Po ostatnim rajdzie zachorowałam, okazało się iż po tym były zapisy na zawody, jednakże nie zapisywałam się, nie pozwolono mi. Źle się czułam i ogółem bardzo często potrzebowałam pomocy pielęgniarki, jeżeli chodzi o leki itd. bałam się, że jakieś przedawkuje. Tak więc kilka dni później, kiedy poczułam się lepiej, większość pojechała na zawody, tymczasem niektórzy mieli jazdy, a ponieważ ja nie mogłam za bardzo jeździć, pozostało mi tylko opiekować się końmi, które zostały w stajni. Tak więc po ciepłej kąpieli i odczekaniu chwile, aż nie będę taka gorąca, ubrałam się w stajenne ciuchy, wraz z grubym czarnym swetrem i poszłam do stajni informując wcześniej o tym opiekunów. Ogółem to nie miałam jakiejś dużej roboty, zazwyczaj coś przynosiłam stajennym, czyściłam konie itd. pan z ujeżdżenia... och jak ja go nienawidzę! Podszedł do mnie i wręczył mi kilka szczotek, oraz kopystkę po czym kazał mi wyczyścić Faldo. Westchnęłam ciężko kiwając głową i poszłam do jego boksu witając się z konikiem, był bardzo piękny jak każdy koń i idealnie nadawał się do wyścigów. O dziwo dziś nie miał kaprysu podgryzania tak jak zawsze. Powoli przejeżdżałam szczotkami po jego miękkiej błyszczącej sierści, pozbywając się kurzu i innych zabrudzeń. Miałam czas by zająć się nim bardziej i wyczesałam go jeszcze dokładniej niż jak zazwyczaj robię to z innymi końmi przed jazdą, wyczesałam mu porządnie grzywę i ogon, nawet zaplotłam luźne warkoczyki. Następnie poszłam też do klaczy imieniem Wings, co jakiś czas też zaglądałam do innych koni, sprawdzając czy zjadły już porcję paszy, która im nasypałam wcześniej. Nagle zauważyłam coś okropnego... Pandemonium- koń fiordzki- leżał na słomie i ciężko oddychał. Natychmiast pobiegłam do jednej z instruktorek i poinformowałam ją o tym. Po czym ta jak najszybciej zadzwoniła do weterynarza, jednakże nie odbierał. Ja w tym czasie ostrożnie otworzyłam boks, by nie przestraszyć konika, uklękłam przy nim, zauważyłam, że był bardzo spięty i niespokojny, dlatego dwoma palcami zaczęłam wolniutko kreślić mu kółeczka na szyi i karku, by nieco go rozluźnić, głaskałam go też i szeptałam do ucha spokojne słówka. Jednak ja sama niesamowicie drżałam, byłam przerażona, nie wiedziałam co się z nim dzieje, ale mimo to opanowałam drżenie swojego ciała i dalej się nim zajmowałam. Przybiegła do mnie owa pani i powiedziała, że zaraz przyjadą, przytuliłam głowę Pandemonium do siebie i unosiłam ją delikatnie trochę wyżej by mógł nabrać głębokich wdechów. W końcu po paru minutach, które dla mnie były nieskończonością, przyjechał weterynarz, byłam przy tym jak badano fiorda, ale potem musiałam się usunąć z boksu bo sama dostałam ataku duszności, nie wiedziałam co się ze mną dzieje, ale po chwili przybiegła pielęgniarka idąc ze mną do pokoju i wzywając lekarza, dostałam jakieś leki i niedługo po tym mi przeszło. Lekarz stwierdził, że to może być tylko chwilowe ze względu na to iż wcześniej miałam zapalenie płuc. Mimo to najbardziej martwił mnie Pandemonium... Jednak pani instruktorka wieczorem przyszła do mnie i powiedziała, że wszystko będzie dobrze... ulżyło mi, uwielbiałam tego radosnego konisia, był takim misiem stajni, do wszystkich lubił się miziać i zawsze był optymistyczny. Taki właśnie jest Pandemonium..
Dostajesz 10 pkt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)