czwartek, 29 grudnia 2016

Od Luke`a C.D Phoebe

Widzę blask w jej oczach, ale widzę też, że on znik­nie. Będzie co­raz słab­szy i słab­szy, jak ogień, który naj­pierw sta­je się żarem, a później popiołem...
- Nie, Phoebe, nie wiem, gdzie rzucasz swoje rzeczy - fuknąłem pod nosem, zrzucając z siebie zdecydowanie zbyt ciepłą kołdrę.
- To wcale nie jest śmieszne! - Wyrzuciła gwałtownie ręce ku górze, wciąż po omacku szukając okularów na stoliku, pomimo, że gołym okiem można było zauważyć, że ich tam nie ma. Co prawda, nie wiedziałem, w jakim stopniu ma rozwiniętą swoją wadę, jednak byłem pewien, że przynajmniej wyczułaby ich brak. Tak czy inaczej, zwlokłem się z łóżka, poprawiając swoje zmierzwione włosy kilkoma pociągnięciami dłoni. Upewniając się, że o dziwo w pokoju nie ma już reszty lokatorów, westchnąłem jedynie i, klęcząc na ziemi, schyliłem się, aby zajrzeć pod ich łóżka. Robiłem to raczej dla własnego spokoju, aby być pewnym, że tam ich na pewno nie ma - odnalazłem je jednak obok łóżka Cassandry, nie powiadamiając jednak o tym Phoebe. Po prostu wstałem z podłogi, poprawiając jedynie spodnie (jak dobrze, że nie miała na nosie okularów), po czym podszedłem do niej, jak gdyby nigdy nic podając jej zgubę. Nieco zdziwiona, uśmiechnęła się delikatnie, mamrotając w moim kierunku podziękowanie. Usłyszałem jednak już je będąc za drzwiami łazienki, gdzie nieco przeraziłem się, widząc swe odbicie w lustrze. Jako, że nie jestem ani gejem, ani dziewczyną, nie miałem jak zamaskować worów pod oczami, które de facto pojawiły się ni stąd, ni z owąd. Jedynym wyjściem były okulary - nawet nie chciałem wiedzieć, jak będę w nich wyglądać, brodząc równocześnie we mgle, jednakże wydawało się to być jedynym, sensownym rozwiązaniem. Doprowadzając się szybko do ładu zimną, nieco aż za bardzo wodą, wróciłem się jeszcze szybko do pokoju, gdzie Phoebe siedziała na krześle, czekając, aż zwolnię łazienkę. Uśmiechając się pod nosem, rzuciłem się w stronę szafki, z której znowuż wyciągnąłem ubranie w odcieniach ciemnej szarości, stopniowo wpadającej w czerń. Opuszczając chwilę później łazienkę, będąc już ubranym, z przerażeniem stwierdziłem, że jesteśmy już spóźnieni i na śniadanie, i na karmienie. Czekałem jednak spokojnie na moją towarzyszkę, której z oczywistych powodów zeszło ciut dłużej. Miałem jedynie nadzieję, że puszczą nam to płazem, jako, że był nasz to pierwszy dzień w Akademii - taki pełny, gdyż dnia wcześniejszego przyjechaliśmy pod wieczór, mając okazję zwiedzić jedynie jedną stajnię.
W końcu i dziewczyna gotowa była do wyjścia, więc i my opuściliśmy pokój, zamykając go na klucz. Jak się okazało, nie tylko nasze lokum było pozbawione życia - jadalnia, no cóż, była opustoszała, a kucharki odesłały nas do kuchni, gdzie sami mogliśmy przyrządzić sobie śniadanie. Podczas gdy szatynka usiadła na blacie, ja zająłem się przeszukiwaniem szafek w celu odnalezienia czegokolwiek zjadliwego, co w chociażby małym stopniu zadowoliłoby nasze kubki smakowe. Odnalazłem jedynie herbatę, na której widok Phoebe zaświeciły się oczy, oraz kilka paczek różnej maści płatków. Cóż, pozostawało mieć nadzieję, że w lodówce znajdziemy coś jeszcze - w przeciwnym razie musielibyśmy wyruszyć do pobliskiej wsi z zamiarem odnalezienia sklepu.
<Phoebe? Wciąż nie wiem, jak mogłam coś takiego wysłać... >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)