poniedziałek, 26 grudnia 2016

Od Gigi do ...

Dziś nadszedł ten dzień w którym wreszcie wyjadę z Anglii i zamieszkam w akademii jeździeckiej mojego wujostwa. Naprawdę nie mogłam się doczekać gdy wreszcie posmakuje normalnego życia bez służących, którzy są na moje każde zawołanie, tego że gdy tylko coś powiem od razu to mam. Na pewno gdy g ktoś to usłyszał uznałby że cudownie jest gdy wszyscy w około robią wszystko za ciebie, ale tak naprawdę to okropne. Niczego nie możesz zrobić sam bo od razu przybiega pie***ona służąca i wszystko robi za ciebie. Po prostu niczego nie nauczysz się w dzieciństwie. Zawsze próbowałam jakoś uciec od tego przepychu i sprubować normalnego życia. I właśnie teraz w akademii uda mi się to zrobić.
Do mojego pokoju wpadła zdyszana pokojówka, pani Wilson i powiedziała:
- Szpofer czeka na panienkę w aucie. Rodzice niestety musieli pojechać na ważne spotkanie, ale powiedzieli, że za miesiąc przyjadą do Akademi.
Pokiwałam tylko głową i wyszłam z pomieszczenia. Jak zawsze matka i ojciec nie mogli pożegnać się z córką bo mieli spotkanie biznesowe. Szybko zbiegłam po schodach. W holu czekały na mnie przygotowana kurtka, szalik, czapka i buty. Wszystko szybko założyłam i poszłam w stronę czarnej limuzyny.
- Hej Johny - rzuciłam wchodząc do pojazdu.
- Hej - odparł dwudziesto-cztero letni brunet. - Walizki już spakowane, twoje konie będą a Akademi za tydzień.
- Spoko.
Zajęłam siedzenie i wyjęłam z torebki mój telefon. Zapowiadała się dwu dniowa podróż. Może nie będzie tak źle. Cieszyłam się, że moi rodzice nie będą mi towarzyszyć bo uda mi się uniknąć wszelkich ludzi proszących o zdjęcia z nimi itp. w końcu mama była modelką, a tata prowadził jeden z największych banków w Europie. Zresztą i ja nie raz proszona byłam o różne głupie zdjęcia na snapa, instagrama i Bóg tam wie czego jeszcze. Większość nudnej drogi na lotnisko przegrałam i przeglądałam z John'ym. Był chyba jedyną odobą z całego gigantycznego personelu, którą lubiłam w stru procentach.

***

- Zostało nam dziesięć minut drogi - poinformował mnie wujek.
- Na szczęście - uśmiechnęłam się. - Nie nawidzę tak długich podróży.
- Ja też, ale myśl że zaraz będziemy napewno poprawi ci chumor.
- Tak ...
James nie kłamał i po wyznaczonym przez niego czasie zaparkował swojego Jeepa na podjeździe. Wysiedliśmy i moim oczom ukazała się wielka stajnia, a z daleka widziałam dość duży budynek, zapewne akademik. Strasznie nie mogłam się doczekać kiedy przekroczę jego próg i zostanę pełnoprawną uczenciną Akademii Magic Horse.
- Wezmę twoje walizki - rzekł wujek.
- Lepiej ci pomogę. Jest ich z osiem.
- Poczekaj chwileczkę.
Tata mojej kuzynki Luny poszedł po kogoś a ja zostałam na kilkanaście chwil sama. Byłam taka podniecona, ale jednocześnie i trochę zdenerwowana. Co jeśli będzie mi słabo szło? A zapewne tak będzie. Zawsze wszystko psułam i często nic mi nie wychodziło. '' Gigi odrzuć od siebie złe myśli. Myśl pozytywnie'' skarciłam się w duchu. ''Wszystko będzie dobrze.''
- Weź te dwie walizki - z rozmyślne wydawał mnie głos Jamesa.
Pokiwałam głową i wzięłam je. Jedna była niebieska w chmury, a druga czarna z różowym serduszkiem.
- Zamieszkasz w pokoju numer 52 razem z Danielem, Alexandrą i Edwardem - wyjaśnił.
- Dobrze.
Chłopak który przyszedł z wujaszkiem wziął trzy bagaże, tyle samo najstarszy z nas. Wszystko zanieśliśmy do przydzielonego mi pokoju.
- To pozostaje mi życzyć ci powodzenia i sukcesów w naszej Akademi - zaśmiał się mężczyzna i wyszedł z pomieszczenia.
Żaden z moich współlokatorów nie przebywał ze mną w moim obecnym lokum. Było ono bardzo ładne, przeważał kolor biały. Na ściśnie wisiała duża plazma, a przed nią stały fotele. Postanowiłam najpierw zwiedzić tereny tego cudownego miejsca a później się rozpakować. Wyszłam z pokoju numer 52 i skierowałam się w stronę wyjścia z akademika. Droga dl stajni zajęła mi niecałe pięć minut. Gdy przekroczyłam próg mieszkania tych przecudownych zwierząt ukazało mi się wiele ciekawskich łbów.
- Ale one piękne - zachwyciłam się.
Przechodząc pomiędzy boksami zachaczylam o coś i poczułam jak lecę w dół. Co dziwne nie dotknęłam ziemi bo czyjeś ręce złapały mnie i pomogły wrócić do pozycji stojącej.
- Dzięki - powiedziałam czując jak oblewam się rumieńcami.
Moim "wybawcom" okazał się jakiś chłopak o dość przyjaznym spojrzeniu.

Chłopaku?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)