sobota, 26 listopada 2016

Od Collin'a do Jade

Był wieczór. Dzień przed opuszczeniem mojego kochanego, tak dobrze znanego, a mimo to nadal tajemniczego, rodzinnego miasta - Liverpool’u. Dzień powoli ustępował miejsca nocy. Na ulicach lampy błysnęły już swoim światłem. Siedziałem w swoim pokoju na parapecie, który był przekształcony w małą kanapę. Mały materac, kocyk i kilka poduszek wystarczyło, żeby zrobić z tego idealne miejsce do takich filozoficznych rozmyślań. Głowę miałem opartą o szybę. Westchnąłem cicho, pozostawiając ślad oddechu na oknie, który po kilku sekundach znikł. Patrzyłem, jak w budynkach w najbliższej okolicy zapalają się światła. Mieszkania, biurowce, jeszcze inne miejsca. Czasami w głowie układałem sobie historie o tych ludziach. Ich życiu, problemach, zmaganiem z dzisiejszym światem. To wszystko miało się zmienić od jutra o sto osiemdziesiąt stopni. Zamknąłem na chwilę oczy, kompletnie odpływając. Mój stan przerwało pukanie do drzwi.
- Proszę- powiedziałem nieco głośniej niż normalnym tonem, odwracając w tamtą stronę głowę.
Klamka obróciła się, a do pokoju weszła dziesięcioletnia dziewczynka o długich, ciemnobrązowych włosach i kasztanowych oczach, trzymając w ręku kubek z czymś gorącym, co wywnioskowałem po unoszącej się parze.
- Hej, mama prosiła, żebym ci przyniosła kakao- spojrzała na mnie swoimi pięknymi, dużymi oczętami i podeszła.
- Dzięki Nicole, siadaj- przesunąłem się i wziąłem od niej kubek.
Wbrew temu, że nie przepadałem za towarzystwem ludzi, uwielbiałem moją małą siostrzyczkę. Pomijając rodziców, była najbardziej uroczym człowiekiem na świecie. Jak na swój wiek, dużo już rozumiała. Kochałem ją całym sercem.
- Collin…- zaczęła cicho, jakby nie chcąc za bardzo zmącić tego spokoju i ciszy panujących w moim pokoju.
- Tak?- spojrzałem na nią, biorąc łyk ciepłego kakao.
- Ale nie zapomnisz o nas jak tam wyjedziesz, prawda?- troska była wręcz namacalna w jej głosie.
Odstawiłem kubek na najbliższą szafkę, przytulając ją do siebie.
- Mała, skąd ci przyszedł taki pomysł do głowy? Oczywiście, że nie zapomnę. Będę codziennie do was dzwonić- oparłem swoją głowę o jej.
- No bo, ty wyjeżdżasz na bardzo długo i bardzo daleko…- pociągnęła nosem.
- Ej, księżniczko. Obiecuję, że przyjadę na święta. Kupię ci jakiś super prezent, obiecuje- potargałem jej trochę włosy.
- Słowo honoru?- na jej twarzyczce zagościł delikatny uśmiech, a w jej oczach dostrzegłem małe iskierki.
- Słowo honoru- powiedziałem pewnie, przykładając rękę w miejscu serca.
- To skoro słowo honoru, to postaram się jakoś wytrzymać bez ciebie- wtuliła się w kocyk- Collin…
- Tak?
- A jak pojedziesz, to będę mogła spać w twoim pokoju…?
- Ani mi się waż!
~*~
Było tak chole.rnie wcześnie. Budzik zaczął dzwonić mi o piątej rano. Wtorek. Piękny dzień. Idealna pora, żeby zacząć zgarniać się na lotnisko. Wszystkie rzeczy były już spakowane wczoraj do bagażnika. Zostawiłem sobie tylko rzeczy na dzisiaj. Podniosłem się do pozycji siedzącej, przeciągając. Wschód słońca był niesamowity… Przeczesałem ręką włosy, zgarniając ubrania z krzesła. Szafki świeciły już pustkami. Musiałem robić wszystko po cichu, żeby nie obudzić przypadkiem Nicolette. Powinna być wyspana, skoro szła dzisiaj do szkoły. Zamknąłem się w łazience, szybko przebierając. Potem tylko dwie kanapki do plecaka i ruszamy. Jeszcze przed wyjściem wstąpiłem do pokoju siostry. Wyglądała tak słodko. Pocałowałem ją w czoło, zostawiając na szafce nocnej obok łóżka małego, pluszowego misia z czerwoną wstążką. Potem wsiadłem do samochodu i mogłem jechać. Na lotnisko odwieźli mnie rodzice. Mama oczywiście płakała, czego można było się spodziewać. Tata tylko uścisnął mnie po męsku. Wierzyli we mnie. Wierzyli, że może dzięki temu wyjazdowi otworzę się trochę na ludzi. A w co ja wierzyłem? Właściwie, to jestem ateistą. Jednak wierzyłem w to, że w końcu coś osiągnę. Udowodnię tym wszystkim, którzy we mnie wątpili, że coś potrafię. Osiągnę sukces. Pełen dobrej energii i motywacji wsiadłem na pokład samolotu.
~*~
Tak super mi się spało. Piękny widok. Czułem się jak ptak, widząc za oknem chmury. Ile bym dał, żeby trwało to wiecznie. Jednak przez to, zrobiłem się senny. Dopiero jakiś miły pan obudził mnie na lotnisku w Miami. Zerwałem się jak oparzony. Prawie wszyscy już wyszli. Rany boskie, nie chcę myśleć co by się stało, gdyby mnie nie obudził. Otworzyłbym oczy i byłbym w czarnej du.pie. Odebrałem swoje dwie walizki na kółkach. Było już chłodno, a drzewa przybrały kolory czerwieni, pomarańczy i żółci. Niektóre nawet były brązowe, a zielone to wyjątki. Wzdrygnąłem się, poprawiając kurtkę, szalik i wyjmując z plecaka czapkę. Chwilę zastanawiałem się przed złapaniem taksówki, bo to w końcu kontakt z ludźmi. Jednak po dziesięciu minutach wojny w mojej głowie, jakąś złapałem. Z lotniska na dworzec kolejowy, a potem do miejsca, gdzie miała być akademia. Pociąg wysadził mnie na jakimś kompletnym odludziu. Peron, no cóż… Na jakiś super nie wyglądał. Czyli co, dalsza droga pieszo? Chyba głowa ich boli. Zbliżała się osiemnasta. Super. Wydałem z siebie jęk bólu i rozpaczy. Pociągnąłem nosem, zaczynając ciągnąć za sobą dwie walizki. Było już ciemno. Chociaż nie, same ciemno to za mało powiedziane. Było ciemno jak w du.pie. Kur.wa… Byłem już na skraju załamania. Sam. Na takim pustkowiu. Żadnej żywej duszy w pobliżu. Tak, jestem introwertykiem, ale wolę być w otoczeniu ludzi, których mogę unikać niż bycie samiusieńkim nie wiadomo gdzie. Po dłuższym czasie usłyszałem za sobą dźwięk silnika. Na litość boską, w końcu zbawienie! Nie, wróć. Co jeśli to jacyś miejscowi terroryści, którzy tylko czekają na takich jak ja? Mamooo, dlaczego ja się na to zdecydowałem?! Idę dalej, będąc coraz to bardziej spiętym. Stało się. Samochód zatrzymał się obok mnie.
~*~
Jak się okazało, nie byli to żadni terroryści, a jeden z nauczycieli z akademii, który w dalszej drodze wszystko mi wyjaśniał i tłumaczył. Wydawał się być miłym. Wysadził mnie pod budynkiem z pokojami. Zabrałem swoje dwie walizki, plecak i wszedłem do środka. Było tam tak cieplusio… W recepcji otrzymałem kluczyk do pokoju, który miałem dzielić z jakimś chłopakiem. Może nie będzie aż tak źle? Jak na razie starałem się unikać spojrzeń skierowanych innych ludzi skierowanych na mnie. Wciągałem tak dwie walizki na piętro, trzymając w zębach metalowy kluczyk. Idąc już korytarzem, słyszałem głosy. A to śmiechy dziewczyn, rozemocjonowane krzyki chłopaków grającyh zapewne w jakąś grę lub oglądających mecz. Czułem się coraz bardziej otoczony nawet, jeśli na korytarzu byłem sam. Zatrzymałem się przed drzwiami z numerem siedemnaście. Usłyszałem czyjeś kroki na schodach, zbliżające się w moją stronę. Chciałem jak najszybciej być już w środku. Kroki stawały się coraz głośniejsze. Natychmiast wziąłem kluczyk w ręce. Ta osoba była już na korytarzu, widziałem ją. Zmierzała w moją stronę. Ręce zaczęły mi się trząść. Nie miałem zamiaru już dzisiaj zapoznawać się z kimkolwiek. Jak na złość nie mogłem trafić do zamka. Kątem oka dostrzegłem, że była to jakaś blondynka. Błagam, niech przejdzie dalej. Niech da mi spokój. Mi i moim nerwom. Niech stanę się niewidzialnym. Jednak wszystkie moje błagania nic nie dały. Zauważyła mnie i perfidnie zaczęła do mnie podchodzić. Dobra Collin, ogarnij się. Może będzie spoko. Może będzie naprawdę miła i sympatyczna. Może to przeżyję.


<Jade? Starałam się>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)