Czytałam właśnie jakąś wylosowaną książkę póki do meine pokoju nie wparowała Luna.
-Cześć, coś się stało?- zapytałam nie odrywając wzroku od lektury.
-Ta, Mia ma niedługo imieniny. Chcemy jej upiec ciasto. Pomożesz?
-Tylko ze mnie kucharz jak z Gilberta baletnica.- mruknęłam śmiejąc się pod nosem.
-Nie marudź tylko wstawaj i marsz do kuchni.- wskazała palcem na drzwi. Uniosłam ręce w geście obrony i z cichym westchnieniem ruszyłam w stronę pomieszczenia. Czekali już tam na nas Castiel i Rocky z otwartą księga kucharską.
-Siema, to co zaczynamy?- uśmiechnęłam się.
-Jasne. 3 jajka, 25 dg mąki, mleko, drożdże...- jedyny przedstawiciel męskiej rasy ludu miał wymieniać kolejny składnik lecz przerwała mu Luna.
-Drożdży nie mamy.
-Poradzimy sobie bez.- wzruszyłam ramionami.
-Niestety nie. Musimy mieć te drożdże. Pójdę do rodziców. Może oni coś mają.- dodała po czym wybiegła w stronę domku właścicieli.
-Tutaj piszą, że mamy rozgrzać piekarnik. Lil, nastaw go na 200 stopni.- przeczytała kolejne zdanie Rocky. Skinęłam głową i przekręciłam pokrętło na ileś tam stopni. Chodzi chyba o rozgrzanie go. Ma znaczenie jakaś konkretna temperatura? Kurde gadam jak facet... Nie umiem gotować. Mimo że uważałam zawsze to za dobre hobby dla człowieka jakoś nie miałam głowy do wciągnięcia się w to. W tym czasie wróciła Luna z drożdżami.
-Mam!- krzyknęła wchodząc do kuchni.
-To dobrze.- uśmiechnęłam się. Po dodaniu i wymieszaniu wszystkich składników poukładaliśmy wszytko na blasze [Nie wiem, tak to się pisze? Mucha-Musze, Blacha-blasze?] i wstawiliśmy ją do piekarnika nie zwracając uwagi na temperaturę.
-No dobra. Teraz mamy godzinę dla siebie. Idziemy na parkur?- zapytał Castiel zacierając ręce na samą myśl. Wszyscy się zgodzili więc po chwili byliśmy już w domu kopytnych i siodłaliśmy wierzchowce. Tak tęskno mi się zrobiło za Szafirem. Był wolny więc czemu nie?
***
-Luniek bierzesz stacjonatę?- zapytałam stojąc przy drągach.
-Tak. Możesz mi ustawić na 6. Dziurę od góry?
-Już.- uśmiechnęłam się.
-Dzięki.- popędziła Cortesa do galopu w stronę przeszkody. Przeskoczyli ją bezbłędnie. -Która godzina?
-15:48. Ciasto nam się dopieka. Musimy wracać.- stwierdziła Rocky patrząc na zegarek. Odprowadziliśmy konie do boksów i wróciliśmy do akademii gdzie wypełnił nas cudowny aromat... Dymu?! Podbiegliśmy do kuchni a tam... pożar. No cudnie... do końca życia nie tykam się garnków.
-Luna leć po rodziców. Rocky krzycz po akademiku by uciekali.- Castiel mocno był zdenerwowany tą sytuacją. Wtedy do pokoju wbiła kadra.
-Jak to się stało?!- rozpaczliwy krzyk Elizabeth rozniósł się po żarzącym pomieszczeniu. My-banda kretynów-podpalaczy która do tej pory stała w miejscu przyglądając się zdarzeniu nareszcie się ruszyliśmy do pokoi by wszystkich ewakuować. James w tym czasie zadzwonił po straż pożarną. Otwieraliśmy na wszerz każde drzwi by jak najszybciej wszyscy się znaleźli na zewnątrz z dala od niebezpieczeństwa. Było słychać już syreny. Mia z Gilbertem liczyli wszystkich czy aby na pewno nikt nie został w środku. Kate dzielnie mi towarzyszyła.
-Brakuje jednej osoby... Kogo?
-Proszę pana, nie ma Alfiego!- krzyknęła jedna dziewczyna. Z tego co pamiętam miała na imię Andrea. W jej oczach było widać przerażenie.
-Szlag by to...- mruknął pod nosem mężczyzna i pobiegł do strażaków zgłosić nieobecność 10-cio latka. Nagle z jakiegoś pokoju wydobył się wrzask małego dziecka. Nie byłam w stanie tego słuchać... mimo przestróg i zakazów wbiegłam do środka nie patrząc na nic. Chyba tylko Katie się poddała. Zdążyli ją zatrzymać i wyprowadzić z powrotem. Szybko się zorientowałam że był w jakimś pokoju. Ale... On tam nie mieszka... Więc dlaczego? Krzyk dobiegał z szafy. Zablokowanej przez regał z książkami który pewnie spadł przez przypadek. Mimo ognia wdzierającego się do pokoju starałam się jak najszybciej wydostać chłopca. Po kilkunastu próbach się udało. Alfie ze łzami w oczach wybiegł z szafy. Tylko jak stąd wyjść?! Okno?! Zeskok z pierwszego piętra... Może się udać.
-Musimy wyjść przez okno. Zaufaj mi.- starałam się go przekonać do tego pomysłu. W sumie to nie mieliśmy innego wyjścia. Stanęliśmy na parapecie... Objęłam chłopca ramionami i tak po prostu... Polecieliśmy w dół... Jakie było moje szczęście gdy wylądowaliśmy na liściach.
-Alfie, żyjesz?
-Tak.- odparł. Było to dla niego za dużo wydarzeń jak na jeden dzień. Przynajmniej jesteśmy cali. Uwaga... Teraz wielkie kazanie Gilberta jaka to ja jestem nieposłuszna, niegrzeczna... Alfiem się zajęła już Andrea śląc w moją stronę wdzięczne spojrzenie. Gdy instruktor już skończył mogłam spokojnie wrócić do szeregu. Obserwowaliśmy jak strażacy dogasali ogień. Tylko teraz gdzie spać? No tak.
-Kochani. Śpicie dzisiaj wszyscy w domku właścicieli w salonie. Śpiwory zaraz rozdamy. A teraz już chodźcie.- Cecylia chyba jako jedyna nie uległa załamaniu psychicznemu. Podziwiam. Reszta nocy przebiegła nawet spokojnie. Teraz będzie roboty z odbudową akademika...
Dostajesz 20pkt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)