sobota, 5 listopada 2016

Od Daniny - zadanie 1

W moim pokoju poranne hałasy obudziły mnie godzinę po wschodzie słońca. Były to moje pierwsze dni w akademii, a już zdążyłam się przyzwyczaić do tego wszystkiego (no prawię).
Myślałam o moim śnie. Dzisiejszej nocy przyśniło mi się morze. Nie wiem, co to mogło oznaczać, ale czułam, jak przypływa i odpływa, obmywa mnie i niesie, jakbym była zeschniętym liściem dryfującym na jego powierzchni... I do tego te huki rozbijających się fal o skały...
Kiedy powoli zaczęłam się wybudzać, zdałam sobie sprawę, że huk, który słyszę, nie jest dźwiękiem ze snu.
Odrzuciłam kołdrę, wygramoliłam się z łóżka i podeszłam do okna. Odgarnęłam firanki. Zmrużyłam oczy spoglądając na jeszcze leniwie świecące, blade słońce.
Otworzyłam olbrzymie okno, rozsuwające się z boku. Świeże, ostre powietrze wpadło do pokoju, jakby tylko na to czekało. Przy okazji odświeżyło się pomieszczenie. Niestety dziwne huki, które słyszałam ustały. Możliwe, że coś mi się przesłyszało, albo jeszcze do końca się nie wybudziłam. To nie ma już znaczenia, dziś jest idealny dzień, aby wyruszyć na przejażdżkę w tereny, a więc nie ma co czekać, idę się szykować.
Po około dwóch godzinach, wliczając w to śniadanie, byłam już gotowa do wyprawy. Nim wpadłam do stajni minęło zaledwie kilka minut. Jedna z instruktorek pozwoliła mi wziąć konia o imieniu Faldo. Mówiła, że przydałaby mu się taka przejażdżka i żebym go zabrała, dodając jeszcze, abym także na niego uważała, gdyż jest trochę... zbyt energiczny.
Kiedy już podeszłam do jego boksu, zwierzę uniosło powiekę i zamrugało, kręcąc się nerwowo.
-No już cicho, cicho - wyszeptałam, kładąc dłoń na ciepłej szyi wierzchowca.
Od razu się uspokoił. Bez trudu także złapałam z nim kontakt - w zasadzie z każdym zwierzęciem szybko łapałam kontakt, przy tym dużo osób mi mówiło, że mam świetne podejście do zwierząt. Możliwe.
Faldo o całe szczęście stał bez ruchu, kiedy go czyściłam i zakładałam siodło oraz uzdę. Myślałam, że będzie gorsze sprawował problemy, a tu miłe zaskoczenie.
Wyprowadziłam go z boksu, a następnie przed stajnie. Szybkim i zwinnym ruchem wsiadłam na konia.
No to ruszamy!
Koń spokojnie stępował przez polną drużkę, aż w końcu postanowiłam zboczyć z kursu i dotrzeć na jakieś dzikie pola, aby pogalopować.
I w ten oto sposób znaleźliśmy się w bujnej trawie, a jej szaroróżowe pióropusze tańczyły na wysokości, jakże wysokich nóg ogiera. Tu i ówdzie bieliły się kwiaty. Bliskość przyrody uspokoiła mnie.
Po lewej stronie widać było porośnięte olbrzymim lasem wzgórza. Pognałam ogiera w kierunku lasu.
Fakt, nie znałam tamtego lasu, ale o całe szczęście była wydeptana tam szeroka ścieżka, a więc byłam pewna, że na pewno się nie zgubię...
Z galopu przeszłam na kłus i takim tempem przemierzaliśmy przez las. Wszystko wydawałoby się takie piękne, gdyby nie to, co miało zaraz nastąpić i zmienić przepiękny dzień w koszmar.
W tamtej chwili miałam wrażenie, że coś za nami idzie i faktycznie coś było za nami. Nie zdążyłam się nawet obejrzeć, gdy Faldo gwałtownie wierzgnął i wpadł w panikę, zaczął cwałować przed siebie jak oszalały. To była chwila nieuwagi, a wodze wyślizgnęły mi się z rąk, jaki cudem? Nigdy bym do czegoś takiego nie dopuściła. Przerażona złapałam je ponownie, ale wiatr mi je strącił, do dziś niewiem jak do tego doszło...
Zaczęłam spadać, łamiąc po drodze niewielkie krzewy i machając rękami, które na próżno starały się czegoś chwycić. W końcu twardo wylądowałam na plecach, uderzając z całej siły głową o drzewo.
Moja dłoń odruchowo złapała się najbliższego zielska i nagle poczułam przeraźliwe pieczenie. Zdławiłam przekleństwo, chwytając obolałą dłoń, i rozejrzałam się. Wokół mnie jak okiem sięgnąć, rosły bujnie pokrzywy. Ich łodygi pokryte parzącymi włoskami zwieńczone były malutkimi kwiatuszkami. Wpatrywałam się w nie oszołomiona, leżałam, z trudem łapiąc powietrze. Ból był nie do opisania. Spróbowałam wstać, co było moim największym błędem. Chwiejnie ustałam lecz nie na długo. Mój wzrok zasnuła srebrna nić, zmieniając wszystko, na co patrzyłam, w niewyraźną plątaninę kształtów i barw. Świat wokół mnie kłębił się i wirował. Powoli ogarniała mnie ciemność i znowu upadłam lecz tym razem w innym kierunku, wpadając na coś miękkiego. Zemdlałam.

Sama nie wiem, co mnie ocknęło. Otworzyłam oczy. Była noc, nade mną pochylały się już łyse gałęzie drzew, tworząc przy tym klimat jak w filmach grozy. Mrugając oczami, wyprostowałam się i wpatrzyłam w niebo. Nad moją głową niebo upstrzone było lodowatymi światełkami gwiazd, niektóre z nich doskonale znałam. W młodszych latach interesowałam się astronomią, tata mnie tym zaraził.
Pod rękami poczułam miękkość mchu, a w powietrzu jego ostry zapach. Moje dłonie i stopy były zesztywniałe z zimna. Podniosłam się z ziemi. Jedną ręką złapałam za jakąś porządną gałąź i znalazłam jakiś kij, idealny do podpory - wyglądałam niczym Gandalf.
Wiatr rozwiewał mi włosy, kiedy niezdarnie robiłam pierwsze kroki, próbując rozruszać zesztywniałe mięśnie. Byłam taka słaba, spragniona i wygłodniała. Wiedziałam, że w takim stanie daleko nie zajdę. Biedny Faldo, za każdym razem, gdy myślałam o karym ogierze napływały mi łzy do oczu. Jak ja mogłam do czegoś takiego dopuścić...
Nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję, ale było jasne, że muszę odnaleźć Faldo. Chociaż nie wiem, czy w ogóle... przeżyję dzisiejszą noc. Z trudem trzymałam się na nogach.
Przez łzy, które wiatr wyciskał mi z oczu, ujrzałam podchodzącą do mnie sylwetkę konia. Karego konia. To był Faldo. Miałam ochotę krzyknąć z radości, ale i tak tego nie uczyniłam.
Wtuliłam się w konia uradowana.
-Mój kochany, wierny rumak... - szepnęłam do wierzchowca.
Pełna tarcza księżyca, zaplątana pomiędzy szarpane wiatrem gałęzie, oświetlała i ułatwiała nam drogę.
Powoli, nie tylko z ostrożności, ale też z obawy, że każdy gwałtowny ruch doprowadzi mnie do omdlenia wdrapałam się na grzbiet konia - w zasadzie z wysiłkiem, który przekraczał moje możliwości.
Ścisnęłam udami boki konia i pochyliłam się na jego szyi tak mocno, jak tylko było to możliwe. Na szczęście, o dziwo, ogier okazał się niezwykle spokojny i nie przejmował się zbytnio moją niezdarnością.
Ruszyliśmy, klucząc między drzewami. Nie miałam pojęcia, w którą stronę mieliśmy się kierować. Nie mogłam się na niczym skupić. Chociaż jedno mnie zastanawiało... Co tak Faldo wystraszyło? To niebyła zwykła gałązka ani wiewiórka, przyznam szczerze, że ja też wtedy poczułam... Coś dziwnego...
Dobra, było minęło. Nawet kiedy ruszyliśmy dalej, niewiele się zmieniło. Gałęzie cięły mnie po twarzy, a bidny ogier kilka razy stawał dęba.
Czułam się tak, jakbym przez tydzień orała pole, a energia, która przywoływana została strachem, w chłodzie nocy, zaczęła się szybko wyczerpywać.
Wkrótce skupiłam się na znoszeniu niewygód i bólu. Czułam, że na udach mam już pęcherze. Twarz oblepił mi brud zmieszany z krwią sączącą się ze skaleczeń. Popękane wargi również krwawiły. Mimo to nadal nie śmiałam robić postojów. Poza tym obawiałam się, że już nie będę wstanie ponownie na niego wsiąść. Obejmowałam jego szyję, drżąc ze zmęczenia, zimna i strachu. Dłonie mi zesztywniały.
W końcu wiatr ucichł, ale byłam już tak zmęczona, że prawie tego nie dostrzegłam.
-Ciekawe, czy ktoś w ogóle zauważył to, że zniknęliśmy... - szepnęłam. - Na pewno. W końcu zabrakło jednego konia. Chociaż gdybym zaginęła tylko ja, sama, zapewne nikt by tego nie zauważył. Nikt nie zwracał na mnie uwagi i tak samo nikt by się nie przejął tym, że jakaś dziewczyna zaginęła.
Poruszyłam się na grzbiecie ogiera i spróbowałam wyprostować. To był błąd. Przejeżdżaliśmy właśnie pod niską gałęzią, która uderzyła mnie w ramię, zrzucając na ziemię. Wylądowałam w błotnistym zagłębieniu wypełnionym liśćmi i gnijącą roślinnością. Taki upadek, mógłby się źle skończyć, ale na szczęście nabiłam sobie tylko kilka siniaków. Dość długo leżałam na plecach, patrząc na ciemne kontury drzew na tle rozgwieżdżonego nieba. Po chwili pojawił się przy mnie ogier, który z opóźnieniem odkrył, że zniknęłam, i wrócił mnie odszukać. Pochylił nade mną miękki pysk i cicho parskając, obślinił mi ubranie. W końcu podniosłam dłoń i lekko go odepchnęłam. Z ogromnym trudem udało mi się podnieść i usiąść. Moja głowa była tak lekka, jakby za chwilę miała się oderwać od szyi.
-Faldo... to moja wina... - załkałam cicho. - Nawet nie wiem, gdzie jesteśmy...
Złapałam się za twarz. Właśnie teraz zdałam sobie sprawę jak ja już dawno nie płakałam... dziwne uczucie.
Niestety po chwili zdałam sobie sprawę jaka jestem umorusana. Brud i zaschnięta krew utworzyły paskudną skorupę na mojej twarzy, zresztą koń też nie wyglądał lepiej. Nie wiedziałam, jak długo leżałam na ziemi pozbawiona przytomności, zapewne jeden dzień, a może i więcej...
Podniosłam się, wspierając się na pobliskim pniu, i nieco rozruszałam zdrętwiałe mięśnie. Nogi miałam sztywne i obolałe, zresztą od całonocnej jazdy wszystko mnie bolało, ale starałam się nie użalać nad sobą, bo wiedziałam, że im szybciej znajdę się na moim wierzchowcu, tym lepiej.
W pobliżu zagłębienia, do którego spadłam, znajdował się niewielki strumyczek, taki malutki, że lodowata woda zaledwie się w nim sączyła.
Obmyłam twarz i dłonie. Rozsunęłam do kolan (niegdyś białe) bryczesy, aby obmyć pęcherze na wewnętrznej stronie ud. Miałam tylko nadzieję, że jakimś cudem niedostanie się zakażenie. Wsunęłam z powrotem bryczesy.
W końcu rozplotłam rozczochrane włosy. Starałam się rozczesać je palcami zwilżonymi w strumyku. Kiedy skończyłam, udało mi się je zapleść w warkocz, który trzymał się, ponieważ włosy były brudne i mocno potargane.
Podeszłam do ogiera, który spał z półprzymkniętymi powiekami. Tak jak już wspomniałam, on też nie wyglądał najlepiej. Był już za długo pod siodłem, a więc zdjęłam je i za pomocą kurtki, którą także zdjęłam, wytarłam grzbiet i boki, co najwyraźniej sprawiło mu to przyjemność. Nie przejmowałam się tym, że kurtka jest upstrzona sierścią ogiera, nawet kiedy ją ponownie na siebie zakładałam - takie rzeczy przestałymieć dla mnie znaczenie. Nie miałam zamiaru zakładać mu ponownie tego siodła, a więc pojadę na oklep. Nigdy nie byłam dobra w jeździe na oklep, a teraz jeszcze w takich ekstremalnych warunkach... trudno, musiałam dać radę, nie chcę znów go męczyć tym siodłem, a także będę zmuszona o pozostawienie go, za duży to byłby dla nas ciężar.
Podprowadziłam Faldo do zwalonego pnia, z którego - jak sądziłam - będę mogła się na niego wspiąć.
Mój plan się nie powiódł. Nie udało mi się wgramolić z powrotem na grzbiet konia. Sztywne, posiniaczone nogi i biodra nie były zdolne do wykonania tego zadania. Po czwartym razie próby ześlizgnięcia się z jego boku, ogier na to położył uszy i zaczął się niecierpliwić. Przy kolejnej próbie jeden z moich pęcherzy pękł, a jego krwista zawartość rozprysła się wokół. Poddałam się, przeklinając pod nosem, i zrezygnowana usiadłam na pniu. Ogier uniósł uszy i zaczął skubać trawę. W tamtej chwili uświadomiłam sobie jak już od dawna nic nie jadłam, a najgorsze było to, że był to środek jesieni, a więc nic specjalnego przyroda nie mogła mi dać. Mimo tego nie wiem, co wtedy mnie napadło, ale po prostu ewidentnie rzuciłam się na... trawę. Do buzi wepchnęłam garstkę zgorzkniałej zieleniny i zaczęłam jeść. Po kilku minutach mój skurczony żołądek ostro zaprotestował. Zebrało mi się na wymioty i w ten oto sposób zwróciłam całą zawartość.
Teraz nie było innego wyjścia, jak iść na piechotę. Podniosłam się, położyłam dłoń na szyi ogiera i ulegając pokusie, wtuliłam się w jego ciepłą sierść, a on obwąchiwał moje włosy. Zaczęłam maszerować, a wierne zwierzę ruszyło za mną, często służąc mi za podporę. Szliśmy w równym tempie, a ciepły oddech zwierzęcia, który poczułam na szyi, uspokoił mnie. Przedzieraliśmy się przez nieprzebyty las, który nawet chwilę się nie przerzedził. Co za koszmar.
Po nocy nadszedł szary poranek i drobna mżawka przedostawał się przez parawan drzew. Przyjemnie było usłyszeć uspokajający odgłos deszczu, chociaż buty grzęzły mi w błocie. Nadal byłam zmęczona i wszystko mnie bolało, a wędrówka stała się powolnym przygnębiającym marszem. Czy kiedykolwiek wydobędę się z tego koszmaru? A może będę się tak błąkać w nieskończoność, aż do śmierci? Nie.. spokojnie... Danina, oddychaj... wdech i wydech, wdech i wydech...
W tamtej chwili, znowu coś poczułam. Nagle zatrzymałam się gwałtownie razem z Faldo. Jakaś niewyraźna postać przed nami stała... Faldo napiął się i już chciał uciekać, ale zbyt kurczowo go trzymałam. Niewyraźna postać zbliżała się co raz bliżej, aż w końcu się ukazała... dziewczynka... bosa dziewczynka w białej sukience... nie zdołałam z siebie nic wykrztusić... byłam przerażona. Dziewczynka była trupio blada z podkrążonymi oczami i tak nagle skierowała palec w lewą stronę, po czym... zniknęła...
Wydałam z siebie niemy krzyk przerażenia. Zaczynam mieć już zwidy? O nie, nie, nie...
-Co jest? - spytałam drżącym głosem nadal oszołomiona.
Mimo tego coś mi kazało pójść w tamtą stronę i też tak uczyniłam. I w końcu... Nasz koszmar dobiegł końca, ponieważ znaleźliśmy się teraz na tej samej szerokiej ścieżce, co wtedy. Nie mogłam w to uwierzyć. Byłam taka szczęśliwa jak nigdy dotąd. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej ruszyłam tą ścieżką w stronę Akademii. Kimkolwiek była ta dziewczynka, była dobra, w końcu nam pomogła. Czyżby to właśnie ona tak spłoszyła Falda? Nie wiem... to chyba pozostanie tajemnicą, kim była i czy, aby na pewno... żyła.
Zanim dotarłam do akademii minęło dużo czasu, ale mimo tego dotarłam.
O tej porze dnia było nawet sporo ludzi przy stajni, a więc zobaczywszy mnie wszyscy wyłupiali oczy z przerażenia... O zgrozo, wyglądałam tragicznie, niczym jakieś widmo, do tego ta moja bardzo jasna karnacja, włosy i dodatkowo cały brud na ciele.
Chociaż mimo tego nadal się jeszcze nie otrząsnęłam, a więc byłam nieobecna i otumaniona. Przed stajnią stała dobrze znana mi dziewczyna z marchewkowym kolorem włosów. Kiedy mnie zobaczyła znieruchomiała, wiadro wysunęło się z jej bezwładnej ręki, a woda rozlała się po żwirze, nadal nie spuszczając mnie ze swych brązowych oczu. Było Jennefer.
-D-Danina... Danina! - podbiegła do mnie łapiąc mnie za ramiona i próbując słowami do mnie dotrzeć. - Danina, gdzieś ty była? Nie było Cię przez dwa dnia, co tobie się stało?! - rozbrzmiał w mojej głowie jej paniczny głos.
Nie mogłam z siebie nic wydusić, a następnie to wszystko stało się tak szybko, widziałam to jak przez mgłę: omdlenie i po kilku dniowym pobycie w szpitalu, powrót do Akademii.
To fakt, długo potrwa zanim znów siądę na konia, mimo tego moja niezłomność pozwoliła mi przetrwać w takich ekstremalnych warunkach i w zasadzie mnie i Faldo połączyły bardzo silne więzi, przez co bardzo go pokochałam. To był także dowód na to, że Faldo to bardzo wierny i oddany rumak i, że konie to oddani przyjaciele nawet, jeżeli zgubimy się w największym lesie na Florydzie.
A co do tej dziewczynki... Nikomu o tym, co wtedy z Faldo tam zobaczyliśmy, nie wspomniałam. Może to była jakiś zbłąkana dusza? Najprawdopodobniej już się tego nie dowiemy... Ale najważniejsze, że miała dobre intencje i nam pomogła.

TRUE END

Brawo, widać że się starałaś. Dostajesz 35pkt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)