piątek, 9 marca 2018

Od Riley C.D Any

Poranek dłużył się niebłagalnie, nawet jak na sobotę. Dochodziła dziesiąta, więc została mi jeszcze cała godzina do treningu. Stwierdziłam, iż nie warto tracić czasu na siedzenie w akademiku, zwłaszcza że dzisiejszy dzień zapowiadał się całkiem ładnie; tak więc zaraz po śniadaniu udałam się do stajni dla koni prywatnych, przy okazji zabierając ze sobą Nilaya, którego od rana rozpierała energia, i nim dotarliśmy do owej stajni, zdążył oblecieć Magic Horse przynajmniej ze trzy razy.
- Czołem, Mel! - uśmiechnęłam się, widząc wielki, czarny łeb wychylający się zza ścianki boksu.
Klacz stała spokojnie, lustrując mnie wzrokiem od góry do dołu. Zapewne jej zainteresowanie wiązało się z faktem, iż ostatnimi czasy, ilekroć do niej przychodzę, zawsze mam przy sobie coś smacznego. Odruchowo sięgnęłam do kieszeni. A no właśnie...
- Wybacz, kochana... - wzruszyłam ramionami, z bólem serca wyjmując pustą dłoń - Następnym razem coś ci przyniosę.
Czarna popatrzyła na mnie z wyrzutem, po czym z premedytacją (a tak przynajmniej to wyglądało) odwróciła się do mnie zadem, przy okazji blokując wejście do boksu.
- Ej no! To nie fair... - zaprotestowałam, bezskutecznie starając się wejść do środka, ale drzwiczki ani drgnęły - Super... Rozumiem, że teraz się obrazisz? - pokręciwszy głową, posłałam jej spojrzenie pełne politowania.
W odpowiedzi zwierzę tylko zastrzygło delikatnie uszami, nawet nie odwracając się w moją stronę.
- Dobra, już dobra, rozumiem... - przewróciłam oczyma, wzdychając ciężko - Zaraz ci przyniosę te twoje smakołyki, okey?
Przywołałam do siebie Nilaya i skierowałam się do szkółkowego budynku, a konkretniej do paszarni po ulubione łakocie Melindy, mianowicie marchewkowe ciastka. Teoretycznie Nili mógłby sobie poczekać chwilę w stajni, ale szczerze powiedziawszy, nie miałam pewności, czy znowu czegoś nie wykombinuje. Niestety, przebywając z innymi zwierzętami, nie zawsze potrafi się odpowiednio zachować. Już raz się wydarł na cały regulator, płosząc przy tym jednego z koni i wolałabym nie zgarniać po raz kolejny ochrzanu od pani Elizabeth za przewinienia mojego niewychowanego pupilka.
Załadowana końskimi łakociami, pomknęłam szybko do siodlarni po szczotkę, kopystkę, bawełniane ściereczki i inne potrzebne rzeczy, żeby wyczyścić czarną przed jazdą (o ile nadal nie będzie mieć na mnie focha).
***
Trening przebiegł nawet nieźle. Marchewkowe ciastka potrafią zdziałać cuda, Meli się "odobraziła" i wyglądała na całkiem zadowoloną. Odprowadziłam klacz do boksu, a następnie powędrowałam do stajni głównej, w celu odniesienia siodła, uzdy i całej reszty jej ekwipunku.
- Cześć - usłyszałam nieoczekiwanie, wchodząc do środka.
Spojrzawszy na dziewczynę stojącą przy boksie Pompei, posłałam jej lekki uśmiech.
- Cześć... Chyba jeszcze nie miałyśmy okazji porozmawiać. Jestem Riley. - odłożywszy na bok taszczony wcześniej ekwipunek, wyciągnęłam dłoń w stronę nieznajomej.
- Ana - uśmiechnęła się delikatnie, po czym dodała - Niedawno przyjechałam do akademii. Wiesz może, ile jest tutaj stajni? Pytam, bo chciałabym zobaczyć wszystkie... - wyjaśniła.
- Jasne, jeśli chcesz, to cię oprowadzę. Są trzy stajnie: główna, w której jesteśmy teraz; zaraz za nią znajduje się ta dla koni prywatnych, a w ostatniej mieszkają konie przeznaczone do dzierżawy... - przerwałam, spoglądając na psa, węszącego przy jednym z boksów - Ale śliczny! Twój?
- Tak - odparła niebieskooka, po czym zawołała pupila - Ghost, chodź tu!
Czworonóg momentalnie znalazł się przy nodze właścicielki, zerkając na mnie, a właściwie na Nilaya, siedzącego na moim ramieniu; trochę podejrzliwie.

Ana?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)