Słońce wpadając do pustego pokoju przez okno, delikatnie muskało mą
skórę swymi promieniami. Czując pod powiekami, jak bardzo razi ono moje
oczy, przetarłam je delikatnie, chcąc się rozbudzić. Westchnęłam głośno,
zdając sobie sprawę, że jeszcze wczoraj były święta, które razem z
Noah’em spędziłam w akademii- oboje nie wyjeżdżaliśmy do nikogo
bliskiego, właściwie to byliśmy dla siebie najbliższymi osobami. Nie
wyobrażałam sobie, bym mogła spędzić wolną chwilę z kimś innym, jak nie z
nim. Byliśmy przeciwieństwami moich współlokatorów, którzy mieli wracać
jutro z rodzinnych domów, a przynajmniej Marceline, za którą już nawet
zdążyłam się stęsknić, była bowiem moją jedyną przyjaciółką. Zdałam
sobie sprawę, jak bardzo aspołecznym człowiekiem jestem, choć gdybym się
postarała mogłabym mieć chociażby garstkę znajomych, o którą nawet się
nie starałam.
Siadając powoli, wyciągnęłam swoje ręce mocno do góry, czując, jak pykają mi zależałe kości.
- Ech, starość nie radość…- mruknęłam, stawiając stopę na drabince, słysząc w tym samym czasie, jak ktoś puka do drzwi.
Zeskakując w połowie odległości, która pozostała mi do zetknięcia się z
podłogą, zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu jakiejkolwiek bluzy,
którą mogłabym na siebie narzucić, lecz jak na złość nic nie było na
wierzchu- święta zmusiły mnie do posprzątania. Zaklęłam pod nosem i
podeszłam do drzwi, prawie czując gniewny wzrok na sobie tego
zazdrośnika Noah’a, który w życiu nie pozwoliłby mi otworzyć nikomu bez
ówczesnego zapanierkowania się w kołdrę. Z cichą nadzieją, że przed
drzwiami stoi jakakolwiek dziewczyna, sięgnęłam do klamki, ciągnąc w
swoją stronę drzwi, zaczepiając drugą rękę na ramieniu, by jakoś
zasłonić swój dekolt. Lekko zaskoczona i jakby przyłapana na gorącym
uczynku, zobaczyłam bacznie wpatrującego się we mnie mojego chłopaka,
który gdy tylko zakodował, że nie zastosowałam się do jego zaleceń,
uniósł lewą brew do góry, jak rodzic, który karci spojrzeniem swoje
dziecko za spóźnienie się na obiad.
- Każdego tak witasz z rana?- mruknął, wchodząc do pokoju.
Nie wiedząc, czy mówi poważnie, czy może jednak się ze mną drażni,
wolałam od razu załagodzić sytuację po swojemu. Wsunąwszy delikatnie
rękę pod jego koszulkę, musnęłam delikatnie opuszkami palców jego tors,
usta zbliżając do jego twarzy. Widząc jego oczy bacznie wpatrujące się
we mnie, już wiedziałam, że złość gdzieś się ulotniła, a on totalnie się
odmóżdżył, stojąc jak marionetka i czekając na mój ruch. Popychając go
lekko na ścianę, wskoczyłam mu na ręce, oplatając go ciasno nogami w
pasie. Bawiąc się kosmykami jego włosów, wpiłam się w jego usta, które
niecałe osiem godzin temu całowały mnie na pożegnanie. Chwila, osiem?
Może krócej… W każdym bądź razie, przy nim zbyt szybko mijał mi czas,
dzień się ledwo zaczynał, jak znowu się kończył, a noc była dla mnie
czasem przebywania na odwyku i gdybym nie była codziennie tak zmęczona,
pewnie nie byłabym w stanie usnąć bez niego z tęsknoty.
Cho*era, od kiedy to ja się stałam taka sentymentalna? Kiedyś miłość
była dla mnie czymś fałszywym, nie mającym żadnej wartości, gdyż patrząc
na matkę nie mogłam zrozumieć, jak każdą noc może spędzać z innym
mężczyzną, to było dla mnie nie do pojęcia. Obserwując ją przez tyle lat
chciałam zrozumieć jej postępowanie, odnaleźć w tym jakikolwiek sens,
lecz im dłużej szukałam, tym więcej pogardy i odrazy miałam do własnej
rodzicielki. Teraz jednak wiem, że to nie była miłość, lecz sposób na
utrzymanie się, szukanie rozrywki, a także na szukanie adoracji i
aprobaty ze strony płci przeciwnej, która była jej potrzebna do
dowartościowania się. Miłość moja i Noah’a była inna- nieskażona
kłamstwem, prawdziwa i głęboka, a z każdym dniem nasze uzależnienie sobą
nawzajem pogłębiało się coraz bardziej.
Nie potrzeba nam było głupich podchodów, przelotnych spojrzeń, ani
gestów by znaleźć się w swoich objęciach na podłodze. Nie przeszkadzała
mi nawet jej twarda struktura, gdyż czułam na sobie umięśnione ciało
Noah’a i jego ciepłe wargi na moich obojczykach, co powodowało paraliż
umysłowy w mojej głowie i mrowienie w każdym miejscu, gdzie nasza skóra
stykała się ze sobą. Wspólne spotkania ostatnimi czasy bardzo często
zbiegały na te tory, które ja skrupulatnie zamykałam. Tak było i tym
razem.
- Grażyna, znowu?- usiadł, gdy zepchnęłam go z siebie. Jego wyraz twarzy
mówił sam za siebie- był naprawdę niezadowolony, bo dopiero się
rozkręcał, a ja w tak cham*kim momencie mu przerwałam i doprowadziłam go
do dodatkowej frustracji, zsuwając powoli bluzkę z ramienia, ukazując
nagą skórę, chcąc stworzyć aluzję gorąca. Czy już wspominałam, że
uwielbiam go denerwować? Ostatnio stało się to moim hobby.
- Dbam tylko o to, żebyś się nie uzależnił Skarbie, takie rzeczy tylko w
nagrodę.- klęknęłam przy nim i pochyliłam się nieco, by go pocałować,
nie spodziewałam się jednak, że drań wykorzysta chwilę i popchnie mnie
do tyłu, przygniatając biodrami.
Szamotaliśmy się przez jakieś dobre pięć minut- biliśmy, kopaliśmy,
drapaliśmy, ciągnęliśmy za ubrania… Nie no dobra, to akurat robiłam ja,
on się jedynie skutecznie bronił. Muszę się jednak przyznać, że nie za
bardzo wychodzi mi obrona własna, kiedy on jest tak blisko… Zapach
Noah’a bardzo mnie rozpraszał, a samo to, że napierał na mnie dolną
częścią ciała sprawiało, że musiałam się pilnować i zmuszać wręcz do
oporu, co nie uszło uwadze chłopaka. Śmiejąc się, nachylił się nad moją
szyją, sądząc, że dam za wygraną… Co to, to nie. Wystarczyła chwila jego
nieuwagi, bym po chwili biegła między meblami jak szalona do łazienki.
Wrzasnęłam tylko, gdy wpadł na drzwi, które przed sekundą udało mi się
zamknąć.
- Ha! Wygrałam!
***
Gdy akademia opustoszała, codziennie rano widziałam się z Noah’em i od
tej chwili chodziliśmy przez dobrych kilkanaście godzin niczym papużki
nierozłączki. Mój każdy dzień wyglądał tak samo, a jednak bardzo mi to
odpowiadało- gdyby teraz coś się zmieniło byłoby mi naprawdę trudno się
przyzwyczaić do innego trybu życia, co niedługo i tak nastąpi. A dziś
nastał pierwszy, wprowadzający etap odzwyczajania się- Noah miał jakąś
sprawę do załatwienia w mieście, a stwierdził, że to zbyt męskie, by
kobieta mogła brać w tym udział i obrażona musiałam zostać w akademii,
bo migał się od wytłumaczenia mi celu swojej wycieczki.
Przez dobre pół godziny nie wiedziałam, co ze sobą począć, aż w końcu
sięgnęłam do półki z książkami Marceline, sądząc, że przecież na kogo,
jak na kogo, ale na mnie się nie obrazi, i próbowałam przypomnieć sobie,
jak to jest odprężyć się z dobrą powieścią w dłoniach. Byłam mile
zaskoczona, ponieważ czas mijał mi szybko, tematyka bardzo mi
odpowiadała, a przy tym nie sięgnęłam po papierosa ani razu. Cisza
panująca w pokoju stworzyła atmosferę kompletnej izolacji od
otaczającego mnie świata, a rzeczywistość wydawałaby się być jakiś
odległym, naprawdę nieistniejącym tworem mej wyobraźni. Dialogi przeze
mnie czytane były tak żywe i słyszalne w mojej głowie, że czułam się
kompletnie rozłączona z własnym ciałem, jedynie patrzyłam oczami duszy
na krajobraz, jaki stworzyła autorka książki. Prawdopodobnie byłabym
bliska skończenia dzisiejszej nocy tej historii, gdyby nie nagłe
stukanie do drzwi, które sprawiło, że aż podskoczyłam. Nie wiedziałam,
kto to mógłby być, a szczerze wątpiłam, by Noah zdążył już wrócić.
- Pani Lee?- zdziwiłam się, widząc instruktorkę w naszym skrzydle.- Coś się stało?
- Masz gościa. Kobieta, która przyszła, podaje się za twoją matkę.-
przerwała na chwilę, jakby wyczekując mojej reakcji, której niestety nie
otrzymała. Jedyne, co w tamtym momencie zrobiłam to ze złości
zacisnęłam zęby, a ręce przycisnęłam mocniej do ciała, żeby nie było
widać, że drżą.- Czeka na ciebie w jadalni, jest pusta, możecie
porozmawiać.
Nie czekając nawet na moją odpowiedź, czy w ogóle zamierzam pójść się z
nią spotkać, udała się szybkim krokiem w stronę schodów, pozostawiając
mnie złą, bijącą się z własnymi myślami.
Parę sekund później kłapnęłam drzwiami, idąc w stronę miejsca spotkania,
po drodze układając sobie wszystko w głowie, jakimi soczystymi
wyrażeniami ją poczęstuję na przywitanie. Po co ona tu w ogóle
przyłaziła? Odkąd zmarła babcia nie utrzymujemy żadnych kontaktów, a z
resztą, za jej życia też tak było. Czyżby w końcu poczuła się w roli
matki? Niemożliwe, jest już tak jakby trochę za późno. Wiedziałam jednak
czego chce i wcale mi się to nie podobało, bo nie miałam ochoty na
użeranie się z nią właśnie dziś.Gdy weszłam do jadalni miałam od razu ochotę z niej wyjść- Adele była
ubrana jak typowa dz*wka- krótka, wydekoltowana czerwona sukienka i
wysokie czarne kozaki, a do tego tona tapety, która chyba miała ukryć
zmarszczki, lecz coś jej nie wyszło… Futro delikatnie opadało z jej
ramion, a ja zdając sobie sprawę, że moja instruktorka wie, iż to coś,
co stoi przede mną, mnie urodziło, miałam ochotę się zabić. Przez jej
mulące perfumy prawie nie zauważyłabym siedzącego w kącie mężczyzny,
który na pierwszy rzut oka wyglądał, jakby siedział w więzieniu przez
ładnych parę lat-muskuły, które gdyby były o rozmiar większe
prawdopodobnie spowodowałyby pęknięcie jego koszulki, tatuaż w kształcie
tandetnej czaszki, kilkudniowy zarost, łysina i niebezpiecznie
świdrujące mnie oczy sprawiały, że w tej chwili bardzo zatęskniłam za
obecnością Noah’a. Nie podobało mi się to, tak jak to, że zaczęła
zbliżać się w moją stroną z rozpostartymi ramionami, by prawdopodobnie
mnie przytulić. Raptownie cofnęłam się, przez co zatrzymała się.
- Ja pie*dolę, co ty wyprawiasz? Obudziły się w tobie jakieś pie*rzone,
macierzyńskie uczucia, czy co? Miło z twojej strony, ale trochę za
późno.- prychnęłam, krzyżując ręce na piersi.
- Wykapana mamusia…- słysząc zachrypnięty śmiech starałam się nie ukazać
tego, jak bardzo przeraziły mnie jego słowa. Przecież ja nie mogę być
ku*wa do niej podobna, to nie możliwe…
- Och, zamknij się Jacek.-warknęła w stronę swojego partnera, odwracając
się znów do mnie z tym swoim słodkim wyrazem twarzy, którego tak
nienawidziłam.- To już matka nie może przedstawić swojej rodzonej córce
jej narzeczonego, powiedzieć, co się u niej dzieje?- wywróciła
teatralnie oczami, jakby była urodzoną aktorką, choć dobrze wiedziała,
że jej zagrywki na mnie nie działają.
- Czyli jednak chodzi o pieniądze…- mruknęłam.- Sądziłam, że masz
resztki godności, ale takie jak ty chyba nie wiedzą, co to godność. Co,
skończyli ci się klienci, bo zobaczyli, jaka stara jesteś? Czy wzięłaś
sobie na utrzymanie jakiegoś nieroba, co dopiero wyszedł z odsiadki?
Cóż, prawie pożałowałam ostatnich słów, gdy zobaczyłam, jak z krzesła
nagle zerwał się Jacuś, które z głośnym hukiem opadło na ziemię. Pewnie
by mi przyłożył, gdyby nie zauważył kogoś przechodzącego obok drzwi, ale
nie zrezygnował z podparcia mnie do ściany, upewniając się wcześniej,
że nikt go nie zauważy.
- Słuchaj no smarkulo, jeszcze raz wspomnisz o pierdlu, a tego
pożałujesz.Raz dwa zamilkniesz, jak ci poharatam tę śliczną buzie.-
Ścisnął moją twarz palcami, a ja z gniewem w oczach wyrwałam mu ją
raptownie. Jego zbyt bliska obecność obrzydzała mnie, a dodatkowo
wyczuwając od niego alkohol, miałam ochotę zwymiotować, przesiąkł tym
zapachem cały, aż dziwię się, że moja matka była w stanie zbliżyć się do
niego na dłużej, niż na kilka sekund…
- Rozmawiam z Adele, nie z tobą, więc bądź łaskaw się odsunąć.- starałam
się być twarda, nie dać poznać po sobie, że jego osoba trochę mnie
przerażała, co było dosyć trudne.
Mierzyliśmy się spojrzeniami dłuższą chwilę, taka mała wojna między
nami, która pozostała nierozstrzygnięta, bowiem moja matka stanęła
między nami, karząc uspokoić się swojemu partnerowi. Co ciekawe, słuchał
się jej lepiej, niż te pieski noszone przez bogate panienki w
torebkach.
- Vivian, czy ja już nie mam prawa porozmawiać z własną córką, jak matka z dzieckiem?
- Och, daruj sobie tę szopkę, dobrze wiesz, że nie znoszę z tobą
rozmawiać dłużej niż dwie minuty. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że tak
totalnie z d*py przyjechałaś tutaj, by sobie strzelić ze mną pogawędkę o
tym, z kim teraz sypiasz, bo mało mnie to obchodzi. Ja mam swoje życie,
ty masz swoje i tak jest dobrze. Miło z twojej strony, że mnie
urodziłaś i oddałaś pod opiekę babci, bo teraz musiałabym się męczyć z
tobą i jeszcze na was zarabiać. Przepiliście kasę? Nie moja sprawa. Ja
dostałam swoją część, o którą dbam, a ty swoją, którą najwyraźniej już
roztrwoniłaś. Acha, i bądź tak miła i nie przyjeżdżaj tu więcej do mnie i
nie psuj mi dnia, okej?- nie czekając na odpowiedź, ruchem głowy
wskazałam im drzwi główne.- Wyjście jest tam, sądzę, że dacie sobie
radę.
Urażona mina Adele mówiła sama za siebie- spaprała sprawę, plan się nie
powiódł. Szczerze powiedziawszy nie wiem, na co ona liczyła, że jestem
głupia i jej nie znam? A może jej Jacuś jej kazał, bo stwierdził, że do
niczego się nie nadaje tylko do stania na ulicy? Co by nie było, na
odchodne obdarowała mnie tym swoim bezlitosnym, kapryśnym spojrzeniem,
które jedynie bardziej ją postarzyło.
- Moja matka cię nie wychowała, zero szacunku, możesz iść się pie*rzyć. Więcej nie licz na jakikolwiek ukłon z mojej strony.
Próbując ratować swoje bezsensowne zachowanie, pociągnęła Jacka i oboje
wyszli, kłócąc się na przemian. Jedyne, co choć trochę poprawiło mi
humor w tamtym momencie, to to, że zniknęli i miałam ich z głowy. Ale ta
wściekłość, która się we mnie obudziła, nie dawała mi spokoju- nie
mogłam pozbyć się myśli, że mogę być do niej choć trochę podobna.
Żywiłam ogromną nienawiść do jej osoby, więc także to części siebie. Czy
to było logiczne? Ani trochę.
Wróciwszy do pokoju, opadłam na łóżko. Niesamowite, jak kilka minut może
zepsuć cały dzień. W sumie jedyne, czego teraz pragnęłam to to, by Noah
w końcu do mnie wrócił.
Noah? c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)