środa, 30 listopada 2016

Od Edwarda - Opieka nad Werą

Środa. Był sam środek tygodnia i ani to w jedną ani w drugą stronę.
Nie usprawiedliwiało mnie to jednak od obowiązków - dalej musiałem wstawać o piątej by zjeść w spokoju śniadanie i nakarmić konie. Pomijając więc te codzienne czynności przejdźmy do reszty dnia.
Nie miałem specjalnej ochoty jazdy na Jutrzence która pruła do przodu bez większych ograniczeń. Zamiast tego zadowoliłem się upartym osiołkiem, czyli moim drugim podopiecznym - Werą o.
Jak zawsze siedziała w swoim boksie, w swojej stajni żując z uwielbieniem owies. Dopiero gdy zobaczyła mnie na horyzoncie jak gdyby nigdy nic odwróciła się do mnie zadem.
- O nie, panienko, tym razem nie wywiniesz się od roboty. - zaśmiałem się i chwyciłem fioletowy kantar, niby ochronę przed jej kopytami. - Wystarczy sielanki, trzeba ciebie trochę rozruszać.
Jednak widząc stan jej sierści zaczynałem głęboko wątpić czy wyrobię się do wieczora. Nie było kawałka miejsca gdzie by nie było sklejek, błota miała po łokcie, słomę w posklejanej grzywie a na kopyta nawet się bałem patrzeć.
Więc z westchnieniem rezygnacji przebrnąłem do jej obrażonego pyska i wyprowadziłem hucułkę na korytarz. Nie był to za piękny widok - zawsze elegancka, prestiżowa i czysta stajnia, a pośrodku niej rudy kucyk wyglądający jakby nie widział szczotki od urodzenia. I kto to musiał doprowadzić do ładu? Brawo, zgadliście. Ja!
Przypiąłem ją do koniowiązu na dworze by ilość spadającego błota aż tak mocno nie brudziła pięknej posadzki na korytarzu. Zabrałem się więc za czyszczenie - najpierw zmiotłem wszystkie sklejki na szyi, na łopatce, brzuchu, grzbiecie i zadzie, z dwóch stron. Potem jeszcze usilnie próbowałem strzepnąć piach i błoto z jej nóg ale niestety nie było to suche błotko, musiałem więc poczekać aż myjka będzie wolna gdyż w tej chwili urzędował w niej nowy koń Lily, Spartan i sama jego właścicielka.
Trochę minęło gdy grzywa i ogon nabrały dawnego blasku i puszystości, ale w końcu się udało. Przetarłem Werce pyszczek który wyglądał jakby hucułka włożyła cały łeb do pełnego żłoba. Nie wykluczałem że tak być nie mogło.
Po przetarciu z niej kurzu mogłem wreszcie zmyć jej niedociągnięcia. Klacz ciągle się wierciła i wykręcała by tylko nie dosięgnąć wody więc musiałem ją przypiąć z każdych możliwych stron. Sam nie lubiłem suszenia koni w solarium jednak nie miałem innego wyjścia skoro chciałem potrenować. Gdy tak każda kropla wody przestawała istnieć na sierści Wery, ja oparłem się o framugę wejścia i obserwowałem ruch w głównej stajni. Był środek grupowych treningów dlatego wszędzie wokół biegali jeźdźcy i konie, powodując rutynowy hałas. Zrezygnowałem z własnej jazdy na rzecz mojego lenistwa i nie wyspania, za to jednak obiecałem to nadrobić kilka godzin później, no czyli teraz.
Po kolejnych kilku minutach osiodłałem klacz biorąc komplet Popiołka, zresztą jak zawsze - to nie ja zadecydowałem że będę mieć pod opieką konia który ma tak mało męski czaprak. No nie?
Wyruszyłem więc na parkour zamknięty, gdyż tylko on był chwilowo wolny. Nie będę wam tego opisywał za specjalnie długo - kilka wolt, kilka kłusów, galopów, mały parkour już wcześniej ustawiony i .... tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)