wtorek, 1 listopada 2016

O Lily - zadanie 4

-Lily, nie siodłaj konia.- usłyszałam charakterystyczny głos Elizabeth wychodząc z siodlarni z ogłowiem Moon.
-Czemu?- zapytałam zdziwiona.
-Jedziemy z Jamesem do Kentucky coś sprawdzić. Nie kto nas zastąpić więc macie wolne. Jedźcie do miasta. Konie muszą trochę odpocząć.
-Ok.- tłumiłam w sobie radość. Gdy tylko kobieta opuściła budynek zaczęłam skakać ze szczęścia. Chciałam jak najszybciej wszystkich zebrać. Tylko kogo? A walić to. Może ktoś się trafi. Nawet jeśli to cała akademia pojedzie, a co?
-Ej, ludzie! Mamy wolne dzisiaj! Kto jedzie do miasta!- krzyknęłam na cały akademik. Po chwili zza dziesiątek drzwi pojawiały się same uśmiechnięte chytro buźki obmyślające plan jak zająć dzisiejszy dzień. Po krótkiej chwili wszyscy wyszliśmy całą gromadką na przystanek. Kierowca jak nas zobaczył tylko się przeżegnał i otworzył nam ze strachem drzwi. Pewnie myślał że napad robimy. Tak czy siak wszyscy gonili się o miejsca siedzące i o dostęp do skasowania biletu. Autobus ledwo co jechał. Cały czas się lekko chwiał. Po 40 minutach wyładowaliśmy nasze tyłki i ruszyliśmy do centrum handlowego. Chyba trafiliśmy na jakąś wystawę kotów. Odchodziliśmy od jednej do drugiej klatki z łapkowatymi.
-Dzień dobry. Przedstawiam państwu tegoroczną zwyciężczynię najsłynniejszego konkursu piękności w całym USA. Kotka syjamska Rischelie.- krzyknęła ochrypłym głosem kobieta z 60 lat z masą tapety na twarzy by nie powiedzieć na Ryju... Miała na ramionach grubą kocicę z różową kokardą na łepetynie. Co ludzie w niej widzieli? Nie wiem. Jak można tak męczyć kota?! To powinno być karalne. Policja dla zwierząt z Houston wzywam was! Uratujcie to biedne zwierzę! W końcu jednak nam się musiało to znudzić więc przeszliśmy do demolowania pizzerii. Usiadłam z Estriellą i Jennefer przy jednym stoliku. Podszedł do nas wysoki i przystojny facet gdzieś z 20 lat.
-Dzień dobry, co podać?- zapytał.
-Dziewczyny? Poprosimy dużą hawajską i cztery szklanki coca-coli. I chyba to wszystko.- uśmiechnęłam się oddając kartę. On jedynie kiwnął głową i odszedł.
-Nie udane flirty?- zapytała śmiejąc się Eska.
-O, cicho tam. Jakie flirty?! Dziewczyno lepiej ty się rozglądaj za chłopakiem.- zaśmiałam się.
-A w sumie czemu nie?- i w tym momencie przynieśli naszą pizzę. Podziękowałyśmy i nakładając sobie sosy pochłaniałyśmy bezlitośnie kawałek po kawałku. Spędziliśmy tam jakieś kilka godzin.
-Ej, idziemy dzisiaj na imprezę do klubu?- zapytał całe towarzystwo Caleb. Widać było że bawi się znakomicie. Wszyscy krzyknęli na raz głośne "tak". Chłopak zaśmiał się tylko i tak zaczęliśmy się przenosić w stronę pobliskiego klubu nocnego. Już przy wejściu było czuć nikotynę, alkohol i pot. Siedziałam tak na małej kanapie popijając drinka i oglądając jak inni tańczą. Muzyka dudniła w uszach i nie wiem czy to miało zachęcać do tańca czy odstraszać. Ale chyba jednak wszystkim klientom to nie przeszkadzało bo bawili się w najlepsze. W końcu i ja uległam. Ocierałam się ciała innych poruszając się w rytm muzyki popijając alkoholem raz po raz.

****

Obudziłam się z jednym wielkim bólem głowy. No tak... Pan Kacus Maximus to straszny morderca co nie ma serca. Tak przynajmniej mówił mój kuzyn. Byłam w swoim pokoju w swoim łóżku. Tylko jak tu się ja znalazłam?! Chwała osobie która mnie tu przeniosła. Czyli można wczorajszą imprezę uznać za udaną...

Dostajesz 40pkt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)