czwartek, 24 listopada 2016

Od Oriane - zadanie 17

Po akcji z Pandemonium złapało mnie znów jakieś zapalenie płuc... połowę miesiąca spędziłam w szpitalu a drugą połowę w łóżku i nie byłam w stanie zajmować się końmi czy jeździć. Dziś jednak był pierwszy dzień kiedy miałam zamiar zacząć jeździć od ponad miesiąca... kiedy się obudziłam od razu wyjrzałam za okno, dziś będą organizowane pokazy fajerwerek, świetnie! Dawno już ich nie widziałam, jednak było przed piątą co najmniej i nie bardzo wiedziałam co do tego czasu mam robić. Więc postanowiłam czytać, ah... przez ten film miałam teraz wyobrażenie tych fajerwerków i przed oczami miałam też obraz Orlando Bloom'a jako Legolasa, jednak moją ulubioną był Aragorn. Nie wiem czemu... tak jakoś. Weszłam do wanny z wodą i tym razem prawie się w niej utopiłam... nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale chyba się poślizgnęłam wydając huk. Weszłam do wanny wreszcie mogąc się zrelaksować, ale tyłek w dalszym ciągu mnie bolał..no cóż zrobić. Dzień zaczynałam w sumie tak jak zawsze... ubieranie się, witanie się ze wszystkimi, śniadanie złożone z płatków a konkretniej z poduszeczek z nadzieniem zalanych mlekiem. Następnie poszłam do stajni by sprawdzić jak się czuję nasz stajenny misio...Pandemonium. I polepszyło mu się! Byłam taka niesamowicie szczęśliwa!
- Cześć urwisie.- Zaśmiałam się gładząc go po chrapach, chyba bardzo mnie polubił, kochany kucełek. W końcu starałam mu się pomóc i uspokajałam go w chwili kiedy źle się czuł. Pewnie gdybym była na jego miejscu- on by zrobił to samo. Był bardzo łagodny, wręcz jak baranek, dlatego go naprawdę polubiłam. Uśmiechnęłam się z lekka spoglądając na niego i poszłam po szczotki by go wyczyścić, dziś mogłam sobie wybrać konia jakiego chce, a Pan był już na tyle zdrowy, że można było już na nim jeździć. Delikatnie go czyściłam, jego złocistą sierść i srebrno-czarną grzywę, potem chwyciłam kopystkę i zaczęłam wyskrobywać z jego kopyt gnój ze słomą. Dopiero po tym założyłam mu czaprak, siodło, zapięłam popręg, po czym założyłam uzdę zapinając mu wszystkie paski i poszłam na jazdę, dziś miałam woltyżerkę i modliłam się by nikt nic nie mówił, ale wiedziałam, że Pandemonium mnie nie zrzuci, ufałam mu. Weszłam niepewnie na halę i kazała nam jeździć w kółko stępem, każąc wykonywać różne figury, jak np. młynek. Potem specjalnie wredna babka popędziła w trakcie konie do galopu, jedna z dziewczyn spadła, a ja jedynie zacisnęłam usta w cienką linię i zsiadłam z konia podbiegając do niej. Nie miałam serca by jej zostawiać i jej nie pomóc, instruktorka jednak kazała nam wykonać jeszcze trudniejsze ćwiczenia w galopie, z czego zadowoleni nie byliśmy. Ale mówi się trudno, po jeździe i oporządzeniu koni poszliśmy na miasto by coś zjeść, zastanawiałyśmy się ile ta wredna babka i ten od ujeżdżenia będą nas jeszcze... prześladować? Po wypiciu kilku koktajli wróciłyśmy z powrotem by podziwiać fajerwerki na nocnym niebie, konie jeszcze nie zostały wyprowadzone z padoków. Różno kolorowe fajerwerki migotały na niebie niczym gwiazdy i udało mi się zrobić całkiem fajne zdjęcia, jednakże nagle...stało się coś tragicznego i jedna z nich odpaliła pod złym kątem uderzając w padok niedaleko, jeden z koni- Rose- spłoszyła się i uciekła do lasu. Wraz z Noah, Luną i Noami postanowiłyśmy pójść za spłoszonym koniem i sprowadzić go do stajni, inni natomiast postanowili sprawdzić inne koni czy przypadkiem, żadne nie zostały ranne. Wzięliśmy latarki i poszliśmy do lasu, rozglądając się i po cichu wołając klaczkę, każdy z nas rozglądał się w innym kierunku. Było ciemno i właściwie jedynym źródłem światła były te latareczki, mieliśmy nadzieję, że nie zgasną bo chyba bym się posikała ze strachu... mimo iż byłam gothem...ale to o niczym nie świadczy! Nagle usłyszeliśmy wycie wilków...
- O nie..- Szepnęłam cicho.
- Musimy się pośpieszyć- Powiedziała panicznie Naomi. Strasznie się baliśmy o Rose, była dość narowista i klacz fryzyjska mogła sobie mimo wszystko nie poradzić ze stadem wilków, które pewnie od dawna nic nie jadły. Przyśpieszyliśmy kroki i nagle zauważyliśmy klacz, której noga utknęła w jednej z tych okropnych pułapek myśliwskich... chyba w jednej z najokropniejszych a mianowicie w zębatce, cała drżała i była spocona. Zdecydowałam się podejść by jej nie przestraszyć i nie wywołać kolejnej paniki, dotknęłam delikatnie jej szyi i łba, ale mimo wszystko to nie pomogło. Zaczęłam uspokajająco szeptać jej do ucha masując je przy tym. W tym czasie Noah i dziewczyny, próbowali uwolnić klacz z pułapki jakim była zębatka, czułam ciarki na plecach gdy usłyszałam kolejne wycie, tym razem było bliżej. Przeraziłam się...
- Szybciej...proszę, szybciej...- Szeptałam gorączkowo a ręka zaczęła mi się trząść jak przy padaczce albo Parkinsonie, przez co Rose jeszcze bardziej się denerwowała.- Spokojnie... Wszystko będzie dobrze.- Powiedziałam lekko drżącym głosem, a po chwili udało się wyciągnąć jej nogę z pułapki i złapałam ją za kantar idąc szybkim krokiem przez ścieżkę. Reszta pomagała klaczy iść, kiedy dotarliśmy do ośrodka poczuliśmy ulgę, jednak trzeba było się zająć raną jak najszybciej. Poszliśmy po apteczkę i zaraz zaczęliśmy przemywać ranę wodą utlenioną oraz zawijać bandażami. Przy wszystkim byłam ja, uspokajałam ją cichym melodyjnym,kojącym głosem, oraz od czasu do czasu śpiewałam jej piosenkę. Było rozluźniona mimo iż pewnie rana potwornie ją szczypała. Potem zadzwoniliśmy po weterynarza, by zdumiony czego dokonaliśmy, nie tylko chodziło o pierwszą pomoc, ale też o akcję w lesie. I tak oto ten dzień się zakończył... niby był trochę straszny niczym z horroru, ale jednak byłam szczęśliwa, że wszystko skończyło się dobrze, miałam tylko nadzieję iż Rose szybko dojdzie do zdrowia. Wreszcie mogłam odetchnąć z ulgą i znów poczytać biblię... pomodlić się za wszystkich jeźdźców i nasze konie...

Dostajesz 30 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)