czwartek, 3 listopada 2016

Od Edwarda - zadanie 11

Założyłem ostatnie ochraniacze, starając się ignorować Jutrzenkę która co chwilę podnosiła nogi. Podniosłem się i poklepałem ją po łydce, poprawiając przy tym czysto biały czaprak.
- Gotowa na trochę adrenaliny? - spytałem i zaśmiałem się cicho, kiedy klacz zarżała unosząc szyje. Wyprowadziłem ją z ciepłej stajni i wstawiłem do jednej z akademickich przyczep, gdzie czekało już pełne wiadro owsa i wody. Czekało nas piętnaście godzin jazdy ... nie będzie łatwo, ale czego nie robi się dla wyścigów w Kentucky Derby?
Jechały cztery osoby - z Luną i Diamond, Lily z Moonlight, ze mną oraz Pamela razem z Faldo. Czułem się dumny że jadę na tak ważne i przede wszystkim trudne zawody.
Wskoczyłem na siedzisko pasażera i wyjechaliśmy z ośrodka. Westchnąłem cicho i oparłem czoło o szybę. Kierunek - Kentucky.
***Długo potem*****
Poczułem szturchnięcie w ramię na co gwałtownie się zbudziłem. Śniło mi się że jadę z Jutrzenką i nagle potyka się o coś, upadając na mnie. Spojrzałem ze zdziwieniem na stajnnego prowadzącego pojazd.
- Tak szybko? - jęknąłem cicho i odpiąłem pasy. - Dopiero co wyjechaliśmy...
- Dla ciebie szybko, bo samochodu nie prowadzisz. - prychnął rozbawiony chłopak i otworzył drzwi wychodząc na świeże powietrze. Ja sam poszedłem w jego ślady i dopiero kiedy moje nogi dotknęły chłodnego, parkinowego bruku poczułem falę tego dziwnego bólu który zawsze pojawia się przy długim braku ruchu i siedzeniu w samochodzie, w moim przypadku piętnaście godzin. Wydałem z siebie jakiś głuchy dźwięk i wszedłem do przyczepy. Klacz przywitała mnie radosnym rżeniem, jednak ja nie podzielałem jej radości. Wszędzie wokół walały się resztki owsa, jako że z nudów klacz pewnie zaczęła bawić się wiadrem. Westchnąłem z rezygnacją, ale po chwili uśmiechnąłem się widząc dziecinnie niewinny wyraz pyska Jutrzenki.
- Chodź panienko. - powiedziałem do niej odwiązując uwiąz. - Przyda nam się rozruszać trochę kości, po tak długiej jeździe. Mimo że ty pewnie miałaś jakieś przerwy, ale ja wszystko przespałem, uwierz mi.
Stajenny otworzył klapę która trzasnęła o ziemię. Dopiero kiedy to zrobił ujarzałem uroki Kentucky Derby - potężne trybuny zapełnone już po części tłumem, niewyobrażalne ilości koni i dżokejów kręcących się wokół i tor - przez całe życie pragnąłem dosiadać konia który choć raz dotknie kopytem tej dziwnie odległej trasy. Może to wydaje się trochę dziwne, jednak jako mały szkrab zawsze uwielbiałem oglądać choćby w telewizji Kentucky Derby, a branie w nim udział było .. no, po prostu nierealne.
Uśmiechnąłem się jak głupi i nagle przybyło mi jakoś dziwnie dużo energi. Wyprostowałem się i wyprowadziłem klacz by ta też mogła podziwiać te widoki. Ona również się zaciekawiła, jednak już pewnie kiedyś tu była i nie przejmowała się tak jak ja.
Zobaczyłem jak reszta dziewczyn (to smutne że nie było tu żadnego chłopaka ... no, nie licząc może Faldo i stajennych) również wychodzi prowadząc swe rumaki. Ruszyliśmy w stronę stajen podczas kiedy jeden z uczniów poszedł do wielkiego, białego namiotu po numery startowe. Wszędzie było wszystkiego pełno - tam kilka koni, tu biegający luzacy, gdzieś pod nogami przebiegło mi małe dziecko ... Ah, chyba za duży harmider jak dla mnie.
No, ale pomijając te wszystkie nudne pierdoły, w końcu przyszedł na nasz czas - wlazłem w tym okrutnym dżokejskim stroju na klacz i podjechałem do boksów. Gdy zamknęli mnie w środku, poczułem się jak no ... w klatce. Obok mnie jakieś ogiery kręciły się niecierpliwie, tańczac w miejscu i prychając co chwilę. Właściwie wszędzie słyszałem odgłosy niespokojnych wyścigowców - tam ktoś kopał w bramkę, gdzieś rżał w niebogłosy, po prawej skakał w miejscu ... Ale nie Jutrzenka. Ona stała spokojnie mimo że czułem jej drżące nogi i widziałem jej uszy nasłuchujące uważnie wokół. Pochyliłem się w siodle i pogłaskałem delikatnie po szyi.
- Nawet jeśli nie wygramy ... co byłoby dosyć absurdalne i niemożliwe, wiedz że doskonale czuje że dasz z siebie wszystko. - szepnąłem, i nie wiem czemu ale poczułem że mnie usłyszała. A kiedy już w moich i jej uszach zabrzmiał głośny znak startu i otworzyły się wszystkie furtki poczułem jak cały niepokój ze mnie spada. Mogłem teraz spaść - trudno, zdarza się każdemu. Mogłem wysunąć się do tyłu - nic nie szkodzi, mogę przecież nadgonić. Po prostu chciałem poczuć choć raz tą energię, którą każdy dżokej czuje biegnąc po tym torze. Chciałem wiedzieć że mam prawo po nim jeździć i mam prawo wygrać.
Dlatego gdy już się pochyliłem i pogoniłem z całej siły moją klacz, mogłem jedynie lecież do przodu. Ruszyliśmy głębokim galopem, rozsypując wokół piach. Galop już po sekundzie przemienił się w szalony i niepohamowany cwał - zanim się obejrzałem byliśmy na przodzie tuż koło karego konia. Na początku myślałem że to Lily ze swoją klaczą, jednak dopiero po chwili zobaczyłem że nie znam jeźdźca i był to ogier który stał koło mnie w boksach. Za mną widziałem bułaną arabkę Luny i czułem że gdzieś jest skarogniady Faldo. Wiedziałem że mam spore szanse - Jutrzenka była doświadczonym wyścigowcem i to w dodatku anglikiem, a one są stworzone do takich biegów.
Nagle jednak, jakiś kasztanowaty wierzchowiec chyba dostał nowej energii bo popędził z dwa razy większą prędkością niż wcześniej i wysunął się przede mnie. Folblutce się to nie spodobało - mimo ciemnych plam potu na szyi i pianie tryskającej z jej pyska, próbowała przyśpieszyć. Czułem jednak że musze pohamować jej niezadowolenie inaczej może się potknąć, a wolałbym żeby mój sen się nie ziścił. Zamiast tego nakazałem jej jechać takim samym cwałem i zostawiłem sobie resztę jej mocy na następny skręt.
A kiedy już nadszedł, wszyscy zwolnili lekko by wyrobić. Ja jednak postanowiłem zaryzykować - nie dodałem jej gazu, ale tak jak poprzednio utrzymałem ciągłe tępo. Wykręciłem trochę przed zakrętem i niemalże zderzyłem się z rumakiem jadącym koło mnie. Wyjechaliśmy na trochę krótszą prostą - tam pozwoliłem klaczy się popisać. Z ulgą przyśpieszyła, a ja mimowoli uśmiechnąłem się na jej reakcję. Zdecydowanie była w swoim żywiole - żadne skakanie ani tańczenie na czworoboku nie równały się z szaleńczym galopem na wyścigowym torze.
Nawet się nie obejrzałem a pokonaliśmy kolejny zakręt i dłuższą prostą, na której przez chwilę byliśmy na prowadzeniu. Widziałem metę - długi pas niby niewinny i niewidoczny, jednak o tyle rzeczy można było osiągnąć po przekroczeniu jej jako pierwszy. Ale przede mną były dwa konie - kary i kasztanowaty. Zacisnąłem ręce na wodzach - musiałem utrzymać się na tym poziomie, inaczej nie zajmę żadnego miejsca nagradzanego. W dodatku jechałem łeb w łeb z Luną bo mieliśmy wyrównane szanse - ja jechałem na angliku, ona miała większe doświadczenie.
Skończyło się na tym że Jutrzenka wygrała za mnie - szarpnęła głową przez co poluzowały się wodze i zanim zdążyłem je skrócić poleciała na łeb na szyje szalonym cwałem, omal nie doprowadzając do mojego upadku.
Przejechaliśmy metę wraz z lasem rąk na trybunach. Poczułem jak serce bije mi coraz mocniej z każdym krokiem klaczy, a kiedy się już zatrzymała, niemal upadłem na ziemię.
Zeskoczyłem delikatnie i objąłem szyję konia. Nie interesowałem się zbytnio tym że jest cała spocona - mi również pozostawało wiele do życzenia.
- Dziękuje. - szepnąłem cicho i pocałowałem ją w aksamitne chrapy. Na to prychnęła cicho i upuściła łeb ze zmęczenia. Czekała nas jednak rudna honorowa - dlatego kiedy ponownie wsiadłem by przyznać udekorowanie i ruszyłem za dwoma innymi dżokejami, mógłbym przysiąc że nie czułem żadnej kończyny - tylko serce i mózg mi pracował, jakbym jechał automatycznie. Gdy runda się skończyła, już na dobre zszedłem z mojego wierzchowca i dałem jej do końca odpocząć. Zaprowadziłem ją do stajni, zdejmując osprzęt i przecierając słomą grzbiet. Zarzuciłem jej derkę z logiem akademii i zostawiłem ją z wodą i jedzeniem.

Dostajesz 20pkt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)