niedziela, 25 grudnia 2016

Od Jade C.D Collin'a

Westchnęłam jedynie po cichu, wspinając się na górę, aby usiąść po chwili obok niego, zresztą na obleganym przez jego osobę łóżku.
- Przecież nie jestem blondynką! - Uśmiechnąwszy się delikatnie pod nosem, szturchnęłam go lekko w żebra, na co podniósł nieco lewę ramię, pod którym został zadany mój drobny, praktycznie niewyczuwalny cios. Korzystając z okazji, wsunęłam pod jego ramię swą na szczęście chudą rękę, obejmując go delikatnie w pasie. Poczułam jedynie, jak kładzie brodę na moich włosach, ponownie już ciężko, głośno wzdychając.
- Może pojedziesz do rodziny po nowym roku? Obawiam się, że teraz byś wydał majątek, no i stracił dużo więcej czasu na lotnisku... Ale wiesz, jeszcze będę musiała się zastanowić, no bo kto będzie tu ze mną, jak nie Ty?
~*~
Na szczęście udało mi się wyciągnąć Collin'a wraz z sobą na zewnątrz - gdzie czekał na mnie mój brat, jakże wspaniałomyślnie wyrywając się do mnie z domu - jak stwierdził, ojciec dowiedział się o tym dopiero, kiedy ten już siedział w samochodzie, więc nie miał zbyt dużo do gadania. Przedstawiwszy Jaden'owi mojego towarzysza, jak i na odwrót, mój ukochany bliźniak oznajmił, że ma zamiar wykupić sobie jazdę - nie wiem, jakim cudem, ale udało mu się wyciągnąć właściciela na plac o tej ciemnej, wigilijnej porze. Jak stwierdziliśmy z szatynem, siedzenie na śnieżnobiałym ogrodzeniu i oglądanie mojego blond włosego brata - pajaca, w dodatku na koniu, było spełnienem naszych najśmielszych marzeń. Jednakże, jak się szybko okazało, nie dane nam było zabawiać tam nazbyt długo. Mróz dawał o sobie znać, a ja jak zwykle nie wzięłam ani czapki, ani szalika, czy też gdzieś zagubionych, zbawiennych rękawiczek. Słysząc więc moje narzekania, chłopak trochę siłą zaciągnął mnie z powrotem do pokoju. Z tego co było mi wiadomo, memu bratu nie spieszyło się do Kanady, więc akurat byłam spokojna co do kwestii naszej nieuniknionej rozmowy - w sumie, to było więcej czasu nad zastanowieniem się nad odpowiedziami na jego pytania. Tak więc, podczas gdy Jaden ujeżdżał dzikie rumaki, my z Collin'em siedzieliśmy w najlepsze pod naszą choinką, jakby mając nadzieję, że wielokolorowe lampki spełnią rolę kominka, ogrzewając zmarznięte kończyny. Na całe szczęście, w dobie dwudziestego pierwszego wieku, nasz pokój posiadał takowy cud techniki jak kaloryfer, więc pozostało jedynie zamknąć okna i czekać na moment, w którym to ciepło przeważy w pomieszczeniu. Wkrótce jednak, mieliśmy nieco inne zmartwienia. No, a przynajmniej ja je miałam.
- Zamierzam spaść Cię jak pączka, Collin'ie - odezwałam się w końcu do szarookiego, przerywając jego długotrwający monolog. Słysząc moje słowa, nieomal nie zakrztusiłby się wodą, mierząc mnie z uśmiechem na ustach wzrokiem.
- Wiesz, wydaję mi się, że to się Tobie bardziej przyda - prychnąwszy pod nosem, nieco wyprzedził moje zamierzania, samemu podnosząc się z ziemi. - No ale, kontynuuj.
Nie dokończyłam jednakże, a jedynie pociągłam go ze sobą na dół, zmierzając w stronę kuchni. W ostatniej chwili przypomnieliśmy sobie o pokoju, pozostawiając go ostatecznie zamkniętym - Tomas wyjechał bodajże do rodziny, na nieomal dwa tygodnie, co zresztą zamierzaliśmy wykorzystać, spędzając jeszcze dłuższe chwile w pokoju. Dotarłszy na miejsce, włączyłam najpierw radio i, jak gdyby nigdy nic, rozsiadłam się na blacie, błądząc równocześnie wzrokiem po ekranie telefonu - poszukiwałam jakiegoś ambitnego przepisu na ciastka, lub inne pierdoły.
- Robimy sobie małą wigilię, Collin. Nie przekonasz mnie, że nie chcesz czegoś zjeść, bo nie wiem jak Ty, ale ja jestem piekielnie głodna!

<Colluch? :3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)