niedziela, 6 listopada 2016

Od Naomi - zadanie 5

To było… w sierp­niu tego roku, tere­nówka pod­ska­ki­wała na nie­rów­no­ściach drogi, trzę­sło mnie na wszyst­kie strony. Jecha­łam do wuja Andrewa, miesz­kał w oko­li­cach San Diego i miał małe gospo­dar­stwo, w tym kilka koni. Kocha­łam tam przy­jeż­dżać, widoki mnie zachwy­cały, a jazda w stylu western była rów­nie piękna jak kla­syczna. Ale nie­stety było to dość daleko, za daleko, bym mogła tam jechać co roku, te kilka dni, które mia­łam tam spę­dzić były wyjąt­kiem. I oczy­wi­ście posta­no­wi­łam wyko­rzy­stać to jak najbar­dziej. Z zamy­śle­nia wyrwał mnie ochry­pły głos:

– Dotar­li­śmy, wysia­daj!

To był oczy­wi­ście wuj Andrew. Wysoki, silny męż­czy­zna, któ­remu już stuk­nęła czter­dziestka, jak zawsze ubrany w kra­cia­stą koszulę, skó­rzaną kami­zelkę i stare, dżin­sowe spodnie wysko­czył z Tracka. Po chwili zro­bi­łam to samo. Pobie­głam do roz­pa­da­ją­cego się domku, w któ­rym mia­łam zostać następne trzy dni. Szybko wypa­ko­wa­łam się i poszłam do stajni, także dość wie­ko­wej.

– Mogę poje­chać na prze­jażdżkę, prawda? – zapy­ta­łam wuja przed drzwiami.

– Tak, jasne, Ecleuro już na Cie­bie czeka – odpo­wie­dział wujek, po czym zawo­łał – Ale pamię­taj, masz wró­cić przed…

Chrza­nić to ostat­nie, on dobrze wie, że nie lubię przy­sto­so­wy­wać się do czy­ichś zasad i wrócę, kiedy będę chciała. Zresztą mnie już bar­dziej obcho­dziły konie, niż jego słowa. Ecleuro, zwany przeze mnie Ekler­kiem, był siwym wierz­chow­cem rasy Quater Horse, i, jak wszystko tam, nie był już młody. Ale na­dal można było na nim jeździć, oczy­wi­ście.

– Cześć, kochany, może się prze­je­dziemy? – poca­ło­wa­łam konia w chrapy, choć wła­ści­wie nie wiem, po co pyta­łam, prze­cież i tak odpo­wiedź byłaby twier­dząca. Jako, że Ekle­rek był czy­sty, od razu zarzu­ci­łam na jego grzbiet sio­dło i ubra­łam ogło­wie. Wsko­czy­łam na siwka i skie­ro­wa­łam na polną ścieżkę, pro­wa­dząca gdzieś w las. Ecleuro galo­po­wał, ja zachwy­ca­łam się wido­kami, gdyby wszystko byłoby tak pięk­ne… wła­śnie, dla­czego wszystko nie jest takie piękne? Mogła­bym dać pro­sto w poli­czek Ana­beth, mojej znie­na­wi­dzo­nej sio­strze, bez obaw, że dosta­ła­bym ochrzan od kogo­kol­wiek. Po chwili oka­zuje się, że jest jed­nak zupeł­nie odwrot­nie. Mój słuch zare­je­stro­wał bar­dzo nie­po­ko­jący odgłos – roz­pacz­liwe, woła­jące o pomoc rże­nie konia. Nie mogłam tego zlek­ce­wa­żyć i zesko­czy­łam z Eklerka, powie­dzia­łam mu, żeby ni­gdzie się nie ruszał, był koniem kow­boi, powi­nien rozu­mieć taką komendę, przy­naj­mniej moja intu­icja pod­po­wia­dała, że nic innego nie mogę zro­bić. Pobie­głam w kie­runku rże­nia. Po chwili zoba­czy­łam okropny widok, ktoś kato­wał… karego kuca islandz­kiego, moją miłość. Nie wiem, jakim cudem się tu zna­lazł, cho­ciaż sły­sza­łam, że w Ame­ryce są coraz bar­dziej popu­larne, ten jed­nak nie wyglą­dał jak zwy­kły konik do opro­wa­dza­nek. Był typu spor­to­wego, przez chwilę wyobra­zi­łam sobie, że jest mój. Mogła­bym wresz­cie spró­bo­wać ino­chodu, od lat o tym marzę… Ale, o czym ja myśla­łam, przede mną zwie­rzę cierpi! Ktoś musiał pomy­lić kuca spor­to­wego z rekre­acyj­nym, ten musiał być zbyt naro­wi­sty do takiego użyt­ko­wa­nia, wła­ści­ciel pró­bo­wał go ujarz­mić, co dopro­wa­dziło do takiej sytu­acji. Nie mogłam już jed­nak dłu­żej cze­kać, cos we mnie wybu­chło i krzyk­nę­łam:

– Zostaw tego kuca!

To jedyne, co mogłam wykrztu­sić. Póź­niej jed­nak bar­dzo tego żało­wa­łam. Wła­ści­ciel, tęgi męż­czy­zna o pio­ru­nu­ją­cym spoj­rze­niu otwo­rzył usta, żeby cos powie­dzieć, a kucyk, korzy­sta­jąc z chwili nie­uwagi szarp­nął za lonżę i popę­dził w kie­runku bramy, którą ktoś nie zdą­żył domknąć. Poga­lo­po­wał pro­sto na ulicę. Jesz­cze daleko jechał roz­pę­dzony tir. Kucyk pró­bo­wał wspiąć na górkę tuż koło jezdni.

„Dalej malutki!” – kibi­co­wa­łam mu w myślach, bo ani ruszyć, ani powie­dzieć nic nie mogłam. Ale… islan­der zsu­nął się na drogę. Kolejny raz coś we mnie pękło, a czas zatrzy­mał się w miej­scu. Bie­głam z pręd­ko­ścią świa­tła na drogę, nie zwa­ża­jąc na to, że tir teo­re­tycz­nie i prak­tycz­nie był szyb­szy. A ja, głu­pia bru­netka, mimo wszystko pró­bo­wa­łam zdą­żyć przed nim, ryzy­ku­jąc życie. Męż­czy­zna coś za mną krzy­czał, ale mnie to nie obcho­dziło. Pisk opon. Tir gwał­tow­nie wyha­mo­wał, ja też. Tyle, że tir ude­rzył w karego konika, ja nie. Patrzy­łam na to, krzyk­nę­łam z całych sił „Nieee!” i ukry­łam twarz w dło­niach, nie mogąc już tego wytrzy­mać. Kiedy ponow­nie otwo­rzy­łam oczy, zoba­czy­łam wielki samo­chód, a przed nim całego poka­le­czo­nego kuca. Kie­rowca wysiadł i zaczął coś wołać, wła­ści­ciel zresztą też, działo się o wiele wię­cej, niż można napi­sać. Ale mnie obcho­dził tylko jeden bodziec – ledwo żywe zwie­rzę na szo­sie. Uklę­kłam koło niego i poło­ży­łam jego łeb na moich kola­nach.

– Spo­koj­nie, wszystko będzie dobrze – pogła­dzi­łam kuca po chra­pach. Wycią­gnę­łam tele­fon z kie­szeni i zadzwo­ni­łam do wuja:

– Wujku, koń wpadł pod samo­chód, dzwoń po naj­bliż­szego wete­ry­na­rza. To nie Ecleuro, był kato­wany przez wła­ści­ciela, to kuc islandzki, musisz go wyku­pić. Przy­jedź tu jak naj­szyb­ciej.

Wyłą­czy­łam tele­fon i skie­ro­wa­łam wzrok na kucyka, widać było, że cier­piał.

– Dla­czego to zro­bi­łaś, przez Cie­bie stra­ci­łem mają­tek! – dobiegł mnie glos wła­ści­ciela islan­dera.

– Po pierw­sze, kato­wa­łeś bez­bronne zwie­rzę, bo chcia­łeś go przy­mu­sić do robie­nia cze­goś, do czego nie był prze­zna­czony, a po dru­gie nic nie stra­ci­łeś, odku­pię od Cie­bie tego konia! – wybu­ch­łam.

– to bez sensu, teraz już do niczego się nie nadaje, skoro nie umiał wyko­ny­wać tak pro­stych prac.

– To kuc typu spor­to­wego, nie rekre­acyj­nego. Choćby już ni­gdy nikt miał nie dosiąść tego kuca, zostanę przy nim.

– On ledwo żyje, naj­praw­do­po­dob­niej nie prze­żyje następ­nego dnia! – zawo­łał, ja już nie chcia­łam słu­chać nikogo i niczego. Na szczę­ście z daleka widać już było samo­chód wujka, a za nim wete­ry­na­rza.

***

Samo­chód pod­ska­ki­wał na nie­rów­no­ściach drogi. Ja ledwo zdą­żyłam ochło­nąć. Kucyk był już w kli­nice wete­ry­na­ryj­nej. Ecleuro wró­cił do stajni i nic mu się nie stało. Gorzej było z kucem – ten był w bar­dzo złym sta­nie.

– I po co to zro­bi­łaś?

Cisza. Wujek kie­ro­wał tracka pro­sto do gospo­dar­stwa, ze względu na sytu­ację do domu mia­łam jechać już wie­czoru tam­tego dnia.

– Możemy pod­je­chać do kli­niki? Chcę jesz­cze raz go zoba­czyć – wuj bez słowa skrę­cił w boczną uliczkę.

Po chwili byli­śmy na miej­scu.

– Jak z kucem? – zapy­ta­łam wete­ry­na­rza.

– Jest w złym sta­nie, ale będzie żył. Leży tam – pobie­głam we wska­za­nym przez męż­czy­znę kie­runku. Weszłam do ciem­nego pomiesz­cze­nia. Na środku leżał islan­der – cały w ban­da­żach. Pode­szłam do niego i usia­dłam. Przez chwilę sama patrzy­łam na przy­mru­żone oczy konia. Póź­niej do sali wszedł wuj Andrew.

– Udało mi się kupić kuca. Będzie prze­by­wał u mnie, spró­buję go nauczyć cze­goś kon­kret­nego. Mam kon­takt z tre­ne­rem kuców islandz­kich, może mi pomoże. Podobno w prze­szło­ści nazy­wał się Höfði frá Snjal­l­ste­in­shöfða, ale lepiej, żebyś Ty go nazwała.

Moje serce rado­śnie pod­sko­czyło. Gdzie­kol­wiek ten konik będzie, ja duchem będę z nim. Po chwili zamy­śle­nia powie­dzia­łam:

– Luc­ky… Bo miał szczę­ście

Dostałaś 40 pkt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)