wtorek, 1 listopada 2016

Od Marceline C.D Noah,Vivian

Wszyscy wyszli już na zajęcia. Jake wstał najwcześniej. Słyszałam, jak się rozciągał, jednocześnie głośno ziewając. Nieco zbyt gwałtownie wstał, przez co cała jego kołdra spadła z cichym odbiciem na ziemię. Cichutko, niczym myszka, wyjrzałam za mięciutkiej pierzyny, aby przyjrzeć się wstającemu chłopakowi. Zaklął, kiedy promienie wschodzącego słońca prześlizgnęły się między beżowymi zasłonami i natrafiły wprost na jego nierozbudzoną jeszcze twarz. Parę razy podskoczył, próbując się rozbudzić, po czym zrobił parę brzuszków. Dziwiło mnie to, że Vivi nadal spokojnie sobie spała ponad mną, skoro Jake najwidoczniej nie zamierzał zbytnio się wysilać na zachowanie ciszy. W pewnym momencie wstał, ostatni raz się przeciągnął, na oślep złapał za bordowy ręcznik i z hukiem zamknął za sobą drzwi od łazienki. Nieznacznie wychyliłam się zza bezpiecznego schronienia, jakim było moje łóżko, aby się upewnić, czy chłopak na pewno nie wróci w ciągu paru następnych minut. Usłyszałam cichy jęk Vivi, przesunęła się na drugi bok, po czym znów usnęła. Miałam już wstać, kiedy Lelouch miauknął i gwałtownie skoczył mi na kolana. Domagał się pieszczot, wyprężając swój bury grzbiet w moją stronę. Delikatnie potargałam go pod pyszczkiem, cmoknęłam w główkę i postawiłam na ziemię, jednocześnie zakładając na nogi puchate kapcie. Podeszłam wolnym krokiem w stronę okna, rozsunęłam płachtę materiału i wyjrzałam niepewnie na okolicę. Słońce dopiero co postanowiło się rozpanoszyć po otoczeniu, całym swoim jestestwem ogarniając jedną stronę lasu, drugą pozostawiając w mroku. W odbiciu okna zauważyłam, jak duże wory pod oczami powstały po nieprzespanej dobrze nocy. Przejechałam palcami po twarzy, co i rusz muskając opuchnięte oczy. Westchnęłam cicho, czując jak Lelouch ociera się o moje nogi. Najwidoczniej i on nie może już spać. Znów wyjrzałam zza okna i poczęłam się zastanawiać. Tyle problemów zwaliło się na moją głowę w jednym momencie… I większość została spowodowana przeze mnie. Nie mogłam zrozumieć postępowania Vivi. Moją winą było jej rozstanie z Noah’em. A mimo to… ona nadal chciała mi pomóc. Natomiast Noah… Mogłam się spodziewać, że tak zareaguje. Przecież ten film nie pozostawiał żadnych złudzeń. Dodatkowo, wczoraj naszła mnie jeszcze jedna, potworna myśl… A co jeśli… Co jeśli mogłam zajść w ciążę? Tak mało wiem na ten temat, nigdy wcześniej jeszcze nie robiłam…takich… rzeczy. I bardzo się boję. Jestem przerażona. Dreszcz przeszedł moje ciało. Złapałam się za ramiona, mocno przyciskając je do siebie. Nowe pokłady łez znów zaczęły cisnąć mi się do oczu. Szybko potrząsnęłam głową i w tym momencie usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
- Nie zamierzacie iść na poranne zajęcia, co? – ledwo co zrozumiałam zaspany głos Jake’a.
- Tak… Chyba nie mam dzisiaj do tego głowy – odparłam cicho, cały czas odwrócona w stronę okna.
- Jakby coś, to mogę wam później pokazać swoje notatki – dodał na odchodnym, po czym zniknął za głównymi drzwiami. Jeszcze przez chwilę słyszałam jego oddalające się kroki, a potem… ciszę. Z trudem wróciłam do łóżka. Czułam, jakbym miała rozpaść się na drobne kawałeczki, niczym porcelanowa lalka. Zakryłam się po samo czoło i chociaż sądziłam, że to niemożliwe, zapadłam w lekki sen. Obudził mnie dopiero hałas z korytarza. Czyli poranne zajęcia musiały już minąć. Ciekawe jak na moją nieobecność zareagowali nauczyciele. Nie słyszałam w pokoju żadnego dźwięku, poza cichym skrobaniem, jakie wydawał kotek drapiący w obicie krzesła.
- Lelouch – skarciłam go, na co od razu zareagował szybką ucieczką pod najbliższe łóżko. Przysiadłam na skraju posłania, rozglądając się po pokoju. Tak jak sądziłam – nikogo już nie było. Vivi także musiała się już udać na lekcje. Nowe pokłady energii, jakie zdobyłam po krótkiej drzemce nieco poprawiły mój nastrój. Wstałam, wybrałam parę zdatnych do noszenia ubrań i udałam się do toalety. Po przebraniu się, zaczęłam się sobie przyglądać. Zazwyczaj ubierałam się bardziej dziewczęco. Sukienki, spódniczki, kokardki… Ale teraz nie byłam w stanie wcisnąć w siebie tych ubrań. Czułam się w nich źle. Zamiast tego nałożyłam na siebie jedyną parę legginsów, jaką posiadałam i długą koszulę w bordową kratę. Włosy związałam w krótkie kucyki. Tak uszykowana, postanowiłam nieco rozruszać kości i wyruszyć na krótki spacer dookoła Akademii. Nie sądzę, aby ktoś robił mi problemy z powodu opuszczanych zajęć – może i w praktyce nie szło mi zbyt dobrze, ale teorię opanowałam stosunkowo szybko. Po drodze napotykałam różne osoby. Jedni podejrzanie mi się przyglądali, inni chichotali na mój widok, a jeszcze inni kompletnie nie zwracali uwagi na moją obecność. Tych ostatnich było, niestety, najmniej. W końcu udało mi się znaleźć chwilę spokoju w pomieszczeniu gospodarczym przy stajni. Przysiadłam na nieco rozwalającym się stołku i zaczęłam wyglądać poprzez drzwi, uchylone i prowadzące w stronę łąk. Ciepły zefir wkradał się do środka pokoiku, co wcale mi nie przeszkadzało, a nawet nieco uspokajało. Znowu zatopiłam się w błądzących na ślepo myślach. Szukałam w nich ukojenia, jakiegoś pomysłu, który jak błysk niespodziewanie wskaże mi dalszą drogę, którą powinnam się kierować. Przymknęłam oczy i pochyliłam się do tyłu, opierając głowę o ścianę. W pewnym momencie usłyszałam, jak czyjaś dłoń łapie za klamkę i otwiera powoli drzwi.
- Mogę… - Noah nie skończył zdania, kiedy tylko mnie ujrzał. Z niedopalonym papierosem od razu wycofał się i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zatrzasnął za sobą drzwi. Nie miałam sił za nim krzyczeć. Już miałam ponownie zatopić się w beznadziejnie depresyjnych myślach, gdy, jak światełko w tunelu, pojawił się w mojej głowie szalony pomysł. A jeśli… jeśli uda mi się ich pogodzić? Vivian i Noah’a? Przecież to naprawiłoby wszystko. Prawie wszystko… Ale to i tak lepsze niż obecna sytuacja. Wstałam gwałtownie, uczepiwszy się nowego pomysłu, niczym tonący brzytwy. Praktycznie wybiegłam z pomieszczenia, od razu kierując się w stronę akademika. Drogę dzielącą stajnię od domu mieszkalnego przebiegłam szybkim truchtem, parę razy o mało co się nie wywracając. Tuż przy wejściu drogę zatarasował mi Lucas. Przebrany w kiczowaty strój zombiaka, trzymał w garści mnóstwo ulotek. O dziwo, uśmiechnął się do mnie szczerze i wepchnął do dłoni jedną z najciemniejszych broszur i, udając mowę żywego trupa, dodał:
- Nie może cię zabraknąć na tej imprezie – wyszczerzył jeszcze szerzej zęby, po czym czmychnął do kolejnych zbliżających się osób. Przyjrzałam się dokładniej kawałkowi papieru. Informował o wieczornej imprezce o tematyce halloweenowej, pełnej przekąsek, dobrej muzyki i upiornej atmosfery. Początkowo miałam zamiar schować ulotkę prosto do spodni, kiedy nagle… olśniło mnie. Przecież to idealna sytuacja do zaaranżowania spotkania Vivi z Noah’iem. Zamiast wrócić do pokoju, podreptałam z powrotem do Lucasa, chcąc wyciągnąć od niego nieco więcej informacji. Złapałam go za ramię i chcąc zwrócić jego uwagę. Odwrócił się do mnie i nadal z głupkowatą miną zombiaka, zapytał:
- A czegóż to śmiertelnik chce od takiego trupa, jak ja?
- Chciałam się zapytać o tę imprezę. Kto ją organizuje?
- O, chciałabyś nieco pomóc? – widać, że moje pytanie nieco go… ożywiło – Przydałaby się każda para rąk, bo do pomocy to raczej mało osób się kwapi.
- Mam pewien pomysł – odparłam wymijająco – I chciałabym go przedstawić osobie, która to wszystko organizuje.
Lucas spojrzał nieco speszony na bok, jakby moje pytanie zbiło go z pantałyku.
-Więc… Molly się tym zajmuje…
Zrobiło mi się przez chwilę słabo, po czym gniew w czystej postaci rozlał się po moim ciele.
- Ach, więc ta zołza to organizuje. Tym lepiej dla mnie – ze złością odwróciłam się na pięcie i już miałam odejść, kiedy postanowiłam zadać jeszcze jedno pytanie – A gdzie teraz się znajduje?
- Myślę, że w jadalni – po chwili wahania, dodał – Pójść z tobą?
- Poradzę sobie. Dziękuję.
Spojrzał na mnie niepewnie, pokiwał jednak głową przyzwalająco i wrócił do rozdawania ulotek. A ja od razu zwróciłam swe kroki w stronę jadalni. Zasmucił mnie fakt, że nawet Lucas zdawał sobie sprawę z mojej sytuacji i musiał jedynie przybierać dobrą minę do złej gry. Zacisnęłam pięści, jednak im bliżej znajdowałam się jadalni, tym moja pewność gdzieś powoli znikała… Tuż przy drzwiach zatrzymałam się, zaczynając w myślach wyliczać wszystkie za i przeciw nowego pomysłu. Dopiero złośliwy głos Molly przekonał mnie do postawienia kroku do przodu i wejścia do jadalni. W środku panował delikatny zaduch, jednak sala wyglądała już naprawdę obiecująco. Ściany zasłane czarnym materiałem i porozwieszane pomarańczowymi dyniami i czerwonymi nietoperzami. Stoliki przykryte białym materiałem i ufarbowane na czerwono. Prezentowało się to świetnie. Dopiero po chwili ujrzałam Molly, już przebraną w strój seksownej czarownicy, rozdającej zadania grupce młodszym dzieciakom. Ruszyłam w ich stronę, a kiedy zwróciła na mnie uwagę, uśmiechnęła się okropnie i prawie że wysyczała przez zęby:- Czego chcesz, lesbo?
Poczułam, jak zaciśniętymi dłońmi mocno wbijam sobie paznokcie w skórę. Usłyszałam jak rechot rozchodzi się po sali, jednak postanowiła to zignorować.
- Mam pewną propozycję, dotyczącą przebiegu balu…
- Nikt nie chce słuchać rad od rąbniętych lasek – usłyszałam jak jakiś przysadzisty chłopak odzywa się za moimi plecami. Postanowiłam mówić dalej, nie przerywać:
- Pomyślałam, że dobrym pomysłem byłoby zorganizowanie losowych par na balu… Aby każdy miał z kim tańczyć i spędzić czas w trakcie imprezy – zauważyłam, że poczęto przyglądać mi się z zainteresowaniem, więc kontynuowałam – Tuż przy wejściu będą znajdować się dwie urny: jedna z cyframi dla kobiet, druga dla mężczyzn. Następnym zadaniem będzie poszukać swego odpowiednika, który będzie miał tę samą cyfrę i zatańczyć z nim chociaż jeden taniec.
- Co za idiotyczny… - Molly nie dokończyła zdania, kiedy jej przyjaciółki poczęły skakać i piszczeć jak szalone.
- Och, może uda mi się zatańczyć z Castielem? Albo z Patrickiem? Och, och! – zaczęły się nawzajem przekrzykiwać. Molly patrzyła na nie z niedowierzaniem. W końcu odwróciła się w moją stronę i ze złością wydukała:
- Skoro to twój pomysł, to ty się tym zajmij. Masz czas do siódmej.
Z uczuciem tryumfu, wycofałam się w stronę akademika najszybciej, jak potrafiłam. Muszę szybko wszystkim się zająć! Co do par… Tak to zorganizuję, że Noah na pewno wylosuje Vivi, i na odwrót: Vivian będzie miała cyfrę Noah’a. Tylko dzięki wcześniejszemu przeszkoleniu podczas organizacji urodzin Lucasa udało mi się szybko załatwić wszystkie potrzebne materiały: znalazłam dwa duże kartony, mnóstwo kolorowego papieru, klej i nożyczki. Zaczęłam działanie od wycięcia z kartonów coś na kształt trumien, w których będą karteczki z cyframi. Pozaklejałam je pomarańczowym, szarym i czarnym papierem, po czym zajęłam się karteczkami. Każdą ładnie ozdobiłam małymi duszkami i nietoperzami z papieru, po czym zaczęłam wypisywać cyfry. Odcięłam kawałek rogu kartkom z cyfrą 13, gdyż te miały trafić do Noah’a i Vivi. Cała praca zajęła mi blisko trzy godziny i bardzo się przy tym napracowałam. Wycieńczona, zaniosłam owoc swego wysiłku do jadalni, gdzie już było słychać muzykę. Zapewne sprawdzali nagłośnienie. Położyłam kartki na uboczu, po czym ponownie wróciłam z pośpiechem do pokoju. Teraz muszę wymyślić dla obojga strój! Muszą do siebie pasować… Jaka była najsłynniejsza para z horrorów? Frankenstein i żona Frankenstein’a? Nie, to nawet romantyczne nie było… Może Upiór z Opery i Christine? Nie, mało kto zna Upiora z Opery.. Wiem! Dracula i Mina! Ich zakazana miłość, taka romantyczna… Od razu rzuciłam się w stronę szafy, aby odszukać na jej dnie jakiś odpowiedni strój. W końcu dokopałam się do długiej i białej, koronkowej koszuli nocnej, która idealnie nadawała się na przebranie Miny. Jeszcze tylko jakiś makijaż i do tego kropki na szyi, jakby po ugryzieniu wampira… Ale jak ja zmuszę Noah’a, aby przebrał się za Draculę? Myślałam tak przez jakiś czas i w końcu postanowiłam zapytać się kogoś innego o pomoc. Lucasa. Ruszyłam stronę podwórza, aby go odszukać. Nadal stał w stroju zombiaka, choć widocznie nieco już znudziło go to zajęcie.
- Hej! – krzyknęłam do niego z daleko.
- Cześć – odwrócił się do mnie, z ulgą witając jakiekolwiek towarzystwo. Musiał się już naprawdę nieźle wynudzić na dworze – Jak poszło z Molly?
- Całkiem nieźle – odparłam z dumą – Mam pytanie. Wiesz może skąd załatwię strój Draculi?
- Ha, trafiłaś z tym problemem do najwłaściwszej osoby – wyprostował się z zadowoleniem – Aktualnie mam na stanie mnóstwo przebrań, które załatwiłem z miasta właśnie na tę imprezę. A co, chcesz być Draculą?
- Nie ja – odparłam, po czym dodałam nieco ciszej – Mógłbyś jakoś zmusić Noah’a, aby to on przybrał strój Draculi?
Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony.
- Chcę aby pogodził się z Vivian i mam pewien plan… - nie chcąc zdradzać więcej, spojrzałam na niego pytająco.
- Skoro tak się sprawy mają… Coś się załatwi – przyjrzał mi się dokładniej, po czym spytał – A ty? Za kogo chcesz się przebrać?
W całym tym szaleństwie kompletnie zapomniałam o sobie. Złapałam za kosmyk włosa i zaczęłam nim kręcić, jednocześnie się zastanawiając nad przebraniem.
- Masz może strój… łowcy wampirów?
- Oczywiście, że mam. Przyniosę ci go za pół godziny – odparł, po czym od razu ruszył raźnym krokiem, całkowicie niepodobnym do chodu trupa, w stronę pokoi. Zadowolona, także, już nieco wolniej, ruszyłam w stronę swojego pokoju. Jake siedział już tam, próbując wcisnąć na głowę maskę wilka.
- Cholera… Wziąłem za mały rozmiar…
Vivi grzebała w szafie, próbując najwyraźniej także znaleźć coś na przebranie.
- Vivi… - odezwałam się niepewnie. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę i niemrawo się uśmiechnęła.
- Hej, Marcy.
Czuć było niewidzialną ścianę lodu między nami. Krzywdziło mnie to.
- Myślałam nad tym, w co mogłybyśmy się ubrać i wpadłam na pomysł na twój strój… - po chwili dodałam – Jako rewanż za ubranie, jakie na mnie wcisnęłaś w czasie urodzin Lucasa.
Zaskoczona, spojrzała na sukienkę na moim ramieniu.
- Och… A za kogo się przebieram?
- Za Minę. Kochankę Draculi…
- Te twoje dziwne fascynacje wampirami – zaśmiała się, po czym ujęła w rękę koszulę i szybko się w nią przebrała, nie zwracając uwagi na Jake’a. I tak miał głowę wetkniętą w maskę, przez którą nie mógł nic widzieć…
- Jeszcze tylko musisz umalować się w ten sposób – pokazałam jej na telefonie zdjęcie Winony Ryder, grającej Minę w filmie Coppoli. Przyjrzała się uważnie kadrowi z filmu, po czym prędko ujęła w ręce zestaw do makijażu i zniknęła za drzwiami łazienki. W tym samym momencie do pokoju zapukał Lucas, z zadowoleniem podając mi strój.
- I jeszcze sprzęt na wampiry – wetknął mi w dłoń plastikowy kołek, po czym zniknął za drzwiami. Także prędko przebrałam się w długi, skórzany płaszcz, białą koszulę, założyłam kapelusz na głowę, pod oczami dorysowałam mocniejsze cienie, a rozczochrane włosy rozpuściłam na plecy. Na koniec ujęłam w rękę kołek i już po chwili udałam się w stronę jadalni. Nie czekałam na Vivi… Musiałam zająć się kartkami z cyframi. Przybiegłam na ostatnią chwilę, rzuciłam się od razu do ,,trumien’’, ujęłam je w ręce i stanęłam przed wejściem. Po chwili ludzie zaczęli się zbierać. Mroczna muzyka w tle rozbrzmiała, by po chwili zamienić się w bardziej skoczną. Każdy losował numer, ja jednak pilnowałam, aby ten z cyfrą 13 pozostał nietknięty. Pierwszy pojawił się Noah – w czarnej pelerynie, upudrowany na blado, ze sztucznymi kłami. Nie patrzył w moją stronę – po prostu wyciągnął rękę w stronę trumny i wyciągnął numer. Z przerażeniem stwierdziłam, że nie jest to ten, który miał wylosować. Panika wzięła górę, nie wiedziałam co robić – więc się na niego rzuciłam.
- Co ty, do cholery, wyprawiasz?! – wykrzyknął.
- Ja…ten… - myślałam, że zaraz stamtąd ucieknę – Jestem łowcą wampirów, a ty jesteś wampirem. Musiałam ciebie zaatakować!
Parę osób w tle zaśmiało się, ja jednak szybko podałam Noahowi ,,odpowiedni’’ numer i pozbierałam ze wstydem resztę cyfr, które rozsypały się na ziemi. Na szczęście, Vivi postanowiła nie czynić mi takich kłopotów i wybrała odpowiednią karteczkę. Kiedy w końcu wszyscy już weszli na salę, ja także postanowiłam wziąć ostatni numer – 22. Szukając po Sali osobę z takim samą liczbą, wpatrywałam się w Noaha i Vivian. Ich początkowe próba odnalezienie odpowiedniej osoby, szok, jaki towarzyszył przy spotkaniu się ze sobą, niepewne pierwsze słowa. Dziewczyna wyglądała przecudnie – koronkowa koszula idealnie podkreślała bladość jej skóry, czerwone usta praktycznie same prosiły się o… pocałunek. Odwróciłam się, zamykając na chwilę oczy. Czułam się jak Jonathan Harker, przyglądający się swojej ukochanej, omotanej przez podstępnego, niebezpiecznego wampira… Całkowicie bezsilny w nowej sytuacji.

Noah? Vivian? c:

Przekonali mnie - za takie długie i interesujące opowiadanie dostajesz 20 pkt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)