środa, 2 listopada 2016

Od Holiday - zadanie 13

Jako, że jutro wypadały imieniny pani Alison - instruktorki od woltyżerki, razem z paroma innymi dziewczynami podzieliłyśmy się zadaniami na tą okazję. Razem z Shante i Cassie zostałyśmy przydzielone do wypieku ciasta. Uwierzcie po długiej dyskusji i kłótni, Lily w końcu zarządziła losowanie. Nie znałam żadnej z nich, ani Shante, ani Cassie. Jeszcze parę innych dziewczyn zgłosiło się, żeby uczcić tą okazję.
- Shante - mruknęłam - gdzie jest mąka?
Zmarszczyła brwi, rozglądając się wokół.
- Mam w ręku - stwierdziła po chwili z lekkim zdziwieniem.
Ciekawe skąd się tam wzięła.
Przewróciłam oczami, wyciągając jej mąkę z ręki.
- Jesteś genialna.
- Wiecie może, jakiego smaku ma być ciasto? - wtrąciła się Cassie.
- Ne było powiedziane - zamyśliłam się - zrobimy czekoladowe, taki smak lubi każdy...
- Coś w tym jest.
Pracowałyśmy przez chwilę w ciszy. Ja ugniatałam ciasto, Shante wyciągała składniki (tak naprawdę nie wiem skąd one je wszystkie brała, ale taka jest chyba jej moc), a Cassie znęcała się nad piekarnikiem.
Przed rozpoczęciem procesu pieczenia poprosiłyśmy, żeby kucharki opuściły pomieszczenie, twierdząc, iż damy sobie ze wszystkim radę. Tak naprawdę już po 5 minutach byłam prawie przekonana, że okłamałyśmy biedne kobiety. W każdym razie Shante była święcie przekonana co do naszego sukcesu. Niestety nie podzielałam jej zdania.
W końcu nadszedł czas na wsadzenie naszego dzieła do piekarnika. Skończy się jedną wielką porażką.
- Nic z tego nie będzie - jęknęłam.
- Będzie.
- No to teraz będziemy przez godzinę pilnować piekarnika - mruknęłam niezadowolona.
- Półtorej - poprawiła mnie Cassie.
Odezwała się wróżbitka, która przez ostatnie pół godziny próbowała włączyć to cudo.
Przy piekarniku została tylko Shante. A ja prowadziłam w tym czasie  wielce interesującą  rozmowę. Siedziałyśmy kawałek za kuchnią na podłodze.
- Dziewczyny? - po jakiś dwudziestu minutach przyszła Shante z kuchni - Chodźcie na chwilę...
- Coś ty znowu zmajstrowała? - jęknęłam, ale skierowałam się za dziewczyną do kuchni. Cassie poszła w moje ślady.
W drodze do kuchni poczułam lekki zapach spalenizny.
- Co tak śmierdzi? - pierwsza odezwała się Cassie.
- Pewnie nasze cudowne ciasto - powiedziałam sarkastycznie.
Weszłyśmy do kuchni, która była pusta. Zapach coraz bardziej się nasilał. Nagle zobaczyła jego źródło. Aż mnie zatkało. Cassie jęknęła, a ja znieruchomiałam przerażona.
- Shante, idź po jakąś kucharkę, albo kogoś - poprosiłam, co zabrzmiało bardziej jak rozkaz niż jak polecenie - Cassie, łap za jakiś garnek, lepiej to ugaśmy. Pierwsze co wpadło mi w rękę było sitko, które prędko odłożyłam, nie wiedząc skąd się tak wzięło. Drugą rzeczą była łyżka, która również nie nadawała się do akcji z pożarem piekarnika. W końcu udało mi się natrafić na chochlę, która nie była najlepsza, ale też nie najgorsza. Pierwsze co mi przyszło do głowy, to polewanie ognia. Cassie miała w ręku czajnik, do którego co chwilę nalewała nowej wody. Jak będzie się kiedyś u mnie paliło to zatrudnię ją, żeby polewała pożar wodą z czajnika. Udało nam się w końcu ugasić pożar.
Po chwili (co dla mnie było bardziej wiecznością) do kuchni weszła Pani Rose.
No świetnie. Teraz będziemy się tłumaczyć przed dyrektorką akademii.
Chociaż... Przecież nie robiłyśmy nic złego.
Pewnie teraz będziemy musiały zapłacić odszkodowanie.
Mama się wścieknie.
Jednak kolejne słowa dyrektorki przywołały u mnie wielką ulgę.
- Przykro mi, że to na was spadło. Piekarnik był już od jakiegoś czasu zepsuty, ale nie chcieliśmy go zmieniać, ponieważ chcieliśmy wymienić go dopiero jak się zepsuje do końca, ale niestety musiało to się stać właśnie teraz - westchnęła.

KONIEC

Dostajesz 20pkt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)