piątek, 16 marca 2018

Od Riley - zakup konia

Tego dnia obudziłam się bardzo wcześnie. Dochodziła szósta, a ja nie byłam w już stanie zmrużyć oka. Niesamowite. Sądziłam, iż moje lenistwo zatrzyma mnie pod ciepłą kołdrą, przynajmniej do dziewiątej. Cóż, dziś dzień wyjątkowy i emocje robiły swoje. Zerknęłam kątem oka na oparcie łóżka, gdzie siedział napuszony Nilay. Nawet on jeszcze smacznie spał. Narzuciwszy szary szlafrok, nieco ospałym, aczkolwiek na pewno żywszym niż zazwyczaj krokiem, pomaszerowałam do łazienki. Szybko się ogarnęłam i właściwie około piętnastu minut później byłam już gotowa do wyjścia, ale jaki cel miałoby teraz pójście na zajęcia? Z racji tego, iż bezczynne czekanie to jedna z rzeczy, których wyjątkowo nie cierpię; zabrałam się za czytanie ósmego rozdziału książki.
***
Sięgnąwszy do kieszeni kurtki, wygrzebałam telefon, aby sprawdzić która godzina.
~ Już niedługo powinien tu być... ~ pomyślałam, spoglądając na ekranik urządzenia.
Wkrótce potem, moim oczom ukazał się spory, srebrny samochód z zamontowaną z tyłu przyczepą. Podeszłam bliżej, gdy tylko wóz zatrzymał się na parkingu. Z auta wysiadł nie kto inny, a wujek John.
- Cześć Riley - mężczyzna uśmiechnął się pogodnie - Miło cię widzieć.
- Ciebie też wujku! - rozpromieniłam się.
Odwzajemniwszy mój uśmiech, John skierował wzrok na przyczepę, z której dobiegało donośne rżenie - Chcesz ją zobaczyć?
- A co to w ogóle za pytanie? - zaśmiałam się, podchodząc do koniowozu.
 Gdzie ja posiałem te kluczyki? - wujek podrapał się po głowie - O, tutaj są...
- Jak minęła wam droga? - zagaiłam, w celu przerwania tej długotrwałej, niezręcznej ciszy, która od pewnego czasu kłębiła się w powietrzu.
- D-dobrze... - odparł wyjmując z bagażnika lonżę - Trochę się denerwowała podczas podróży, a nawet wierzgała...
Prawdę mówiąc, zdziwiłabym się, gdyby klacz zachowywała się inaczej. W końcu nie była przyzwyczajana do przebywania w koniowozie, a wielogodzinna jazda i stanie w czterech ścianach przyczepy przez tyle czasu, może być uciążliwe, zaś w przypadku zwierząt, które tak jak czarna panicznie boją się wszystkiego, co nowe; owa podróż to istna katorga.
John na moment zniknął wewnątrz przyczepy, cmokając do klaczy, która najwyraźniej nie była skłonna do wyjścia, aczkolwiek koniec końców, udało się ją namówić do postawienia pierwszego kroku, potem poszło już jak z płatka. Piękny, kary wierzchowiec, mierzący na oko góra metr siedemdziesiąt, stanął przede mną. Wujek podał mi linkę przypiętą do kantara.
- Jej matka to Molly, prawda? - właściwie zadałam to pytanie bez większego powodu. Zwyczajnie zżerała mnie ciekawość. Parę lat temu, miałam okazję poznać Molly należącą mojej cioci; i zapamiętałam ją jako bardzo sympatycznego wierzchowca.
- Tak. A ojciec pochodzi z hodowli pana Wright. Melinda jest mieszanką pinto i folbluta. Poradzisz sobie? - upewnił się.
- T-tak, znaczy się... A nie chciałbyś zwiedzić Magic Horse? Przejechałeś taki kawał drogi... - przyznaję, trochę mnie ta informacja zasmuciła, bo myślałam, że spędzę z wujkiem więcej czasu, tym bardziej że widujemy się tak rzadko; ale jak widać, ma ciekawsze zajęcia. Stwierdził, iż "musi już wracać, bo ma coś ważnego do załatwienia" (jak zwykle zresztą). Nie ma to jak stęskniona rodzinka...
***
- Ta, to sobie pogadaliśmy... - westchnęłam ciężko, kiedy szłyśmy z Meli w stronę stajni dla koni prywatnych.
Czarna dreptała spokojnie, od czasu do czasu lekko trącając mnie w ramię. Wujek uprzedził mnie, że moja nowa pupilka nie należy do łatwych koni, ale szczerze powiedziawszy wcale nie wyglądała na psotę. Cóż, może to taka "cicha woda", która pokaże swoje różki, dopiero gdy poczuje się pewniej. No nic, co będzie to będzie. Jak na razie nasza relacja dopiero się kształtuje, aczkolwiek śmiało mogę stwierdzić, iż zmierza ona w dobrym kierunku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)