- Kurnia blaszka, Lily White.. - momentanie rzuciłem się w jej stronę, mając nadzieję, że jednak uda mi się uratować tenże kawałek tytoniu. Jak wiadomo - nadzieja matką głupich. Po zabraniu mi papierosa, rzuciła go na ziemię, aby chwilę później zgnieść go butem. Jedyną rzeczą, która trzymała mnie wciąż przy zdrowym umyśle i jako takiej cierpliwości, była dobrze znana mi paczka, w której prawdopodobnie czaiły się papierosy. Znowu - nic bardziej mylnego. Okazała się być pusta, a ostatnia fajka spoczęła między kamieniami... Nie mówiąc zbyt wiele, udałem się w stronę pokoju, gdzie jakkolwiek, w na pewno "bezpieczniejszy" sposób, mogłem wyżyć swoją frustrację. Prawdopodobnie słyszała to też reszta Akademii, kiedy to stwierdziłem, że granie na gitarze do pierwszej jest dobrym pomysłem... Chyba jednak nie było. Brak dłuższego snu wybił mnie totalnie z rytmu, przez co chodziłem przez dobry, kolejny tydzień, niczym trup.
- A gdzie to się wybierasz? - usłyszałem za sobą charakterystyczny, nieco przesłodzony głosik, który niewątpliwie należał do jednej z tych osób, które - wku*wiają, a jednak wciąż się z nimi zadajesz.
- Lubię używać swoich nóg, zwłaszcza do tych szczytnych celów. - rzuciłem w stronę Lily, jednak wciąż się nie obracając. Ta jednak, wciąż nie ustępliwie, dotarła za mną aż do kuchni. - Czego dusza pragnie?
- Mamy wziąć nowe konie na halę. - zajęła się obracaniem w ręku jabłek, które chwilę później wrzuciła do siatki, uwieszonej na ramieniu. - Czekają przy koniowiązie.
Fakt faktem, niezbyt uśmiechało mi się sprawdzanie nowych rumaków, jednak dosyć szybko na to przystałem. Była to zdecydowanie jedna z lepszych kar, jakie miały nas z Lily czekać.
Po krótkiej (no dobra, trochę dłuższej niż zwykle) wymianie zdań, wspólnie stwierdziliśmy, że najpierw pójdziemy ustawić parkour. Z tego, co Lilka opowiadała, przypadły nam dwie klacze skaczące - mi, obs*ana łatami, hanowerka Olimpia, natomiast Lily - nieco niższa, Red Velvet. Zapowiadał się całkiem udany trening - każda miała tą "smykałkę" - miały i zapał, i zapas, więc czego chcieć więcej? Z taką też myślą, a raczej nadzieją, ustawiliśmy jeden okser, dwie czy trzy stacjonaty, jeden szereg składający się z trzech przeszkód, teoretycznie na skok - wyskok i dwie koperty, poprzedzone drągami. Wszystkie przeszkody miały nieco ponad metr, a ich ustawienie sprzyjało do robienia różnych najazdów. Widząc, że czas nas goni, szybko ruszyliśmy w stronę kobyłek, wcześniej zahaczając o siodlarnię, z której zabraliśmy sprzęt i jeden komplet szczotek. Jako, że nowe konie nie miały jeszcze swojego sprzętu, trzeba było go dobrać - na oko pasował jej osprzęt Alaski, podczas gdy moja towarzyszka zdecydowała się na ten, należący do Burbona. Obydwoje, uchachani z racji, że wreszcie będziemy jeździć w skokówkach, zabraliśmy się do czyszczenia. Z powodu ograniczonej ilości szczotek, podczas gdy ja czyściłem kopyta, to Lilka zajmowała się maltretowaniem Red zgrzebłem, i tak w kółko. Mój banan na twarzy, powiększył się, widząc, jak komplet Alaski ładnie pasuje do maści Olimpii. Mieliśmy racje - wybrane przez nas komplety, dobrze osiadły tuż pod kłębem, i nie było opcji, że coś je będzie obcierać. Nie zwlekając ani minuty dłużej, wróciliśmy się tylko po ubrania. Tym razem, nie dostałem nawet sekundy, aby narzekać na zbyt obcisłe bryczesy, czy też lekko pogniecioną koszulkę - po prostu wsiedliśmy na konie, kiedy znaleźliśmy się już na hali.
- Damy wam popalić. - uniosłem dumnie czoło, choć było zasłonięte niesfornymi kosmykami włosów, wystającymi tuż spod czarnego kasku. Kiedy strzemiona wydawały mi się dosyć dobre, jak na rozgrzewkę, przycisnąłem mocniej łydkę do boków hanowerki. I... To był błąd. Wystrzeliła jak z procy, galopując gdzie popadnie. A ja, jak ten głupi, po prostu usiadłem do pełnego siadu, luzując wodze, tak, aby mogła się wybiegać. W końcu, po kilku kółkach, przejechanych w akompaniamencie śmiechu Lilki, klacz zwolniła do żywego, ale jakże wyczekiwanego stępa.
- Chyba ona da Tobie. - rzuciła dziewczyna, przejeżdżając obok nas. Widząc, że jej wierzchowiec też napiera na wędzidło i, co więcej, jest gotowy do równego galopu, pocieszyłem się tą myślą. Byłem pewien, że kiedy będzie chciała pracować z nią w kłusie, to Velvet najzwyczajniej w świecie pójdzie w ślady swej łaciatej koleżanki.
Kółka w stępie wcale nie były przejechane w milczeniu. A to ona, a to ja, raz na jakiś czas rzucaliśmy niekoniecznie pasującą do sytuacji uwagą, co zazwyczaj kończyło się morderczym spojrzeniem, już ze strony odbiorcy.
W kłusie zaczęliśmy robotę na poważnie, skupiając się tylko i wyłącznie na własnym koniu. Przed przekroczeniem ogromnego wejścia do hali, zostaliśmy poinformowani, że obie klacze, w bardzo niedalekiej przeszłości, dosyć poważnie kulały, co było zauważalne dopiero w kłusie. Gdyby wciąż kulały, nasz trening poszedłby na marne, a zwłaszcza to ustawianie przeszkód.
Ku mojej uldze, u Olimpii nie zauważyłem nic a nic podobnego. Na łukach, kołach, woltach czy też drągach, chodziła bez zastrzeżeń. Podobnie sprawy miały się u naszych towarzyszek, co oznaczało, że będziemy dziś skakać.
Siostra?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)