niedziela, 25 grudnia 2016

Od Luke'a do Adrienne

Siedzenie na trawie w godzinach wieczornych, no cóż, nie było dobrym pomysłem, zwłaszcza, kiedy ta była mokra, a Ty masz zaraz zajęcia, na których obowiązkowo wręcz masz się pojawić. Widocznie takowe twierdzenie nie wywarło na mnie większego wrażenia, gdyż jak gdyby nigdy nic, paliłem fajkę za fajką, na wpół leżąc na jednym z pustych pastwisk. Wszędzie było ciemno, a jedynym oświetleniem był księżyc, przykryty licznymi chmurami, kilka słabo świecących gwiazd, no i latarka, skierowana wprost na moją osobę. Na widok pojedynczych strużek światła, padających wprost na moją odkrytą twarz, zmrużyłem znacznie swe powieki, próbując odzyskać kontrolę nad swym wzrokiem, niestety nie przyzwyczajonym do tej nagłej, jakże niespodziewanej porcji ostrego oświetlenia. Niezbyt jednak to interesowało jednego z instruktorów, pomagającego mi podnieść się z mokrych, zielonych połaci, mimo mego braku zainteresowania. Puszczając moje ciche sprzeciwy mimo uszu, doprowadził mnie aż pod same drzwi dużej, jak na razie uśpionej sali, służącej do jakże interesujących wykładów, czy też innych zajęć. Według jednego z zegarów, powieszonych na korytarzu, pozostali mieli góra pięć minut, aby liczyć na wypuszczenie do środka. Pod drzwiami jednakże, była już znaczna część Akademii - jedni pogrążeni byli w rozmowie, drudzy z nerwów obgryzali wręcz paznokcie, a jeszcze inni zastanawiali się, jak wybrnąć z braku niezbędnych przyborów, które wymagane były na zajęciach teoretycznych. Mnie jednak, nie dało się zaliczyć do żadnej z grup - stałem na delikatnym uboczu, co chwila poprawiając swą torbę, akurat uprzykrzającą mi życie - co kilkanaście sekund zsuwała się z mego ramienia, nieomal dotykając w tychże momentach ziemi. W końcu przez korytarz przebiegł właściciel, właśnie kończący jazdy z ostatnimi uczniami i, z pokrzepiającym uśmiechem otworzył nam drzwi, prosząc, abyśmy 'grzecznie' czekali, aż przyjdzie odpowiedni wykładowca, akurat przydzielony do dnia tamtego. Jednakże, jak można było się spodziewać, wszyscy choć pozajmowali miejsca, to wciąż prowadzili nieco głośne rozmowy, uspokajając się dopiero w momencie, w którym to drzwi zostały zamknięte z hukiem. Nawet te drobne, niewidoczne wręcz gołym okiem włosy na karku zjeżyły się, kiedy to po sali rozległ się stukot kobiecych szpilek. Miejsce za biurkiem zajęła panna Cooper, uwcześniej gestem prosząc o ciszę, pomimo, że ta pojawiła się z momentem jej wkroczenia do pomieszczenia. Podczas gdy kobieta szukała odpowiedniego pliku w komputerze, wszyscy (w tym też ja) jakby nagle obudzili się, i zaczęli wyjmować notesy na stoliki, co nie umknęło uwadze instruktorki. Każdy wiedział, że nawet najdrobniejszy, nie do końca przemyślany gest w jej towarzystwie był zgubny, tak też wszyscy siedzieli jak na szpilkach, modląc się, żeby nikt nie wyprowadził dziś kobiety z równowagi. Wtem pojawiła się gwiazda wieczoru - średniego wzrostu szatynka, o rozpuszczonych, w miarę długich włosach. Jak gdyby nigdy nic, wparowała do środka mrucząc przy tym wymuszone przeprosiny, po czym powolnymi, a jednakże pewnymi krokami wspięła się po schodach w górę. Widać było, że nie jest pewna, gdzie do końca powinna zająć miejsce - nie chcąc dawać kobiecie powodów do narzekań, wziąłem swą torbę z miejsca obok, automatycznie je zwalniając. Nie umknęło to czekoladowym oczom należącym do spóźnionej dziewczyny, więc kiwając jedynie w podziękowaniu głową, zajęła miejsce obok mojej osoby. W ciszy, nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa, siedzieliśmy wpatrzeni w tablicę, oczekując za pewne jakiegoś komentarza - znając kobietę, już dawno powinna wybrać kogoś do przedstawienia tematu, a następnie zrównać go z ziemią. Tymczasem, jedynym odgłosem który dało się usłyszeć, było stukanie deszczu o parapet i urywane, niespokojne oddechy uczniów.
- Wyciągnąć kartki - zakomunikowała oschle kobieta, wstając z krzesła,w dłoni dzierżawiąc niemałych rozmiarów kij. Na pierwszy rzut oka, wyglądał jak niepozorny zlepek kory bambusa, jednakże, jako że nie znam się na rodzajach drewna i tego pokroju pierdołach, mogłem jedynie gdybać, podczas gdy kobieta dyktowała już temat. Gdyby nie to, że miała ona w zwyczaju odpytywanie z tychże tematów podczas jazd, olałbym temat, zakładając za pewne słuchawki, nie martwiąc się o nic, ani tym bardziej o nikogo. Tymczasem, wpatrywała się we mnie swymi chłodnymi, lodowatymi oczyma, zauważając, że jako jedyny skrupulatnie nie zapisuję jej słów. Czekałem jedynie, jak dopasuje dzięki swej pamięci fotograficznej mój wizerunek wraz z moim nazwiskiem, po czym wywoła mnie na środek, deptając resztki mej skopanej już godności.
- Choroby zakaźne u koni, O'Brien - uśmiechnęła się złośliwie instruktorka, podążając wzrokiem za ruchem mej dłoni podczas pisania tematu. Właściwie, to miała już coś dopowiedzieć, jednakże nie było jej to dane - ktoś jej przerwał, unosząc niespodziewanie dłoń w kierunku sufitu. Oznaczało to, że ktoś jest przygotowany, a co więcej - gotów jest stawić czoła tej zagorzałej małpie, ucierając jej nosa.
I, właściwie to do końca przeznaczonej na te zajęcia godziny, kobieta prowadziła konwersacje z wcześniej wspomnianym brunetem. Jak się wydawało, tak też się stało - chłopak gorliwie dotrzymywał jej tempa, zagłębiając nas w temat bardziej, aniżeli sama kobieta chciała. Widać było, jak na jej usta cisną się kąśliwe uwagi, jednak ostatecznie nie wyszły one spoza jej otworu gębowego - jak się okazało, posiadała ona bowiem resztki honoru, która zabrała ze sobą na następne zajęcia, w porę się otrząsając. Zakończywszy zajęcia podeszła do miejsca, które dzieliłem wraz z szatynką.
- Nazwisko? - Spojrzała na moją sąsiadkę, zagradzając jej swymi czterema literami drogę, powodując, że chcąc nie chcąc, musiała udzielić odpowiedzi na jej pytanie. Z tyłu miała ścianę, z boku miała mnie, a przed sobą sporą, większą niż szafę kobietę.
- Adrienne Neckville - wyburczała ciemnooka, ostatecznie uwalniając się z klitki chwilę później. Nim schowałem wszystkie rzeczy do torby, dziewczyna zniknęła z mojego pola widzenia, przedostając się przez duży tłum uczniów, jak najszybciej chcących wrócić do pokoi i zapomnieć o kobiecie, choć była niesamowicie charakterystyczna - umówmy się, takie osoby zapadają w pamięć na długie lata. Tak czy inaczej, i ja wybiegłem chwilę później z sali, marząc jedynie o cichym, nocnym wręcz spacerze. Widocznie nie tylko ja potrzebowałem chwili wyciszenia na świeżym powietrzu, gdyż po chwili z tłumu zostałem tylko ja i Adrienne, z początku nie zwracająca na mnie uwagi. Nie było w końcu mowy, że nie zauważyła prawie dwumetrowego faceta, kroczącego niedaleko jej osoby.
<Adrienne? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)