Różowy, wilgotny język Kate wystarczająca mnie wybawił z objęć snu na tyle bym wstała. Ale niestety zapalenie płuc dawało się w znaki. Rzadko kiedy tak chorowałam. Ostatni raz był jakieś 10 lat temu. Może ostatnio za dużo jeździłam w deszczu? Nie wiem. Dobra przyznaję się! Zadowoleni? Sięgnęłam po kubek wody by pobudzić gardło do życia. Po porządnym łyku orzeźwiającego płynu wstałam do łazienki trochę się ogarnąć. Miałam zakaz opuszczania akademika. Niestety... A już bym galopowała po łąkach nie przejmując się zimnem. Rozebrałam się i weszłam do wanny napełnionej gorącą wodą. Tego mi było trzeba. Odrobiny relaksu od ciężkich treningów. Niestety ominie mnie ważne wydarzenie - Zawody w Kentucky. Cała akademia jedzie. Oprócz mnie. Pielęgniarka nawet nie chciała słyszeć że mam zamiar tam jechać. Gdyby mogła dałaby mi areszt domowy.
***
-Bawcie się dobrze.- pomachałam do odjeżdżającego busa. Nie mam nic do roboty, piguły nie ma... pełen luz! Pobiegłam czym prędzej do stajni zastanawiając się nad wyborem wierzchowca. Dzisiaj uda mi się z Moon. Nadszedł kres jej humorków. Chwyciłam z siodlarni czarne ogłowie i skierowałam się tym razem w stronę jej boksu. Zastałam ją leżącą i machającą kopytem.
-Moon! Śliczna co się dzieje?!- wbiegłam siadając koło niej. Ciężko oddychała. Jej boki unosiły się powoli.
-Wytrzymaj chwilę.- podbiegłam do pokoju instruktorów do skrzynki gdzie był przyklejony numer do weta. Chwyciłam szybko telefon z blatu kuchennego i wykręciłam kilka cyfr.
~Halo?
~Dr. Judy Hopes?
~Przy telefonie.
~Lily White. Dzwonię z Akademii Magic Horse. Moja klacz leży w boksie i się nie podnosi. Ciężko oddycha, nie wiem co mam robić.
~Proszę się uspokoić i poczekać z nią. Przykryj ją derką. Będę za jakieś 10 minut. Do zobaczenia.
Zakończyliśmy naszą rozmowę. Z drzwi od boksu czterokopytnej chwyciłam derkę i przykryłam nią drżące ciało Moon.
-Spokojnie śliczna. Pomoc już w drodze. Masz gorączkę... trzymaj się.- objęłam jej szyje kaszląc. -Widzisz? Obie chorujemy.- zaśmiałam się. Po policzku spłynęła mi pojedyncza łza.
-Dzień dobry, Lily White?- w stajni rozległ się głos kobiety z którą nie dawno rozmawiałam.
-Tak. Proszę tutaj.- wskazałam na boks ocierając kciukiem ciepłą kroplę z policzka. Judy nie zwlekając zaczęła badać Moon.
-Załadujemy ją na przyczepę. Zabiorę ją do kliniki by przeprowadzić dokładniejsze badania. Podaj kantar.- wyciągnęła dłoń w stronę parcianego przedmiotu. Podałam go nie wąchając się.
-Teraz śliczna, będziesz musiała nam trochę pomóc.- zwróciła się do Moon zapinając na jej łbie kantar i mocno go pociągając. Stanęłam po drugiej stronie klaczy odpychając jej szyje od ziemi. Kara wyciągnęła przednie kopyta i opierając się na nich osiągnęła nasz cel.
-Teraz podjadę tu z przyczepą a ty ją wprowadzisz i przypniesz pasy. Potem wrócisz się po szalik i czapkę oraz kurtkę i jedziemy.- uśmiechnęła się. Odwzajemniłam ciepły gest i czekając aż kobieta odpowiednio się ustawi gładziłam spocony bok Moon który lekko drżał. Podeszłam do przyczepy i ją otworzyłam. W środku było dosyć ciemno. Właściwie jedynym źródłem światła było małe okienko. Pojazd miał granatowy kolor. W poidle stała świeża woda. Dobre warunki. Wprowadziłam ją do środka a gdy już stała spokojnie mogłam opuścić przyczepę zamykając rampę.
-Pośpiesz się!- krzyknęła przez okno Hopes. Skinęłam głową i pobiegłam do akademika. W sumie wpadłam do pokoju, wypuściłam Katie, sięgnęłam ubrania i w pośpiechu zakładając wszystko na siebie wsiadłam do zielonego jeep'a.
***
-Poczekaj w poczekalni a ja ją zbadam i podam leki.- uśmiechnęła się pocieszająco. Zaczynałam wariować. Nie mogę zobaczyć teraz Moon. Co jakiś czas z gabinetu słychać było rżenie konia. Popijałam 3. Filiżankę kawy czekając aż weterynarz wyjdzie z pomieszczenia. W końcu po długim czasie podeszła do mnie kobieta.
-Musiała się czymś zatruć. W jej organizmie były toksyny. Podałam jej leki na zbicie gorączki i te na wzmocnienie. Możesz ją zabrać już z powrotem do stajni. Dbaj o nią i zapewnij jej odrobinę ruchu. No to na tyle.
-Dziękuję bardzo za pomoc.
-Spotkamy się na parkingu. Odwiozę was.
-Okej
****
Judy właśnie pojechała. Zajęłam się uważnie teraz boksem Moonki. Przeczyściłam go od góry do dołu szukając tych cholern*ch toksyn. Nie była w terenie. Skąd mogła się nimi zatruć? Przy napełnianiu poidła świeżą wodą przystanęłam na chwilę.
-Nastraszyłaś mnie dzisiaj. Nie rób tak więcej.- Wtuliłam się w ciepłą szyję. W odpowiedzi usłyszałam ciche parskanie. Do boksu wbiegła Katie.
-Cześć, nudziło się?- moja ręka znalazła się szybko za jej uchem.
Dostajesz 10pkt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)