Zgodziłam się prawie od razu na propozycję Jennefer. Ach, ten cudowny przeszywający wiatr... Adrenalina... Tępo... Widok z grzbietu konia... Przeziębienie... Zaraz co?! Jakie przeziębienie?! Jestem praktycznie niezniszczalna. Tylko... koń. Który? Stajnia jakby nagle opustoszała. Spotykały mnie te duże czarne oczy a w nich iskierki mające nadzieję na odrobinę ruchu. Mój wzrok spotkał się z Anakinem. 8-letnim Tinkerem. Chyba muszę mocniej się zapoznać z wierzchowcami w Akademii. Spora ilość się ich zrobiła. Nie czekając dłużej pognałam po skórzane siodło, czaprak, ogłowie i ochraniacze. Gdy po trochę dłuższym czasie kopytny stał już przygotowany na rozprostowanie nóg.
-No to chodźmy.- wyszłam ze stajni trzymając w ręku ciasno wodze Tinkera. Nie miałam zbytnio doświadczenia z zimnokrwistymi. No ale kiedyś musi być ten pierwszy raz. Jennefer stała oparta o płot muskając rękami Ideal. Pięknie razem wyglądały. Klacz mi przypominała o jej dawnej opiekunce - Lisie.
-To co zaczynamy?- uśmiechnęłam się do niej.
-Jasne.- zaczepiła stopę o strzemię i powoli się podniosła. Jej noga lekko szturchnęła arabkę by podpędzić ją do kłusa. Zatrzymała się na początku toru.
Jen?
#RondelZeSpożywczaka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)