Łomot i dźwięk budzika lądującego na ziemi sprowokował mnie już o 6 do bolesnego stwierdzenia, iż jest niezniszczalny. Chyba dzisiaj przyjeżdżała jakaś szkoła na wycieczkę. Ech... Tak mi się nie chce... Tak chole.nie nie chce... Z trudem, czołgając się po dywanie, wyłączyłam kreatywne urządzenie i zatopiłam głowę w kołdrze.
-Kate... Chodź ślicznotko.- jęknęłam stłumionym głosem. Suczka jak zwykle posłuszna podeszła i dokładnie obwąchała wielki kawał materiału. Po kilkunastu minutach tego nie wdzięcznego czasu postanowiłam jednak w coś się ubrać. Nie będę dzisiaj jeździć za dużo, więc stanęło na zwykłe dżinsy i bluzę. Stojąc w kabinie prysznicowej, chłodna woda obmywała moje ciało, pobudzając ją do życia. Może dzisiaj wyjątkowo zrobię jakiś kucyk...
***
-Dobra Kochani. Dzielimy się na dwie grupy. Pierwszą która się ukrywa, prowadzi ją Lily- Luna wskazała na mnie, przerażoną ile tego małego jest. - A ja poprowadzę szukającą. To kto chce do iść do Lilki?- zapytała z uśmiechem. Zazdrościłam jej tej cierpliwości. W górę powędrował las rąk. Jęknęłam na ten widok, a Luniek zaczął się śmiać. -Weź kogoś do pomocy. Może Helen Ci pomoże?
-A ona nie idzie z tobą?
-Nie. Ze mną idzie Armin. Wybierzcie z 10 dzieciaków i już idźcie. Będziemy w kontakcie.- uśmiechnęła się. Wybrałyśmy z Helen umówioną listę diabełków i po tym jak Luna odprowadziła swoją grupę do salonu, my zbieraliśmy patyki na strzałki by pokazać w którym kierunku zmierzamy. Po ustawieniu wskazówki poszliśmy dalej.
-Lily...- zaczął jeden chłopiec.
-Tak?
-Może wydepczmy im w zbożu zmyłkę, albo wykopiemy dziurę by w nią wpadli i nas nie znaleźli i wtedy wygramy!- podniósł rękę niczym Superman. Skąd u dzieci takie pomysły... Zaczynam się bać. Może mnie też zakopią...
-Dobra dzieciaki. Tutaj zostawimy pierwsze zadanie. Poukrywajcie te piłeczki gdzieś tutaj. My zostawimy kartkę, żeby znaleźli 12.- uśmiechnęła się i szybko rozdała tuzin kauczuku w postaci okrągłej. Z mojego małego zeszytu poszły pierwsze kartki na napisanie zadania. Helenka zręcznie nabazgroliła coś i przyczepiła szpilką do drzewa.
-Już? To lecimy dalej! Nie ma czasu! Lily?
-Już! Dzieciaki chodźcie!.- przez najbliższą chwilę poganiałyśmy diabełki tasmańskie. Wyszłam na przód by pogadać z moją towarzyszką. Po dłuższym czasie doszłyśmy do skrzyżowania. Nie mieli mieć tak łatwo. Ułożyliśmy strzałki przy każdej z dróg i wskazówkę, a raczej zagadkę którędy mają iść. Wybraliśmy ścieżkę prowadzącą na plażę. Dzieciaki wesoło harcowały podskakując i śpiewając jakieś piosenki.
-I jak?- zaśmiała się Helen.
-Nic nie mów. Nie nadaję się na matkę.- przetarłam teatralnie ręką czoło. Po chwili jednak rozległ się dzwonek telefonu. Sięgnęłam po urządzenie odbierając.
-No ludzie! Gdzie wy wpakowaliście tą ostatnią piłkę?!- krzyknęła rozjuszona Luna.
-Yyy... Gdzieś. A co?
-Szukamy jakieś 15 minut i znaleźć nie możemy!
-Dzieci, gdzie chowaliście piłeczki?- Ugh... Przesłodzony głos... Jak ja nienawidzę go używać. Nasi podopieczni przez dłuższą chwilę wymieniali różne miejsca podobne do krzaków i traw, aż w końcu wyszedł przed szereg ten od zmyłek i dziur w ziemi.
-A ja zakopałem!- uśmiechnął się dumnie. Luna tylko jęknęła, a ja zaczęłam się śmiać.
-To powodzenia w szukaniu.- dodałam wrednie i się rozłączyłam. Helen uśmiechała się pod nosem próbując się nie śmiać. Widocznie całą rozmowę słyszała i ona.
-Musimy się spieszyć. Kochani, biegniemy na plażę.- już w lepszym humorze, wszyscy kierowaliśmy się nas morze gdzie mieliśmy zostawić kolejne zadanie. Tym razem zostawiliśmy im kilka mocnych sznurów i kartkę z zadaniem, by zrobili na drzewach most linowy. Dobra... Jeszcze gdzieś musimy iść... Może na klify? Tak... To dobre miejsce. Znowu zostawiliśmy dwie strzałki. Jedną do Akademii a drugą na klify. Poszliśmy oczywiście do tego drugiego miejsca.
-To co tutaj robimy?- zapytałam.
-Zostawmy tu jakiś przedmiot... O. Na przykład ten bukiet liści. I potem przy drodze powrotnej zostawimy im wskazówkę że muszą go mieć.- zaproponowała obracając wiązkę kwiatów w dłoniach. Wszyscy poparli Helen. Posłałam chytry uśmieszek i zaczęłam bazgrać na kartce zadanie. Brzmiało ono banalnie "zabierz bukiet". Zadowoleni z siebie wróciliśmy do Akademii. Dzieciaki już pałaszowały podwieczorek, a my z Helen siedziałyśmy na kanapie i odpoczywałyśmy póki nie zadzwonił znowu mój telefon.
-NO GDZIE WY JESTEŚCIE?!
-W Akademii.
-Co?! Przecież kazaliście iść w stronę Homestead! Tą lewą od skrzyżowania!- krzyknęła.
-Stój. Gdzie wy jesteście.
-NO W HOMESTEAD!!!
-Ech... wracajcie do Akademii.
-No... Ale tak jakby się zgubiliśmy.
-Co?! To zapytajcie się kogoś!
-No dobra. Postaramy się być jak najszybciej. Pa.- zakończyła połączenie.
-Coś czułam że tak będzie.- odezwała się Helen nie odrywając wzroku od gazety.
-Co robimy?- zapytałam.
-Czekamy, aż dzieciaki skończą jeść i bierzemy je na halę. Przynajmniej jedna grupa pojeździ.- mruknęła. W tym czasie podeszła do nas jedna dziewczynka.
-Helen... Bo my już skończyliśmy i trochę czekamy więc...
-A ok. To zwołaj tu wszystkich. Pójdziemy do stajni.- podniosła się z kanapy wygładzając bluzkę. Po chwili cała gromada chochlików poszła z nami do budynku gdzie zaniepokojone tym faktem rumaki patrzyły nieco przestraszone na całą akcję. Wybór padł na Moon. Chciałam na niej pokazać co powinni teraz zrobić.
-Ustawcie się tam w półkolu i nie drażnijcie koni. Więc tak. Podchodzimy do boksu. Jeżeli stoi tyłem, zawołajcie do niego po imieniu lub zacmokajcie. Dopiero jak się odwróci możecie ostrożnie wejść. Weźcie ze sobą kantar i załóżcie go na głowę wierzchowcowi. Kto na ochotnika?- zapytałam. W końcu wybrałam jedną dziewczynkę stojącą najbliżej. Jej małe rączki przyczepiły się do kantara i ostrożnie zaczęła przekładać paski. Po gotowej czynności kontynuowałam opowiadać. - Teraz przyczepicie uwiąz i zaprowadzicie je do koniowiązu na zewnątrz. Uważajcie by konie się nie otarły o drzwi od boksów. Do roboty!- uśmiechnęłam się wyprowadzając Moon. Gdy Helen pomagała im wyciągać konie ja spokojnie czekałam na nich. Nagle usłyszałam dosyć niepokojący bieg. Wiedziałam już do kogo należał. Do drugiej grupy.
-LILY!!!! HELEN!!!- Luna była wściekła. Szybko dotarli z drugą grupą cali zziajani. Dzieciaki weszły na padok i padły na trawę ze zmęczenia.
-Luniek. Odetchnij chwilę i pomóż im przygotować konie. Nie długo zaczynamy jazdy. A tak przy okazji... Masz bukiet?- uśmiechnęłam się.
Jest o kilka linijek za krótkie, ale uznam. Dostajesz 50 pkt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)