piątek, 16 marca 2018

Od Esmeraldy C.D Bellamy'ego - Krajowe Zawody w Skokach przez Przeszkody w Rovinj

-Hej Bellamy. Naomi.- blondynka podała rękę chłopakowi siedzącemu na kasztance.
-Zsiadamy?- zapytałam, gdy wszystkie dziewczyny przedstawiły się Bell'owi.
-Jasne.- odparł, zsuwając się z ujeżdżeniowego siodła Desert, lądując na piasku.
***
Przez wysiadywanie w kłusie - do tego na grzbiecie Divine'a, co było istnymi torturami - moja dupa była niczym miękka poduszka, po kilku latach służenia u trzystu kilogramowego króla, jako podkładka na tron. Rzuciłam się z piskiem na belę siana, w ostatniej chwili zauważając czystą, różową karteczkę na korkowej tablicy w stajni, pełniącej funkcję tablicy informacyjnej, na której zamieszczaliśmy różnego typu ogłoszenia. Ze zdziwieniem, że jeszcze nie została zabrana stąd przez jakąś chytrą osóbkę, obróciłam się do świstka papieru przodem, uważnie czytając zamieszczone ogłoszenie.
"Drodzy uczniowie!
Jutro, czyli 3 marca, odbędą się Krajowe Zawody w Skokach przez Przeszkody na poziomie klasy N. Wszystkich chętnych uczniów o poziomie zaawansowanym lub wyższym prosimy o stawienie się w gabinecie Elizabeth Rose."

-Bellamy! Poczekaj, zaraz ci pomogę z tą cholerą.- krzyknęłam, zerkając na bruneta siłującego się z zaciętą klaczą rasy Holsztyńskiej, tak, mowa tu o mojej kasztanowatej Desert.
W mig dobiegłam do budynku, w którym urzędowała dyrektorka Akademii, po czym wchodząc, roztarłam zlodowaciałe dłonie i zapukałam w opatrzone tkaniną drzwi. Ze środka odpowiedział mi ciepły i spokojny głos, jednakże mocno zachrypnięty, gdyż gardło właścicielki ostatnio było bardzo słabe.
-Dobry wieczór, ja...- nie dokończyłam, gdyż kobieta zakasłała i spojrzała na mnie srogo.
-Chcesz się zapisać? Świetnie.- powiedziała szybko, sięgając po białą kartkę z nadrukowaną tabelą, na której naskrobała moje imię i nazwisko, z czym to drugie wielkimi literami.- Na kim startujesz?
-Divine Blast.- odpowiedziałam zadowolona, przepraszając za zakłócanie spokoju, wyprułam z pokoju wprost do stajni, gdzie Bell z uśmiechem na twarzy patrzył na zamkniętą w boksie Kasztankę, z dość niewyraźną miną.
-Widzę, że się uporałeś.-zaśmiałam się, przytruchtując do boksu ogrodzonego srebrnym metalem.
***
Ranek był nieco bardziej zachmurany niż ten wczorajszy, jednak to nie zdecydowało o moim dzisiejszym humorze. Budząc Adeline, obudziłam również przypadkiem Naomi, która ze złością trzepnęła we mnie poduszką, z rodzaju Jaś, po czym ścieląc łóżko, wyrzuciła z siebie parę przekleństw, oznajmiających stopień jej wkurzenia. Z dziką radością zabarykadowałam się jako pierwsza w toalecie, po czym namoczyłam wacik w płynie micelarnym, którym następnie umyłam twarz. Mordkę pokryłam warstwą kremu BB, matując ją pudrem ryżowym, nałożyłam szary cień na powieki i różowy błyszczyk na usta, a po chwili zadowolona i popsikana perfumami zwolniłam łazienkę.
Już w stajni wyczyściłam wszystkie konie, łącznie z Toothlesem przebywającym jeszcze w stajni koni do dzierżawy, nakarmiłam je i wpuściłam do karuzeli, prócz jednego osobnika płci męskiej, nazywanego Cedzak. Z nim miałam wystartować na zawodach w skokach, co przyprawiało mnie o zawroty głowy, gdyż nie były to zawody towarzyskie, w których mogłam zgubić strzemię na przejeździe, czy zagalopować ze złej nogi - to było starcie krajowe, na które przyjadą najlepsi jeźdźcy z całej Chorwacji. Jako że zawody odbywały się dziś, postanowiłam wymyć konia teraz i naoliwkować go dopiero przed wyjazdem, gdyż oliwkowanie zaraz po umyciu było równoznaczne z ponownym myciem i oliwkowaniem, lecz pierw miał się odbyć trening z panią Rose, ta, równoznaczne ze śmiercią i zgonem na miejscu?
-Esmeraldo, pośpiesz się, nie mam w zwyczaju długo czekać. - kobieta mruknęła niezadowolona w moją stronę, przypatrując się zachowaniu Karego, podczas podpinania popręgu.- Nie podgryza gdy, dopinasz?- zapytała, głaszcząc smukłą czarną szyję mojego wierzchowca.
-Nie ma w zwyczaju.- wyszczerzyłam się, widząc w wyjściu Bellamy'ego.- Bell!- zawołałam go gestem dłoni, uśmiechając się niewinnie do właścicielki, zsunęłam kantar na szyję Blast'a, wykonując szybką akcję włożenia wędzidła do jamy smoka.
***
Obolała zsiadłam z konia, orientując się, że jest godzina 12, czyli za godzinę wyjeżdżamy do Rovinj, by dotrzeć na sześćdziesiąt minut przed startem zawodów. Nie śpiesząc się, rozsiodłałam spokojnie konia, nakrywając kary kadłub, wyszłam z boksu, kierując swe kroki do siodlarni, z której wyniosłam wypastowany sprzęt konia, oraz mój strój, który składem nie zmienił się od zawodów crossowych, prócz wyprania w pralce, oczywiście, gdyż błotniste groszki nie były pożądane. Po treningu wykonałam wszystkie pielęgnacyjne obowiązki jak wcześniej wspomniana kąpiel. Kiedy wytarłam Karego i wszystko umieściłam na swoim miejscu, zawołałam zajmującą się koniem Naomkę, by po chwili przy samochodzie włożyć kluczyk w kontrolke.
-Idę po Blast'a. - oznajmiłam krótko, wyjmując uwiąz z torby.
-Tylko się nie zgub!- blondynka krzyknęła za mną, na co jedynie nieco niegrzecznie wystawiłam jej faka, ta, jestem geniuszem w ludzkiej postaci do tego jakim mściwym.
Po tym, jak bezpieczny karabińczyk zatrzasnął się na metalu, naciągnęłam uwiąz, przeprowadzając konia wprost do przyczepy, by następnie przywiązać go na tyle mocno i na tyle bezpiecznie, by nie groziło mu nic. Droga do Rovinj prowadziła przez autostradę, więc mogłam się liczyć z tym, że na miejsce dojedziemy przed godziną czternastą, co da mi więcej czasu na przygotowanie konia i siebie samej. Gdy wreszcie zamknęłam przyczepę, po czekaniu na wlekącą się z Empire Naomkę, zasiadłam przed kierownicą, zapinając pas, wcisnęłam pedał gazu, by po chwili wjechać na drogę szybkiego ruchu, nie przekraczając prędkości 70 kilometrów na godzinę. Tak jak przypuszczałyśmy, do miasta dojechałyśmy na 13.45.
-To widzimy się później.- oznajmiłam serdecznie blondynce, po czym zatrzasnęłam tylne drzwi od przyczepy.
Divine niespokojnie trącał łbem, więc próbując uspokoić konia, poluzowałam mu lekko uścisk kantaru, po czym już bez większych harców Karosza, zaprowadziłam go do przypisanego boksu. Nie obyło się bez błądzenia i pytania stajennych, gdyż stajnia, w której miał stacjonować mój wychowanek na czas zawodów była dość sporych rozmiarów, a w niej można było zgubić się w korytarzach. Nim rumak zdążył zaaklimatyzować się w boksie, wyprowadziłam go, biorąc buteleczke z oliwką. Kropiąc jej odrobinę na rękawicę, zaczęłam wcierać płyn w czarną kłodę ogiera z włosem, by po chwili zając się również pyskiem i okolicami nóg. Kilkanaście minut później sama postanowiłam się przygotować, do czego posłużył mi stajenny WC. Pozapinałam guziki wyprasowanej koszuli, po czym prostując kołnierzyk, zarzuciłam czarny frak. Na sobie miałam już białe bryczesy i skórzane oficerki, więc bez ceregieli po szybkim przebraniu góry wyszłam z toalety, psikając się perfumami. Sierść ogiera zdążyła wchłonąć wtartą oliwkę, więc zabrałam się za błyskawiczne przeczesanie całego okrycia Holsztyna. Kiedy ogier był już dobrze wyczyszczony, zabrałam się za kopystkowanie i uważając, by wyczyścić porządnie całe kopyto, sterczałam nad nimi z 15 minut, po czym zajęłam się grzywą i ogonem, które rozczesałam, a grzywę zaplotłam w eleganckie, goszczące u mnie na każdych zawodach koreczki, tym razem przeszyte białą nicią, pasującą do zestawu. Spokojnie na grzbiet Divine'a narzuciłam przeźroczysty żel, po czym wyrównując zawinięte rogi, założyłam czaprak i przesunęłam go w kierunku kłębu, umieszczając na grzbiecie śnieżnobiałą podkładkę z futerkiem. Nie tolerując żadnej nierówności, przylizałam odbiegające od białego czapraku fragmenty grubej tkaniny, następnie delikatnie przeniosłam lekkie siodło skokowe na grzbiet rumaka, usadawiając je we właściwym miejscu. Chwyciłam czarny popręg, po czym dopięłam go po obu stronach. Starając się o to, by ochraniacze na nogach konia nie blokowały mu ruchu stawów, dopięłam je najlepiej, jak potrafiłam, po czym zadowolona z wyglądu konia, poklepałam go, chwytając napierśnik. Z początku przypięłam go do specjalnych metalowych kółeczek obok tybinek siodła, po czym stając z boku, dosięgnęłam również kółeczka przy popręgu, zaciskając klamrę. Na główce mojego konia wylądowały białe nauszniki, później tranzelka z ozdobnym naczółkiem i nachrapnikiem, a na sam koniec westchnęłam zadowolona z efektu - ogier wyglądał niesamowicie.
-Naosia, czy ty jesteś gotowa?- krzyknęłam do przyjaciółki, zajmującej się koniem na drugim końcu korytarza.
-Już jestem! Poczekaj!- dziewczyna odpięła Gniadego od uwiązów, po czym ruszyła energicznie w moją stronę.- Który masz numer? Ja chyba mam piątkę, ale nie pamiętam.- zapytała, klepiąc swojego konia po łopatce.
-Dwunastkę bodajże.- odparłam, wyprowadzając konia przed stajnie.- Brrr!- zatrzęsłam się z zimna.- Ale mróz, będzie z minus dziesięć stopni!- Chodź na rozprężalnie, musimy je rozgrzać. Siebie też.- zaśmiałyśmy się razem, dopinając popręg, zasiadłam w siodle skokowym, poprawiając długość strzemion.
Jako że Naomi poszła na inną rozprężalnie - bliżej parkuru - a na plac wywołali pierwszego zawodnika, ja podjechałam na sam koniec, wjeżdżając w okrąg w obudzonym stępie, następnie robiąc nim dwa okrążenia, dodając łydę na wewnętrznej wodzy i łydkach kręciłam wolty. Lekki kontakt wziął w łeb i konia pojechałam w niskim ustawieniu galopem, kierując go na przekątne i ósemki. Niewidocznie pozbierałam wodze, impulsując łydką do wyciągnięcia kończyn, przejechaliśmy wielką ilość przekątnych i slalomów w wyciągnięciu, po czym wracając do normalnego ustawienia, walnęliśmy przejścia, głównie między kłusem, a galopem i na odwrót.
-Na parkur prosimy Emilie Sunflower na Flowey z numerem 2, o przygotowanie prosimy numer 4.- ciepły głos odezwał się z głośników, a że Demon był rozciągany przez ostatnie 10 minut (nie mówiąc, że ja też), postanowiłam poćwiczyć jeszcze zakręty, co jest równoznaczne ze zmianami kierunku. Nie minęło 20 minut, a w głośnikach znów buchnął głos organizatorów.
-Na parkur zapraszamy uczestnika z numerem 11, przygotowuje się numer 12.
"Wszystko będzie dobrze, bo co ma pójść źle? Mam dobrze pracującego konia z ładnymi wybiciami, dobrze przygotowanego i w ogóle." Takie pocieszanie niestety nie pomogło i nadal oblatywał mnie zimny pot na samą myśl wjazdu na parkur z tymi przeszkodami, nie tak wysokimi, gdyż w większości mierzyły 120 centymetrów lub troszkę mniej czy więcej, ale i tak, gdy wyczytano imię moje i konia oblał mnie strumień zimna, lecz z ociąganiem dodałam co nieco łydki, a Karosz spokojnie ruszył. Ocierając migiem czoło, symbolicznie się ukłoniłam, w czasie gdy prezenter opowiadał o nas pokrótce. Kiedy głos mężczyzny z głośnika urwał się, rozległ się dzwonek, oznajmiający rozpoczęcie przejazdu i liczenie sekund - ruszyłam Holsztyna do galopu, od razu robiąc zakręt i impulsując w brzuch konia, po czym odchylając się do przodu, podążyłam za ruchem konia, który z łatwością pokonał pierwszy okser bez najmniejszego drgnienia belki. W czasie gdy zwierzę postawiło przednie kopyta na czystym piachu, jadąc ostatnią chwilę po prostej, nim zdążyłam pochwalić konia za prawidłowy skok, pojawił się zakręt w lewo, co spowodowało zmianę kierunku o 90 stopni. Ogier stawiał dobrze wyliczone kroki, przez co mój udział w tym ograniczał się do dawania sygnałów do wyskoku i zakrętów. Wstrzymałam nieco powietrze przed drugą przeszkodą, jaką była już nieco ponad metr wysokości stacjonata, pomalowana na czerwono, jednocześnie dająca efekt większej i groźniejszej, co jednak nie zdezorientowało Karosza i tuż przed przeciwnikiem wydostał się z objęć grawitacji, by po chwili znów do nich powrócić po wysokim, nawet nieco ponad przeszkodę, skoku. Przednie kończyny przed podłożem wyrównały linię stawów i wylądowały lekko na piasku, by po chwili dołączyć do nich miały i tylne, które potężnie odbiły się od piachu, kierując krok w stronę przeszkody z numerem 3, dla odmiany będącej szeregiem. Klepiąc konia po szyi, przyłożyłam również batem, jego uwagę skupiając na niebezpiecznie zbliżającej się przeszkodzie. Ogiera wypchnęłam biodrami do przodu, a jego nogi zgięły się w nadgarstkach nad najwyższą belką stacjonaty, a lądując całkiem daleko za przeszkodą, miejsca między dwoma członami szeregu starczyło idealnie na jedną długą foule, po której nastąpił wyskok i w sądzę dobrym stylu, udało nam się pokonać double barre. Po przeszkodzie był łagodny zakręt i nie tracąc dobrego tempa, wjechaliśmy na odcinek prowadzący do już wyższego okseru. Pilnując, by koń czasem nie wyłamał, powtórzyłam kroki z poprzednich przeszkód i na wszelki wypadek przed przeszkodą wstrzymałam piętę przy brzuchu konia, a koń nieco zdezorientowany moim dźgnięciem wybił się dość wcześnie, właściwie w chwili impulsu, co zwiastowało belkę leżącą deską na mocno zmielonym żwirze. Porażka nie chwyciła nas w swoje ramiona, co przyjęłam z wielkim uśmiechem, wiedząc, że ogier wymsknął kopytem od zielonej belki, baskilując w powietrzu jak skoczkowie wysokich klas. W trzytakcie przejechaliśmy między osiem A, a osiem B, od razu szykując się do skoku przez stacjonatę. Oddech zastygł w mojej małej piersi, nie wypuszczając dwutlenku węgla przez usta, poczułam, jak bez najmniejszego dźwięku spadającego drewna lądujemy po drugiej stronie przeszkody, z wielką ulgą wypuściłam powietrze, po chwili zamienione w parę. Kategorycznie zabraniając sobie ponownych skoków z bezdechem, wjechałam na ścianę zewnętrzną wodzą, przygotowując się do triple barre'a. Muskając łydą czarny bok konia, kątem oka zobaczyłam Naomi na trybunach wraz z panem Rose, który bez względu na swoją żonę, która nie lubiła dawać do poznania swoich emocji, trzymał kciuki za każdego ucznia reprezentującego Akademię. Wyskoczyliśmy w górę w dobrym momencie, więc i skok z prawidłowym balansem to było już przeznaczenie. Pomocami prowadząc konia po łuku, dojechaliśmy szybciej do przeszkody, by lekko i z gracją typową dla mojego konia niemal przefrunąć nad okserem. Teraz czekało nas coś trudniejszego, gdzie zrzucenie byłoby straceniem wszystkich dotychczasowych treningów.
-Teraz, albo nigdy.- szepnęłam, oddając wodzę Karemu przed skokiem.
Wyskok jakże pięknie się udał, z czego byłam bardzo zadowolona, później nastąpiło dość twarde lądowanie, a miejsca między przeszkodami było na jedną foule, więc wypychając konia w fazie lotu, od razu po wylądowaniu za drugim okserem, przypilnowałam odskoku, by nie okazał się zbyt długi, zniżyłam nieco konia, bat przekładając szybko na drugą stronę. Wylądowanie na piachu po trzech przeszkodach w niewielkich odstępach było zasługą dobrego wyszkolenia, jak i oczywiście wspaniałej rozgrzewki. Zgrabnie omijając przeszkodę z numerem sześć, zakręciłam konia, wsłuchując się w ostatnie uderzenia kopyt Divine'a o piach - dźwięk po chwili się urwał, a my kłaniając się, wyjechaliśmy z parkuru. Kilkanaście minut później spotkałam się z Naomi, wymieniając parę słów razem oporządziłyśmy zmęczone konie.
Przypominając sobie, że każde zawody oglądają akademiowicze, zaczęłam sprawdzać telefon, odczytując wiadomość od Bellamy'ego.
~Jak poszło? :)

Bellamyy? Ch****a końcówka, wiem xD


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)