wtorek, 1 listopada 2016

Od Edwarda C.D Renee

- Czemu nie. - wzruszyłem ramionami i założyłem kantar Desperado`wi. Oczywiście ogier nie mógł się doczekać kiedy zanurzy pysk w pełnym wiadrze więc zanim w ogóle udało mi się go wprowadzić na padok pojedynczy na którym aktualnie mieszkał, wyprzedził mnie kłusem i wepchnął się do środka. Nie mogło się obyć bez podziękowania za współpracę, więc Desperado odepchnął mnie na płot i przy okazji nadepnął.
Najwyraźniej Renee to bawiło bo wybuchnęła śmiechem. Obrzuciłem ją i konia wymownym spojrzeniem i podskakując na żyjącej jeszcze nodze, zamknąłem furtkę.
- Ty się tak nie ciesz. - mruknąłem do dziewczyny i przechodząc koło niej dałem jej kuksańca. - Jutro poślę do twojego pokoju całe stado koni rządnych podeptanych stóp.
No ale i tak skończyło się na tym że wylądowaliśmy w kuchni z kubkami gorącego napoju. Rzecz jasna żeby zyskać taki luksus na początku musieliśmy zbić jedną szklankę, rozlać dwa razy wrzątek i zrzucić łokciem pudełko od herbaty.
Teraz więc grzałem z zadowoleniem ręcę, ciesząc się cudownym, spokojnym wieczorem (no, może troszkę przesadziłem).
Zawiesiłem się na chwilę. Dopiero teraz uświadomiłem sobie że jest środek nocy i chyba powinniśmy być zmęczeni po łowieniu koni w ciemnościach. Nie czułem jednak nic prócz ciepła bijącego od herbaty i zdrętwiałych od zimnego powietrza kończyn.
- No .. to co teraz robimy? Przydałoby by się iść spać. - rozwiązała rzecz oczywistą Renee.
- Teoretycznie tak. - mruknąłem i wyjrzałem zza okno. Na przed chwilą roztańczonym od podenerwowanych ludzi i koni dziedzińcu, pozostała już pustka a wcześniej zapalone światła w pokojach zaczęły gasnąć. Wstałem więc po woli i odstawiłem kubek do zlewu, tym razem nieco ostrożniej by nie spowodować kolejnej plamy szkła na podłodze. Dziewczyna ruszyła moim śladem i po chwili wędrowaliśmy długimi korytarzami i krętymi schodami akademika. Dopiero kiedy za Renee zamknęły się drzwi jedenastego pokoju, poczułem nagłą falę zmęczenia, przez którą musiałem mimowolnie oprzeć się o ścianę.
Po cichu zerknąłem do środka pomieszczenia. Wszystkie trzy łóżka były zapełnione i moi współlokatorzy nie wyglądali jakby byli szczęśliwi tym że zaraz ich obudzę. Powstrzymałem się więc od włączenia rażącego dla śpiących oczu światła i po omacku ruszyłem do łazienki. Pomińmy również fakt że przy tym prawie zrzuciłem pilot od telewizora - który jakimś cudem w tych egipskich ciemnościach złapałem, oraz przewróciłem się o czyiś plecak. No nic. Tak czy siak trafiłem do łazienki.
Tam odważyłem się zapalić lampki przy lustrze i westchnąłem z rezygnacją kiedy zobaczyłem jak wygląda moja twarz. Miałem wielkie wory pod oczami i przekrwione oczy i mimo że opłukałem pięć razy twarz zimną wodą, nic to nie dało.
Wyszedłem po chwili z łazienki i powlokłem się do łóżka. Od razu kiedy zamknąłem oczy, zapadłem się w objęciach Morfeusza.
O dziwo nie spałem jednak długo. Może zaledwie dwie i pół godziny, nie wiem. W każdym razie zapewne emocje jeszcze ze mnie nie zeszły i po usilnej próbie zaśnięcia jeszcze raz, zwlokłem się z posłania i chwyciłem rysownik a raczej brudnopis schowany głęboko na dnie plecaka. Usiadłem na kanapie i korzystając z latarki w telefonie zacząłem bazgrać jakieś dziwne postacie. Czasem łatwiej mi było się wtedy uspokoić i wyżyć "artystycznie". Nic mi jednak z tego nie wychodziło - raz wyglądało to jak pies z pięcioma łapami, potem jak koń z wilczymi uszami ... Aż nagle doznałem olśnienia. Zmazałem wszystko i korzystając z mojego *ekhm* wrodzonego talentu *ekhm* narysowałem ogiera z więcej niż czterema parami nóg. Brakowało mi jednak tutaj czegoś - jeźdźca. Po pół godzinie powstała więc Renee ujeżdżająca Sleipnira. Tak, ze mną wszystko było w porządku.
*****
W końcu udało mi się przysnąć i obudziłem się już stuprocentowo o godzinie ósmej, czyli cóż .. podobno normalnej. No mniejsza. Przywitałem się grzecznie z Suzi która jeszcze siedziała na swoim łóżku przeglądając coś na telefonie oraz Alex wychodzącą z łazienki. Ja sam po chwili tam ruszyłem i zaraz potem wybiegłem do stołówki, mając głęboką nadzieję że sześćdziesiąt wygłodniałych uczniów nie zje mi całego śniadania.
Gdy wreszcie upolowałem swoją jajecznicę, wyszukałem wzrokiem jakąś znajomą mi osobę. Na nieszczęście - lub szczęście, zależy - najbliżej była Renee, więc też w jej stronę ruszyłem.
<Renee? Brak weny ;-;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)