niedziela, 27 listopada 2016

Od Collin'a C.D Jade

Blondynka przemknęła obok mnie, obdarzając moją osobę jedynie uśmiechem. Widziałem, jak wchodziła do pokoju kilka drzwi dalej, z czego wywnioskowałem, że jej pokój ma numer dwadzieścia dwa. Czy warto zapamiętać ten numer? Nie wiem, ale może warto. Chwilę potem, gdy już zniknęła, udało mi się otworzyć te chole.rne drzwi. Przede mną ukazał się pokój skąpany w błękicie i bieli. Piękne połączenie. Wpakowałem do środka resztę moich rzeczy, które przez parę sekund sterczały na korytarzu. Po głębszym rozejrzeniu się mogłem stwierdzić, albo raczej potwierdzić to, że nie byłem tutaj sam. Jedno z łóżek wyglądało na bardziej używane. No nic, trzeba by się rozpakować. Wyjąłem z kieszeni kawałek zmiętolonej kartki. Zaraz kolacja. Wypadałoby się pojawić, coś zjeść. Cokolwiek. Spojrzałem na leżące walizki, wzdychając. Walić to, rozpakuję się potem. Zaciągnąłem je gdzieś w kąt, żeby w razie nie wadziły mojemu współlokatorowi i ruszyłem do łazienki. Światło zapalało się samo. Czyżby czujnik ruchu? Najwyraźniej tak. Stanąłem przed lusterkiem, opierając się o umywalkę. Wyglądałem jak po pięcioletnim pobycie w dziczy. Nie, wróć. Aż tak źle nie było. Przeczesałem trochę włosy i zebrałem się do stołówki. Byłem tam trochę przed czasem, dzięki czemu mogłem zająć jakiś stolik na odludziu. Ehh, ciężko się wyzbyć starych nawyków. Zgarnąłem płatki czekoladowe z mlekiem, trzy kanapki i kakao. Noo i jakieś jabłko. Zdrowe odżywianie to przecież podstawa, zwłaszcza, jeśli uczęszcza się do takiej akademii, gdzie dobra kondycja jest potrzebna. Mój stolik umiejscowiony był przy oknie, jak miło. Mimo kompletnych ciemności panujących na zewnątrz, było widać ten kawałek ziemi oświetlany światłem ze stołówki. Wszędzie na zewnątrz panowała noc, ciemność kompletna. Marzyłem, żeby znaleźć się już w swoim pokoju. Ludzi zaczęło zbierać się coraz więcej. Żeby jakoś urozmaicić nudne przeżuwanie, wypatrywałem blondynki z korytarza. Długo się nie zjawiała. Może odpłynęła już w objęcia Morfeusza? Ciekawe. Jak na razie nikt nawet nie próbował się do mnie dosiąść. Czy ja doprawdy wyglądałem tak odstraszająco? Ehh, mniejsza. Ilość osób w stołówce zamiast się zmniejszać, przybierała. Ja wiedziałem, że jest bardzo popularna i dużo ludzi zabija się o miejsca tutaj, ale żeby aż tak? Minęło już dosyć sporo czasu, a ja zaczynałem dopiero pierwszą kanapkę. Myślałem, że dzisiejszy dzień przebędę do końca samotnie. Jakież było moje zdziwienie, gdy do zajmowanego przeze mnie stolika zaczęła zbliżać się owa blondynka. Promiennie się uśmiechała, tak jak wcześniej. Zapewne miała na uwadze tylko wolne miejsce przy stole, więc jakoś się tym nie przejmowałem. Gdy stała już obok, spojrzała jedynie na krzesło, a potem na mnie. Skinąłem głową na znak, że jest wolne. Może to dobra okazja, żeby w końcu kogoś poznać? No dalej, Collin, postaraj się trochę. Wysil mózgownicę, nie będziesz wiecznie sam jak palec. Trzeba w końcu założyć z kimś rodzinę, spłodzić syna, zbudować dom i posadzić drzewo. Czyżby owa blondynka miała stać się ofiarą tych stereotypowych planów każdego prawdziwego mężczyzny? A czy ja byłem prawdziwym mężczyzną? Nie. Nikt, kto dawał sobie zabierać kanapki w podstawówce nie zasługuje na miano prawdziwego mężczyzny. Czyli wnioskując, mnie te plany nie dotyczyły. Białogłowa mogła czuć się bezpieczna. Przynajmniej na razie. Dopiero po chwili zauważyłem, że jej kolacją było jedynie jabłko. Spojrzałem na swój ostatni posiłek. Jeszcze całe dwie kanapki i również jabłko. Potem znowu na nią. Dlaczego zacząłem czuć się źle? Rany boskie, nie mówcie mi, że to właśnie są małe wyrzuty sumienia. Długo biłem się z myślami, gdy nagle dostałem olśnienia. Przy okazji, miałem szansę, żeby się z kimś zapoznać. Wybrałem jakąś lepszą kanapkę z dwóch pozostałych i podsunąłem w jej stronę.
- Nie trzeba…- zaczęła, ale nie skończyła, bo chamsko jej przerwałem.
- Nie marudź. Masz tylko te jedne jabłko, którym się nawet nie najesz. Bierz i nie gadaj. Ja i tak mam jeszcze dużo- spojrzałem na pustą już miskę po płatkach, do połowy wypite kakao i kanapkę, którą właśnie konsumowałem.
Westchnęła cicho i, chcąc nie chcąc, bez protestów ją przyjęła, bo nawet przy dłuższej dyskusji i tak bym jej ją wcisnął. Ewentualnie zaniósłbym do pokoju, bo już wiem, gdzie mieszka. Ponownie otuliła nas cisza. To znaczy, cisza ze strony naszych osób, bo nie można było tego powiedzieć o całej stołówce. Niemożliwym byłaby kompletna cisza panująca w tak tłocznym miejscu. Może wypadałoby się teraz przedstawić? Cokolwiek? Muszę się w końcu przemóc. To będzie taki malutki, tyciusieńki krok na przód.
- Jestem Collin- tak, ,,Jestem Collin”. To bardzo ambitne.
Przez całą naszą niby rozmowę spojrzałem na nią zaledwie raz, przez sekundę. Chwila, przecież przy rozmowie ważny jest kontakt wzrokowy. Nie lubię tego robić. Czuję się wtedy, jakby ktoś w tym momencie zaglądał w moją duszę, wiedział o mnie wszystko. No, ale tak trzeba. Nie mogę nigdy na nią nie patrzeć. Ostatecznie, po kilku sekundach, z trudem i wielkim oporem, spojrzałem w oczy blondynki, które, jak się okazało, miały zieloną barwę. Fascynujące. Mimo, że wcześniej w Liverpool’u mijałem tyle ludzi, to jakoś rzadko który miał właśnie takie oczy.


<Jade?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)