środa, 28 grudnia 2016

Od Vivian C.D Noaha

Słońce wpadając do pustego pokoju przez okno, delikatnie muskało mą skórę swymi promieniami. Czując pod powiekami, jak bardzo razi ono moje oczy, przetarłam je delikatnie, chcąc się rozbudzić. Westchnęłam głośno, zdając sobie sprawę, że jeszcze wczoraj były święta, które razem z Noah’em spędziłam w akademii- oboje nie wyjeżdżaliśmy do nikogo bliskiego, właściwie to byliśmy dla siebie najbliższymi osobami. Nie wyobrażałam sobie, bym mogła spędzić wolną chwilę z kimś innym, jak nie z nim. Byliśmy przeciwieństwami moich współlokatorów, którzy mieli wracać jutro z rodzinnych domów, a przynajmniej Marceline, za którą już nawet zdążyłam się stęsknić, była bowiem moją jedyną przyjaciółką. Zdałam sobie sprawę, jak bardzo aspołecznym człowiekiem jestem, choć gdybym się postarała mogłabym mieć chociażby garstkę znajomych, o którą nawet się nie starałam.
Siadając powoli, wyciągnęłam swoje ręce mocno do góry, czując, jak pykają mi zależałe kości.
- Ech, starość nie radość…- mruknęłam, stawiając stopę na drabince, słysząc w tym samym czasie, jak ktoś puka do drzwi.
Zeskakując w połowie odległości, która pozostała mi do zetknięcia się z podłogą, zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu jakiejkolwiek bluzy, którą mogłabym na siebie narzucić, lecz jak na złość nic nie było na wierzchu- święta zmusiły mnie do posprzątania. Zaklęłam pod nosem i podeszłam do drzwi, prawie czując gniewny wzrok na sobie tego zazdrośnika Noah’a, który w życiu nie pozwoliłby mi otworzyć nikomu bez ówczesnego zapanierkowania się w kołdrę. Z cichą nadzieją, że przed drzwiami stoi jakakolwiek dziewczyna, sięgnęłam do klamki, ciągnąc w swoją stronę drzwi, zaczepiając drugą rękę na ramieniu, by jakoś zasłonić swój dekolt. Lekko zaskoczona i jakby przyłapana na gorącym uczynku, zobaczyłam bacznie wpatrującego się we mnie mojego chłopaka, który gdy tylko zakodował, że nie zastosowałam się do jego zaleceń, uniósł lewą brew do góry, jak rodzic, który karci spojrzeniem swoje dziecko za spóźnienie się na obiad.
- Każdego tak witasz z rana?- mruknął, wchodząc do pokoju.
Nie wiedząc, czy mówi poważnie, czy może jednak się ze mną drażni, wolałam od razu załagodzić sytuację po swojemu. Wsunąwszy delikatnie rękę pod jego koszulkę, musnęłam delikatnie opuszkami palców jego tors, usta zbliżając do jego twarzy. Widząc jego oczy bacznie wpatrujące się we mnie, już wiedziałam, że złość gdzieś się ulotniła, a on totalnie się odmóżdżył, stojąc jak marionetka i czekając na mój ruch. Popychając go lekko na ścianę, wskoczyłam mu na ręce, oplatając go ciasno nogami w pasie. Bawiąc się kosmykami jego włosów, wpiłam się w jego usta, które niecałe osiem godzin temu całowały mnie na pożegnanie. Chwila, osiem? Może krócej… W każdym bądź razie, przy nim zbyt szybko mijał mi czas, dzień się ledwo zaczynał, jak znowu się kończył, a noc była dla mnie czasem przebywania na odwyku i gdybym nie była codziennie tak zmęczona, pewnie nie byłabym w stanie usnąć bez niego z tęsknoty.
Cho*era, od kiedy to ja się stałam taka sentymentalna? Kiedyś miłość była dla mnie czymś fałszywym, nie mającym żadnej wartości, gdyż patrząc na matkę nie mogłam zrozumieć, jak każdą noc może spędzać z innym mężczyzną, to było dla mnie nie do pojęcia. Obserwując ją przez tyle lat chciałam zrozumieć jej postępowanie, odnaleźć w tym jakikolwiek sens, lecz im dłużej szukałam, tym więcej pogardy i odrazy miałam do własnej rodzicielki. Teraz jednak wiem, że to nie była miłość, lecz sposób na utrzymanie się, szukanie rozrywki, a także na szukanie adoracji i aprobaty ze strony płci przeciwnej, która była jej potrzebna do dowartościowania się. Miłość moja i Noah’a była inna- nieskażona kłamstwem, prawdziwa i głęboka, a z każdym dniem nasze uzależnienie sobą nawzajem pogłębiało się coraz bardziej.
Nie potrzeba nam było głupich podchodów, przelotnych spojrzeń, ani gestów by znaleźć się w swoich objęciach na podłodze. Nie przeszkadzała mi nawet jej twarda struktura, gdyż czułam na sobie umięśnione ciało Noah’a i jego ciepłe wargi na moich obojczykach, co powodowało paraliż umysłowy w mojej głowie i mrowienie w każdym miejscu, gdzie nasza skóra stykała się ze sobą. Wspólne spotkania ostatnimi czasy bardzo często zbiegały na te tory, które ja skrupulatnie zamykałam. Tak było i tym razem.
- Grażyna, znowu?- usiadł, gdy zepchnęłam go z siebie. Jego wyraz twarzy mówił sam za siebie- był naprawdę niezadowolony, bo dopiero się rozkręcał, a ja w tak cham*kim momencie mu przerwałam i doprowadziłam go do dodatkowej frustracji, zsuwając powoli bluzkę z ramienia, ukazując nagą skórę, chcąc stworzyć aluzję gorąca. Czy już wspominałam, że uwielbiam go denerwować? Ostatnio stało się to moim hobby.
- Dbam tylko o to, żebyś się nie uzależnił Skarbie, takie rzeczy tylko w nagrodę.- klęknęłam przy nim i pochyliłam się nieco, by go pocałować, nie spodziewałam się jednak, że drań wykorzysta chwilę i popchnie mnie do tyłu, przygniatając biodrami.
Szamotaliśmy się przez jakieś dobre pięć minut- biliśmy, kopaliśmy, drapaliśmy, ciągnęliśmy za ubrania… Nie no dobra, to akurat robiłam ja, on się jedynie skutecznie bronił. Muszę się jednak przyznać, że nie za bardzo wychodzi mi obrona własna, kiedy on jest tak blisko… Zapach Noah’a bardzo mnie rozpraszał, a samo to, że napierał na mnie dolną częścią ciała sprawiało, że musiałam się pilnować i zmuszać wręcz do oporu, co nie uszło uwadze chłopaka. Śmiejąc się, nachylił się nad moją szyją, sądząc, że dam za wygraną… Co to, to nie. Wystarczyła chwila jego nieuwagi, bym po chwili biegła między meblami jak szalona do łazienki. Wrzasnęłam tylko, gdy wpadł na drzwi, które przed sekundą udało mi się zamknąć.
- Ha! Wygrałam!

***

Gdy akademia opustoszała, codziennie rano widziałam się z Noah’em i od tej chwili chodziliśmy przez dobrych kilkanaście godzin niczym papużki nierozłączki. Mój każdy dzień wyglądał tak samo, a jednak bardzo mi to odpowiadało- gdyby teraz coś się zmieniło byłoby mi naprawdę trudno się przyzwyczaić do innego trybu życia, co niedługo i tak nastąpi. A dziś nastał pierwszy, wprowadzający etap odzwyczajania się- Noah miał jakąś sprawę do załatwienia w mieście, a stwierdził, że to zbyt męskie, by kobieta mogła brać w tym udział i obrażona musiałam zostać w akademii, bo migał się od wytłumaczenia mi celu swojej wycieczki.
Przez dobre pół godziny nie wiedziałam, co ze sobą począć, aż w końcu sięgnęłam do półki z książkami Marceline, sądząc, że przecież na kogo, jak na kogo, ale na mnie się nie obrazi, i próbowałam przypomnieć sobie, jak to jest odprężyć się z dobrą powieścią w dłoniach. Byłam mile zaskoczona, ponieważ czas mijał mi szybko, tematyka bardzo mi odpowiadała, a przy tym nie sięgnęłam po papierosa ani razu. Cisza panująca w pokoju stworzyła atmosferę kompletnej izolacji od otaczającego mnie świata, a rzeczywistość wydawałaby się być jakiś odległym, naprawdę nieistniejącym tworem mej wyobraźni. Dialogi przeze mnie czytane były tak żywe i słyszalne w mojej głowie, że czułam się kompletnie rozłączona z własnym ciałem, jedynie patrzyłam oczami duszy na krajobraz, jaki stworzyła autorka książki. Prawdopodobnie byłabym bliska skończenia dzisiejszej nocy tej historii, gdyby nie nagłe stukanie do drzwi, które sprawiło, że aż podskoczyłam. Nie wiedziałam, kto to mógłby być, a szczerze wątpiłam, by Noah zdążył już wrócić.
- Pani Lee?- zdziwiłam się, widząc instruktorkę w naszym skrzydle.- Coś się stało?
- Masz gościa. Kobieta, która przyszła, podaje się za twoją matkę.- przerwała na chwilę, jakby wyczekując mojej reakcji, której niestety nie otrzymała. Jedyne, co w tamtym momencie zrobiłam to ze złości zacisnęłam zęby, a ręce przycisnęłam mocniej do ciała, żeby nie było widać, że drżą.- Czeka na ciebie w jadalni, jest pusta, możecie porozmawiać.
Nie czekając nawet na moją odpowiedź, czy w ogóle zamierzam pójść się z nią spotkać, udała się szybkim krokiem w stronę schodów, pozostawiając mnie złą, bijącą się z własnymi myślami.
Parę sekund później kłapnęłam drzwiami, idąc w stronę miejsca spotkania, po drodze układając sobie wszystko w głowie, jakimi soczystymi wyrażeniami ją poczęstuję na przywitanie. Po co ona tu w ogóle przyłaziła? Odkąd zmarła babcia nie utrzymujemy żadnych kontaktów, a z resztą, za jej życia też tak było. Czyżby w końcu poczuła się w roli matki? Niemożliwe, jest już tak jakby trochę za późno. Wiedziałam jednak czego chce i wcale mi się to nie podobało, bo nie miałam ochoty na użeranie się z nią właśnie dziś.Gdy weszłam do jadalni miałam od razu ochotę z niej wyjść- Adele była ubrana jak typowa dz*wka- krótka, wydekoltowana czerwona sukienka i wysokie czarne kozaki, a do tego tona tapety, która chyba miała ukryć zmarszczki, lecz coś jej nie wyszło… Futro delikatnie opadało z jej ramion, a ja zdając sobie sprawę, że moja instruktorka wie, iż to coś, co stoi przede mną, mnie urodziło, miałam ochotę się zabić. Przez jej mulące perfumy prawie nie zauważyłabym siedzącego w kącie mężczyzny, który na pierwszy rzut oka wyglądał, jakby siedział w więzieniu przez ładnych parę lat-muskuły, które gdyby były o rozmiar większe prawdopodobnie spowodowałyby pęknięcie jego koszulki, tatuaż w kształcie tandetnej czaszki, kilkudniowy zarost, łysina i niebezpiecznie świdrujące mnie oczy sprawiały, że w tej chwili bardzo zatęskniłam za obecnością Noah’a. Nie podobało mi się to, tak jak to, że zaczęła zbliżać się w moją stroną z rozpostartymi ramionami, by prawdopodobnie mnie przytulić. Raptownie cofnęłam się, przez co zatrzymała się.
- Ja pie*dolę, co ty wyprawiasz? Obudziły się w tobie jakieś pie*rzone, macierzyńskie uczucia, czy co? Miło z twojej strony, ale trochę za późno.- prychnęłam, krzyżując ręce na piersi.
- Wykapana mamusia…- słysząc zachrypnięty śmiech starałam się nie ukazać tego, jak bardzo przeraziły mnie jego słowa. Przecież ja nie mogę być ku*wa do niej podobna, to nie możliwe…
- Och, zamknij się Jacek.-warknęła w stronę swojego partnera, odwracając się znów do mnie z tym swoim słodkim wyrazem twarzy, którego tak nienawidziłam.- To już matka nie może przedstawić swojej rodzonej córce jej narzeczonego, powiedzieć, co się u niej dzieje?- wywróciła teatralnie oczami, jakby była urodzoną aktorką, choć dobrze wiedziała, że jej zagrywki na mnie nie działają.
- Czyli jednak chodzi o pieniądze…- mruknęłam.- Sądziłam, że masz resztki godności, ale takie jak ty chyba nie wiedzą, co to godność. Co, skończyli ci się klienci, bo zobaczyli, jaka stara jesteś? Czy wzięłaś sobie na utrzymanie jakiegoś nieroba, co dopiero wyszedł z odsiadki?
Cóż, prawie pożałowałam ostatnich słów, gdy zobaczyłam, jak z krzesła nagle zerwał się Jacuś, które z głośnym hukiem opadło na ziemię. Pewnie by mi przyłożył, gdyby nie zauważył kogoś przechodzącego obok drzwi, ale nie zrezygnował z podparcia mnie do ściany, upewniając się wcześniej, że nikt go nie zauważy.
- Słuchaj no smarkulo, jeszcze raz wspomnisz o pierdlu, a tego pożałujesz.Raz dwa zamilkniesz, jak ci poharatam tę śliczną buzie.- Ścisnął moją twarz palcami, a ja z gniewem w oczach wyrwałam mu ją raptownie. Jego zbyt bliska obecność obrzydzała mnie, a dodatkowo wyczuwając od niego alkohol, miałam ochotę zwymiotować, przesiąkł tym zapachem cały, aż dziwię się, że moja matka była w stanie zbliżyć się do niego na dłużej, niż na kilka sekund…
- Rozmawiam z Adele, nie z tobą, więc bądź łaskaw się odsunąć.- starałam się być twarda, nie dać poznać po sobie, że jego osoba trochę mnie przerażała, co było dosyć trudne.
Mierzyliśmy się spojrzeniami dłuższą chwilę, taka mała wojna między nami, która pozostała nierozstrzygnięta, bowiem moja matka stanęła między nami, karząc uspokoić się swojemu partnerowi. Co ciekawe, słuchał się jej lepiej, niż te pieski noszone przez bogate panienki w torebkach.
- Vivian, czy ja już nie mam prawa porozmawiać z własną córką, jak matka z dzieckiem?
- Och, daruj sobie tę szopkę, dobrze wiesz, że nie znoszę z tobą rozmawiać dłużej niż dwie minuty. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że tak totalnie z d*py przyjechałaś tutaj, by sobie strzelić ze mną pogawędkę o tym, z kim teraz sypiasz, bo mało mnie to obchodzi. Ja mam swoje życie, ty masz swoje i tak jest dobrze. Miło z twojej strony, że mnie urodziłaś i oddałaś pod opiekę babci, bo teraz musiałabym się męczyć z tobą i jeszcze na was zarabiać. Przepiliście kasę? Nie moja sprawa. Ja dostałam swoją część, o którą dbam, a ty swoją, którą najwyraźniej już roztrwoniłaś. Acha, i bądź tak miła i nie przyjeżdżaj tu więcej do mnie i nie psuj mi dnia, okej?- nie czekając na odpowiedź, ruchem głowy wskazałam im drzwi główne.- Wyjście jest tam, sądzę, że dacie sobie radę.
Urażona mina Adele mówiła sama za siebie- spaprała sprawę, plan się nie powiódł. Szczerze powiedziawszy nie wiem, na co ona liczyła, że jestem głupia i jej nie znam? A może jej Jacuś jej kazał, bo stwierdził, że do niczego się nie nadaje tylko do stania na ulicy? Co by nie było, na odchodne obdarowała mnie tym swoim bezlitosnym, kapryśnym spojrzeniem, które jedynie bardziej ją postarzyło.
- Moja matka cię nie wychowała, zero szacunku, możesz iść się pie*rzyć. Więcej nie licz na jakikolwiek ukłon z mojej strony.
Próbując ratować swoje bezsensowne zachowanie, pociągnęła Jacka i oboje wyszli, kłócąc się na przemian. Jedyne, co choć trochę poprawiło mi humor w tamtym momencie, to to, że zniknęli i miałam ich z głowy. Ale ta wściekłość, która się we mnie obudziła, nie dawała mi spokoju- nie mogłam pozbyć się myśli, że mogę być do niej choć trochę podobna. Żywiłam ogromną nienawiść do jej osoby, więc także to części siebie. Czy to było logiczne? Ani trochę.
Wróciwszy do pokoju, opadłam na łóżko. Niesamowite, jak kilka minut może zepsuć cały dzień. W sumie jedyne, czego teraz pragnęłam to to, by Noah w końcu do mnie wrócił.

Noah? c:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)