdżając ręką po zapecionej w korki grzywie Jutrzenki.
- Mam nadzieję że spodoba ci się taka odskocznia od akademickich lasów. - powiedziałem, sprzątając kurz osiadły na jej grzbiecie. - W dodatku może coś za to dostaniemy.
Klacz wydawała się rozluźniona, zresztą tak jak ja - odrobina rywalizacji w spokojnej, małej stajence była czymś bardziej uspokajającym niż stresującym, co nie tyczyło się tych wszystkich zawodów na wysokim poziomie.
Zarzuciłem na nią granatowy czaprak i siodło. Zapiąłem równie ciemne ochraniacze i włożyłem jej ostrożnie wędzidło do pyska.
Spotkaliśmy się z resztą grupy - Alexandrą i Dark Angel`em, Werą prowadząca Wings no i Noah razem ze swym ogierem Dream Catcher`em. Wszyscy dostaliśmy numerki - jako 9-ątka okazało się że jadę jako drugi z naszej grupy. Powoli zaczęliśmy rozgrzewać konie na rozprężalni, aż siódma osoba wybiegła, a raczej wygalopowała z lasu i zawołano Werę. Gdy dziewczyna znikła za linią startu, zaczynałem skupiać większą uwagę na znak że kolejny zawodnik ma się przygotować. Gdy już takowy dostałem, powoli ruszyłem do przodu. Wings wyjechała z lasu więc delikatnie popędziłem klacz. Usłyszałem cichy świst gwizdka i ruszyliśmy z kopyta przed siebie. Jechaliśmy zupełnie nieznanym terenem - dostaliśmy grafikę toru, jednak nie kojarzyłem zupełnie tych dróg co było dodatkowym utrudnieniem.
Na szczęście nawet nie zauważyłem jak miałem jedną przeszkodę za sobą. Po chwili byliśmy już przy kolejnej kiedy nagle coś przeszło mi kątem oka.
Zatrzymałem gwałtownie na zadzie folblutkę tuż przy kłodzie a ta prychnęła niezadowolona. Ostrożnie zszedłem z jej grzbietu i zmrużyłem oczy widząc coś w krzakach. Podszedłem nieco bliżej i rozsunąłem liście dzikiego krzewu.
Nie wiem co w tamtym momencie zrobiłem - czy krzyknąłem, zachłysnąłem się czy odwróciłem wzrok. W każdym razie nie byłem zbyt szczęśliwy tym widokiem. Cóż, nie znam jeszcze człowieka który tańczył by z radości na widok ciała leżącego bezwładnie twarzą do dołu.
Na pierwszy rzut oka mogłem jedynie stwierdzić że jest to brązowowłosa kobieta, prawdopodobnie moja rówieśniczka. Jej kask leżał bezwładnie obok, rozwalony i już niezdatny do użytku, choć wciąż miała na sobie kamizelkę crossową. Delikatnie popchnąłem jej ramię by przewróciła się na plecy - przyznam się z bólem że nigdy specjalnie nie uważałem na lekcjach z pierwszej pomocy, ale to może dlatego że w młodszym wieku nie planowałem ratować ludzi. Zrobiłem co tylko potrafiłem - sprawdziłem jej puls i uwolniłem od mocno zaciśniętej kamizelki. Kobieta była żyła, ale była nieprzytomna. Gołym okiem można było odkryć że właśnie spadła z konia i to na tych zawodach - kiedy sobie to w pełni uświadomiłem przypomniało mi się że widziałem tą osobę na siwym koniu. Dopiero co wtedy przyjechaliśmy a ona już startowała. Musiała więc leżeć tu od dwudziestu minut.
Nie miałem przy sobie telefonu, zostawiłem go w samochodzie nie chcąc w razie upadku mieć szkło w kieszeniach. W tym momencie zdecydowanie wolałbym je mieć. Przekląłem się w myślach i rozejrzałem dookoła. Oczywiste było to że nikogo w pobliżu nie było - w końcu jesteśmy na torze crossowym. Nie mogłem więc liczyć na niczyją pomoc. W dodatku gdzieś przez głowę przelatywała mi myśl że musi się tu kryć siwy wierzchowiec, a przez moje cudowne złote serce nie byłem wstanie odejść bez niego obojętnie. Czułem również że dziewczyna jest tego samego zdania co ja.
Błyskotliwie więc postanowiłem przenieść ją na teren stadniny. Ostrożnie wsunąłem ręce pod jej plecy i nogi i o dziwo stwierdziłem że jest bardzo lekka. Zignorowałem też to iż czułem pod palcami ciecz, pokrywającą czerwonymi plamami jej lewą nogę.
Wyszedłem z gęstwiny na szlak i nagle zobaczyłem jakiś biały punkt w oddali. Poczułem pulsującą nadzieję oraz ulgę, przez którą nie mogłem się powstrzymać i położyłem dziewczynę na ziemi. Przeszedłem koło niej i pobiegłem ile sił do przodu. Wiem, wiem nie powinno się biec do konia, jednak grzecznie zwolniłem gdy byłem na tyle blisko by wolnym krokiem dojść w dobrym czasie.
Był to piękny, czysto-biały wałach i gdyby nie to że był śmiertelnie przerażony a jego białko błyskało mi przed oczami, stałbym tak teraz i zachwycał się jego wyglądem. 

Musiałem jednak szybko go ze sobą wziąć i zaprowadzić wraz z jego właścicielką do bezpiecznej stadniny.
Powoli chwyciłem jego wodze, mrucząc cicho słowa pocieszenia i ostrożnie pogłaskałem jego miękką sierść. Wałach prychnął cicho i przestał rzucać głową, choć czuć było od niego że jest cały spięty i przestraszony.
Obejrzałem go by sprawdzić czy coś sobie zrobił, poluźniając przy okazji popręg. Gdy dotykałem jego przedniej nogi podniósł ją i odsunął się do tyłu. Dopiero wtedy na jego granatowych owijkach zobaczyłem ciemną plamę.
- Biedaku. - westchnąłem i poklepałem go współczująco po szyi. - Nieźle się wkopałeś. Zresztą twoja właścicielka też.
Pociągnąłem go lekko i faktycznie - stawiał tą nogę ostrożnie i starał się jej nie nadwyrężać. Ruszyliśmy więc takim powolnym chodem do Jutrzenki która jak gdyby nigdy nic skubała sobie młodą trawkę.
Wziąłem bezwładną dziewczynę i ostrożnie położyłem ją na siodle klaczy. Nie będę ukrywał - wyglądało to komicznie i gdyby nie była to ranna, nieprzytomna osoba którą znalazłem w lesie to dawno bym leżał i kwiczał.
Chwyciłem wodze obu koni, a Jutrzenka z wielkim zainteresowaniem wąchała nowego towarzysza, który demonstracyjnie ją ignorował.

Po kilku minutach które zdawały się być wiecznością znalazłem wyjście z lasu, rozpoczęcie toru, teren stadniny - kto co woli. Już kiedy znalazłem się kilka metrów dalej widziałem jak niespokojni uczestnicy czekając aż wyjdę z mety, bo powinien zrobić to już dawno temu. Do teraz zastanawiam się jakim cudem nie spostrzegli że ta kobieta znikła w czeluściach toru crossowego.
Gdy ktoś spostrzegł że wychodzę, mógłbym przysiąc że jego oczy powiększyły się do maksymalnego rozmiaru a może nawet wyżej. Uśmiechnąłem się niepewnie nie wiedząc do końca jak zareagować, na ludzi który kolejno odwracali się w moją stronę. Ktoś do mnie podszedł i zabrał z siodła Jutrzenki kobietę, inny zadzwonił po pogotowie, jeszcze jakiś chłopak do weterynarza a jeden ze stajennych zabrał ode mnie niespokojnego, siwego rumaka.
Pani Lee, Alexandra, Wera i Noah podeszli do mnie z falą pytań, którą odwołałem wymownym spojrzeniem i krótkim:
- Później.
Wymruczałem tylko coś o tym że będę przy przyczepie i poczekam aż wszyscy przejadą. Jak powiedziałem tak zrobiłem - rozsiodłałem Jutrzenkę i wytarłem ją na wszelki wypadek słomą choć nie zmęczyła się specjalnie. Przypiąłem chwilowo do bukmanki by nie dusiła się w środku i pozwoliłem jej, trochę nielegalnie, skubać trawnik. Wyciągnąłem jakieś chusteczki higieniczne i przetarłem już lekko zaschniętą krew która została po krwawiącej nodze kobiety.
Wymościłem się wygodnie na rampie obserwując spokojną folblutkę. Zatopiłem się w myślach, lecz nie na długo - nie minęło pół godziny a usłyszałem kroki połączone ze stukotem kopyt.
- Hej, ty jesteś Edward Chase i ... Jutrzenka, prawda? - usłyszałem niepewny, damski głos. Poderwałem głowę i szybko skinąłem głową. Stała przede mną brunetka z siwkiem - oboje mieli zabandażowane nogi i szli powoli podtrzymując się o siebie.
- Jestem Anna Pillsbery. - uśmiechnęła się delikatnie. - A to mój koń, Mystery. Zanim pojadę do szpitala chciałabym ci tylko podziękować, bo pewnie się już nie spotkamy.
Odwzajemniłem uśmiech nie bardzo wiedząc do powiedzieć.
- Idź już lepiej do tego szpitala zanim nam tu zemdlejesz. - zaśmiałem się. Hah, jak zawsze śmieszny.
Anna przewróciła tylko oczami i pokuśtykała do karetki która niecierpliwie czekała aż skończy pogaduszki.

A ja sam wzbogaciłem się o nowe umiejętności, doświadczenie no i teraz zapamiętam - zawsze nosić telefon i umieć pierwszą pomoc, nawet jeśli będziesz mieć potłuczone szkło w kieszeni. Albo lepiej nie, nie róbcie tego.

Dostajesz 30 punktów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)