poniedziałek, 28 listopada 2016

Od Jade C.D Collin

Jakże zgrabnie omiotła nasze towarzystwo cisza - chociaż dookoła panował niezły gwar, my siedzieliśmy cichutko, kończąc jedynie nasze skromne kolacyjki, nie odzywając się do siebie ani słowem. Od czasu do czasu dyskretnie spoglądałam w jego kierunku, aby uchwycić szczegóły, które z jakiś powodów wcześniej mi umkły. Szczególnie spodobały mi się jego całkiem fajne, szare oczy - widziałam je jedynie kilka razy w życiu, i to nie tyle u facetów, co u kobiet. Tym bardziej mi się spodobały. Szczerze mówiąc to nie byłam zbyt pewna, czy aby na pewno odezwiemy się jeszcze do siebie - prawdopodobnie jemu, jak i mnie, pasowała cisza pomimo, że z każdą minutą była coraz bardziej niezręczna. W związku z tym, chciałam dokończyć podarowaną mi kanapkę, wybełkotać sensowne pożegnanie a następnie powlec się tam, gdzie tylko nogi mnie poniosą - w planach był albo późny spacerek, albo wylegiwanie się w swym nowym, już przetestowanym łóżku.
- Jestem Collin. - Czyli padło na opcję trzecią - podtrzymanie rozmowy za inicjatywą jednej ze stron - jak się okazało, wystąpił z nią brunet. Zasiadłam więc wygodniej na krześle, zastanawiając się nad przekazanymi mi informacjami - sympatyczny chłopak spod siedemnastki ma na imię Collin, co z niewiadomych przyczyn wydawało mi się być takie oczywiste. Pasowało do niego to imię, choć na dobrą sprawę nie wiedziałam, dlaczego.
- Jade.- Jakież było moje całkiem pozytywne zaskoczenie, kiedy to po raz któryś już tamtego dnia, na mojej twarzy pojawił się uśmiech - tym razem, stuprocentowo szczery i niewymuszony. Chyba będę musiała przestać tak się szczerzyć, bo w końcu, kiedy przeleje się szala goryczy, wszystko robi się uciążliwe. Zwłaszcza, jeśli miałabym utrzymywać z brunetem dłuższy kontakt, co zdawało się być z biegiem czasu coraz bardziej prawdopodobne - gdybym przestała rzucać uśmiechami na prawo i lewo, znając życie, wychwyciłby te najmniejsze, pokazane na mej twarzy z okazji najbardziej szlachetnych przyczyn.

Milion odgłosów tłuczących się o naczynia sztućców później, i my zakończyliśmy nasz pobyt na kolacji, kierując się w stronę wyjścia.
Na zewnątrz panował już całkowity mrok. Dróżkę przez którą przechodziliśmy, aby trafić do swych pokoi, oświetlał jedynie słabo świecący księżyc. Lampy, choć teoretycznie były poustawiane co kilka metrów - najprawdopodobniej zmęczyły się ułatwieniem innym życia, gdyż w pewnym momencie zgasły, jedna za drugą.
Po chwili było wiadomo co się stało - nieznana mi do tej pory kobieta, będąca z tego co wywnioskowałam jedną z kilku instruktorek, poinformowała nas iż jakże magicznie wysiadł prąd. Jedyne co mogliśmy zrobić, to powłóczyć się do swych pokoi, choć miałam na ten czas inną wizję.
- Nie chcę słyszeć sprzeciwu - Złapałam za ramię Collin'a, który od dobrej chwili dreptał o kilka kroków przede mną. Zdezorientowany moją nagłą napaścią, ku mojemu zadowoleniu odwrócił w moim kierunku głowę, wyraźnie oczekując kontynuacji jakże fascynujących wywodów. - Idziemy się przejść. W końcu, co zrobiłbyś w pokoju, skoro i tak nie miałbyś prądu? No chyba że jesteś jakimś kotem i widzisz po ciemku, ale w takim razie zwróciłabym honor. Tak czy siak, jesteś na mnie skazany.
I, nie zwracając uwagi na wszelkie protesty, które szemrał pod nosem - pociągłam go za sobą, udając że wiem, gdzie nas wlokę. W rzeczywistości kierowałam się intuicją oraz tym, co zauważyłam wcześniej po drodze - wszędzie tu były lasy, które koniecznie chciałam zwiedzić. Chociaż nie wiedziałam, czy brunetowi rzeczywiście nie podoba się mój nagły pomysł, czy też zgrywa wielce obrażonego - starałam się jakoś podtrzymać rozmowę, choć zarówno początki bywały trudne, jak i my nie byliśmy aktualnie rozmówni. Zwłaszcza umilkliśmy w momencie gdy omijaliśmy pierwsze pastwiska, na których choć nielicznie, ale pasły się konie.
Nie wiem, czy wyglądałam zbyt dobrze w oczach nowopoznanego chłopaka, jednakże, zdawałam się tym chwilowo nie przejmować. Podeszłam pod napięte pastuchem ogrodzenie, wpatrując się w różnorakie postawy rumaków - jakie było moje nie tylko wewnętrzne szczęście, kiedy pośród kilkunastu ogierów dostrzegłam kilka wprost cudnych przedstawicieli ras niemieckich. Nie musieliśmy czekać zbyt długo - konie najwyraźniej zaintrygowane naszymi osobami, dosyć szybko podtruchtałty do nas, dzięki czemu już po chwili głaskaliśmy je po masywnych, umięśnionych szyjach i pyskach, równie niczego sobie.
Ostatecznie, wiedząc że nie mamy zbyt dużo czasu do rozporządzenia, oderwaliśmy się od wierzchowców. Co prawda, zostałabym tam z ogromną chęcią dłużej.. Teraz jednak, próbowałam jako priorytet ustawić sobie całkiem miło zapowiadający się spacer, a poznawanie kopytnych pozostawiłam na dzień następny. W tamtym momencie chciałam choć przez chwilę pocieszyć się świeżym, nieskazitelnie czystym powietrzem, którego pozazdrościłby nie jeden mieszkaniec miasta. Trzaskające gałęzie pod naszymi stopami, leniwie opadające, jesienne listki i delikatne podmuchy wiatru.. To wszystko sprawiało, iż najchętniej spałabym w tym lesie, chociażbym miała do rana zamarznąć. Za pewne i tak bym zrobiła - jedyną przeszkodą była myśl, iż niekoniecznie chciałam postawić się właścicielom już w pierwszy dzień. Zaszczyt siedzenia na ich biurowym fotelu pozostawiłam sobie na inną okazję, dużo bardziej zaszczytniejszą.
- To ten.. Posłużę się szablonem, który w swoim życiu za pewne słyszysz po raz kolejny i kolejny.. Powiesz coś o sobie? No nie wiem, skąd jesteś, może też masz irytujące rodzeństwo? - Spytałam w końcu, kopiąc jeden z podłożonych mi przez los kamieni.

<Collin? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)