poniedziałek, 28 listopada 2016

Od Arthura C.D Cavana

Cavan - pierwszy człowiek którego tu spotkał i prawdopodobnie do siebie zraził. Miał talent do niezawierania znajomości. W tej chwili akurat średnio interesowało go co sądzi o nim przypadkowy mężczyzna. Mógł podziwiać konie. Kunszt jeździecki ludzi, którzy je dosiadali był akurat sprawą mniej ważną. Sama obecność zwierząt zdawała się działać na niego uspokajająco. Niestety działało to tylko na żywo, żadne filmy, seriale czy obrazy z końmi w roli głównej nie działały, sprawiały mu tylko większy ból. Oczywiście, że chciał znowu jeździć po wypadku, żałował każdej chwili, której nie spędził na koniu, ale nie potrafił się zmusić do wstania z fotela. Nie wiedział czy to wszystko było jego winą, ale z pewnością ponosił część odpowiedzialności za śmierć Ariadne, jego biedna klacz…..
„Kiedyś znowu będę dobry” pomyślał i to już było coś. Jeszcze tydzień wcześniej nawet nie wpadłoby mu do głowy, by wrócić do dawnej formy. Ile tutaj był? Dziesięć minut? „Opanuj się Arthur, za szybko” nie powinien dawać ponieść się emocją, wpierw trzeba zobaczyć czy nie spadnie z konia po paru sekundach. Myśl, że coś takiego mogłoby się zdarzyć skutecznie sprowadziła go na ziemie. To byłoby najbardziej upokarzające z doświadczeń, chociaż nikt go tu raczej nie zna. Nawet podczas tak zwanych lat świetności, która przeminęły po wypadku, nie był bardzo znany poza niewielkim gronem pasjonatów WKKW. Chciał zamknąć swoją przeszłość w klatce i już więcej nie wypuszczać, wystarczyło trzymać język za zębami, co nigdy nie sprawiało mu problemów.
- Był mistrzem, naprawdę. Wsadźcie go od razu na najbardziej narowistego…
- Gabriel – westchnął cierpiętniczo. Co za idiota, jeszcze go instruktorzy przypadkiem posłuchają. Arthur był realistą i wiedział, że na razie powinien trzymać się spokojnych przypadków. Gabriel szedł w jego stronę, rozmawiając z jakimś, na oko pięćdziesięcioletnim mężczyzną, pewnie właściciel
- Pana brat nie mógł się pana nachwalić – powiedział pan Rose. – Mam nadzieje, że chociaż część informacji była prawdziwa.
- Niewielka – odpowiedział, patrząc morderczym wzrokiem na Gabriela, który tylko wzruszył ramionami. – Arthur Shurley – wyciągnął rękę, którą właściciel uścisnął.
- James Rose, cieszymy się, że postanowiłeś zostać naszym uczniem – wyglądało, jakby naprawdę to myślał, w jakiś sposób sprawiło to, że Arthur automatycznie polubił mężczyzną.
- No, skoro już się sobie przedstawiliście, to ja będę leciał.
- Zaraz co?
- Sam chciałeś się mnie pozbyć, braciszku – powiedział Gabriel z firmowym uśmieszkiem a la zawadiaka. – Zobaczymy się na święta – i tyle i poszedł. Nie żeby Arthur spodziewał się nagłego ataku braterskiej miłości, rzucenia się sobie w ramiona, czy innych bzdetów, ale uściśnięcie ręki byłoby miłe. Niestety Gabriel tak miał, wpadał i wypadał niespodziewanie. Żadnych przywitań, żadnych pożegnań, mówił, że to marnotrawstwo czasu. Jego najdłuższym domem było mieszkanie w centrum Miami, które wynajmuje od roku. Nie potrafił wytrzymać w bezruchu, ciągle coś pchało go gdzieś dalej ku światu.
- Twój pokój ma numer dwadzieścia trzy – powiedział pan Rose. Chyba jednak Arthur trochę za bardzo zatonął w swoich myślach. – Jest w budynku akademika. Normalne zajęcia już trwają, jutro powiem ci w której grupie jesteś.
- Dziękuję panu – odpowiedział Arthur. – A czy nie mógłbym może… - ruchem głowy wskazał na jeźdźców. Czuł się jakoś dziwnie zawstydzony, prosząc o pozwolenie na pojeżdżenie chociaż przez najniższe przeszkody. Nie mógł się jednak powstrzymać, aż go świerzbiło by wskoczyć na konia i jechać w siną dal, albo chociaż przez padok.
- Hmmm – pan Rose spojrzał na zegarek – Jeżeli się pośpieszysz to o dwunastej nikt nie ma jazd na parkurze. Stajenni powiedzą ci, którego konia możesz wziąć. Tylko nie przesadzaj. – zastrzegł, a Arthur pokiwał głową i ciutkę zbyt energicznym krokiem ruszył do budynków mieszkalnych. Znalezienie dwudziestki trójki nie było trudne, rzucił na wolne łóżko swoją torbę, przebrał się i ruszył w stronę stajni. Robert nie był z tego powodu zadowolony, ale na razie wolał nie zabierać go do stajni – za dużo nowych zapachów. Poza tym jego głowę zaprzątało coś innego. Wsiądzie na konia. Jezu tyle czasu minęło, czy on jeszcze coś tam pamięta? Oby pamiętał.
Ledwie usłyszał co mówił do niego stajenny. Skierował się ku wskazanemu boksowi. Paint był naprawdę pięknym koniem, co więcej spokojnym. Arthur wyciągnął rękę ku jego chrapą i pogłaskał. Szybko jednak zakończył te czynności i ruszył po sprzęt. Po wyczyszczeniu konia stał przez chwilę niepewnie. „Weź się w garść i nie dramatyzuj” powiedział do samego siebie i zabrał się za siodłanie. Działał automatycznie, starając się jak najmniej myśleć o wykonywanych czynnościach.
- Od dawna tego nie robiłem, wiesz? – powiedział do Painta, gdy stali już na parkurze z przeszkodami, z którymi dawniej nie miałby żadnego problemu i przeskoczyłby z zamkniętymi oczami. Kiedy wsadził nogę w strzemię i próbował wsiąść za pierwszym razem nie wyszło. Potrząsnął głową, jakby to miało pomóc mu pozbyć się natrętnych myśli i spróbował jeszcze raz. Świat z tej perspektywy nareszcie wydawał się na miejscu. Wziął głęboki wdech delektując się sytuacją i ruszył stępem. Starał się znowu wczuć w rytm i utrzymywać w perfekcyjnej pozycji, nie dobrej, perfekcyjnej. Arthur nigdy nie robił nic na pół-gwizdka, nawet jeśli chodzi o trzymanie pleców prosto. W końcu złapał TO COŚ, jakiś trudny do nazwania przełącznik przestawił się w jego głowie i już wiedział dokładnie co robi. Chociaż to też nie było odpowiednie słowo, raczej czuł. Oczywiście, że popełniał jakieś błędy, sam zresztą to czuł, ale w momencie, gdy Paint przeszedł z kłusa w galop to znalazło się na marginesie jego świadomości. Po prostu, po ludzku czuł się świetnie, pierwszy raz od wypadku. Żadne widmo nad nim nie wisiało. Pierwszy raz ojciec nie wydawał się złym duchem, nawiedzającym w snach i przypominającym o swojej obecności na jawie. Teraz raczej patrzył z góry, uśmiechając się lekko i pilnując. I może ta prosta czynność trwałaby wiecznie, tak jak zachował w swojej pamięci, gdyby nie Cavan. Tym razem chłopak trafił na naprawdę dobry moment, gdy tarcza Arthura częściowo opadła i można było zobaczyć u niego nawet odrobinę uczuć, co więcej, sam zaczął rozmowę.
- Cześć.
- Hej – i to chyba było na tyle. Cavan jednak przerwał jego jazdę i trzeba było jakoś wykorzystać ten fakt.
- Wiesz może czy mieszkańcy pokoju numer dwadzieścia trzy tolerują zwierzęta? Jestem tam przydzielony i zastanawiam się czy mój pies nie będzie problemem.
(Cavan?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)