piątek, 16 marca 2018

Od Riley C.D Williama

- To co? Ja zajmę się boksami po prawej stronie, a ty po lewej, ok? - zarządził blondyn.
- Spoko, no to do roboty! - wyszczerzyłam się w odpowiedzi.
Bezzwłocznie zabraliśmy się za przydzielone przez nauczyciela zadanie. Co prawda, znaliśmy się z Willem stosunkowo krótko i rzadko mieliśmy okazje do jakiejś dłuższej rozmowy, ale wydawał się całkiem spoko jako przyjaciel. Nie marudził, kiedy trzeba było coś zrobić i całkiem dobrze nam się razem współpracowało, mimo iż czyszczenie boksów nie należy do najprzyjemniejszych zajęć.
***
- To już wszystkie?... - wysapał chłopak, rozglądając się po stajni.
- Chyba tak... - otarłam pot z czoła, po czym sięgnąwszy do kieszeni, wyjęłam telefon w celu sprawdzenia godziny - E, nawet szybko się uwinęliśmy. Jest dopiero... - otworzyłam szerzej oczy, zaciskając zęby - A niech to!
- Co jest? - Will spojrzał na mnie zaskoczony.
- Nic, nic, tylko jak zwykle spóźnię się na dodatkowy trening... - westchnęłam - Pani Elizabeth miała mi pomóc z Melindą, a dokładniej z jej lękiem przed skokami. Wybacz, ale muszę już iść...
- Okey, do następnego - pożegnał się Will, odchodząc w swoją stronę, zaś ja migiem pognałam do siodlarni po ekwipunek, a potem do boksu Melindy.
***
- Nie odpuszczaj tak łatwo, jeśli ty się poddasz, to ona też! - rozkazała zdecydowanym, aczkolwiek łagodnym tonem Elizabeth - Wypróbuj tamtą przeszkodę, raczej nie powinna stanowić dla was dużego problemu... - wskazała na stojak z nisko ustawionym drążkiem, po drugiej stronie parkuru - Tylko bez zatrzymywania się. Żeby przełamać ten lęk, musisz dać jej jakąś motywację.
Skinęłam głową w odpowiedzi, choć nie miałam pewności, czy Meli aby na pewno wykona moje polecenie. Biorąc pod uwagę fakt, iż ostatnimi czasy spadam z niej stosunkowo często, jakoś nie uśmiechało mi się zmuszanie mlaskacza do czynności, której tak panicznie się boi.
~ No nic. Co będzie to będzie... ~ pomyślałam, biorąc głęboki oddech i delikatnie poklepałam karą po szyi.
Popędziłam klacz, przechodząc z kłusa do galopu, aby po wykonaniu niewielkiego okrążenia, które w jej wypadku było wręcz niezbędne, bowiem bez wstępnego rozbiegu, mogłaby zbytnio się zestresować, co w efekcie skończyłoby się ostrym hamowaniem.
- Dawaj, piękna! Uda ci się! - dopingowałam, gdy klacz znalazła się około sześciu metrów przed ową belką. Czułam na wzrok obserwującej nas pani Rose. Wciąż powtarzałam sobie, że wszystko będzie dobrze, no ale... Nie było. Sądziłam, że czarna z łatwością wykona długi, zgrabny sus, tak jak ma to w zwyczaju robić podczas naszej rekreacyjnej jazdy w terenie, ale jak widać, przeceniłam jej możliwości. W ostatniej chwili, Melinda zahamowała raptownie tuż przed samym stojakiem, z głośnym rżeniem, po czym zawróciwszy, ruszyła w przeciwnym kierunku. I tak poszło lepiej niż ostatnio, kiedy to postanowiła stanąć dęba, przy okazji zwalając mnie z siodła. Tym razem obyło się bez jakichkolwiek obrażeń (przynajmniej nie fizycznych, czego niestety nie można powiedzieć o tych drugich, mianowicie jej psychice, w której z każdą kolejną nieudaną próbą zachodziły negatywne zmiany, przyczyniające się do pogłębiania lęku).
- Znowu to samo... - trenerka pokręciła głową, po czym podeszła do mnie, gdy zsiadłam z konia - Pozwól, że ja spróbuję...
Bez słowa podałam kobiecie wodze do ręki, spoglądając na nią niepewnie. Sama nie wiedziałam, czy dobrze robię, pozwalając pani Elizabeth dosiąść Meli. Oczywiście, mam świadomość tego, że Rose to profesjonalistka w tej dziedzinie i w ogóle, niemniej jednak wiem także, iż okiełznanie Melindy, czasem graniczy wręcz z cudem. Cóż, zobaczymy jak się spisze przy doświadczonej trenerce. Ku zaskoczeniu Rose, karoszka okazała się być nieugięta. Ilekroć kobieta kazała jej pobiec w stronę przeszkody, klacz wykonywała ostry zakręt, pozostawiając za swymi kopytami chmurę pyłu.
- Dobrze, na dziś już wystarczy tych ćwiczeń... - stwierdziła Elizabeth, prowadząc w moją stronę, nieco zmęczonego już wierzchowca - Będziesz musiała w to włożyć dużo pracy... - nie dodając ani słówka więcej, trenerka skierowała się w stronę wyjścia z parkuru. Ze stanu głębokiego zamyślenia wyrwało mnie dopiero lekkie pchnięcie w ramię, zaserwowane rzecz jasna przez stojącą obok Mel.
- Chodź, wracamy do stajni. Wystarczy nam wrażeń jak na jeden dzień... - westchnęłam, gładząc miękkie chrapy konia.
Właściwie to było do przewidzenia. Jeżeli chciałabym kiedykolwiek trenować ją pod kątem skoków, to przed nami jeszcze daleka droga.
***
Po obiedzie, bez zbędnego pośpiechu, udałam się do stajni dla koni prywatnych, aby przygotować Mel do jazdy. Czarna parsknęła z radością na mój widok.
- Co tam, mlaskaczu? - uśmiechnęłam się do klaczy, delikatnie gładząc jej aksamitną sierść.
W odpowiedzi Meli pchnęła pyskiem moje ramię, dopominając się więcej pieszczot.
- Chodź, później będziemy się tulić. Teraz musimy się trochę ogarnąć przed wyjściem. - poklepałam jej mięciutką szyjkę i zabrałam się za rozczesanie skołtunionej grzywy, a następnie ogona (tak, tego drugiego to szczerze nienawidziła, ale o dziwo stała dziś przy tym nawet grzecznie). Pozostałe zabiegi pielęgnacyjne były teraz zbędne, bowiem panna ADHD została dokładnie wyczyszczona dziś rano i jak do tej pory, nie zdążyła się niczym ubrudzić. Kilka minut później czarna była już gotowa do jazdy. Wystrojona w nowiutki niebieski czaprak, równie eleganckie skórzane siodło, oraz uzdę; zadowolona klacz podreptała za mną w stronę wyjścia. Po chwili zauważyłam kilka metrów dalej Willa, prowadzącego swojego wierzchowca.
- Hej - pomachałam do chłopaka - Wybieracie się może na przejażdżkę do lasu? - wyszczerzyłam się, dosiadając karego wierzchowca, któremu nogi aż rwały się do biegu.

Will?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)