niedziela, 25 grudnia 2016

Od Jade C.D Collin'a

Z rozmyślań wyrwał mnie ciepły, przyjemny oddech Collin'a, opierającego się czołem o tył mej blondwłosej głowy. Chcąc nie chcąc, czując jego zapach dookoła siebie wzdrygnęłam się lekko, a cały świat jakby się zatrzymał, wraz z moim sercem i urywanym, cichym oddechem. Nie umknęło to uwadze chłopaka, który to momentalnie objął mnie mocniej, już doszczętnie rujnując moje opanowanie, które do tej pory wymalowane miałam na twarzy. Z nadmiaru emocji, oparłam swoje rozgrzane od myśli czoło o szybę, wpatrując się na nasze odbicie, niewyraźnie się w niej pojawiające. Mimo brudnych zacieków, pojawiających się na tymże oknie po każdym deszczu, mogłam dojrzeć każdy szczegół - lampki oświetlające włosy Collin'a, jego jasnoszare, błyszczące oczy, no i mnie, nagle pozbawioną pionu z niebywałym, uczuciowym tornadem wewnątrz. Jego głos, choć zawsze był dla mnie szablonem melodii idealnej, teraz napędzał mnie jedynie w odrętwienie, wraz z jego dotykiem - o zgrozo, wystarczyło, że przejechał dłonią po mojej, a ja już czułam się.. Wyprana z emocji? Rozkojarzona? Próbowałam się opanować, chole.ra jasna, tak bardzo chciałam być normalna, otrząsnąć się w porę, uśmiechnąć się, i trącić go z niezwykle inteligentną puentą na ustach... Ku*wa, nie potrafiłam, nie mogłam pojąć, dlaczego musiałam go spotkać - po tylu tygodniach, dniach, podczas których paradowałam z uśmiechem na ustach, nie potrafiłam być dla niego, no cóż, jedynie przyjaciółką, o czym zdołałam się dowiedzieć feralnego wieczora. Nie potrafiłam pojąć, że nie ma stopnia wyżej, nie ma kolejnego level'a, a obecny stopień naszej zażyłości jest ostatnim, jaki tylko mógł być. Niespodziewanie, zarówno dla mnie, jak i dla niego, wstałam z chłodnego parapetu, przez jeszcze kolejne minuty próbując ustabilizować swe kroki - z początku toczyłam się niczym pijaczka, chwilę później jak osoba pozbawiona jednej kończyny, aż w końcu jakby wróciły mi wszystkie, jeszcze niedawno pozbawione mojej osoby siły, i nie zważając na tępy wzrok Collin'a utkwiony w mojej osobie, podeszłam do szafy, wyciągając aparat, ukryty dokładnie między ubraniami. Z pudełka wyciągnęłam statyw, i narzucając jedynie na swe ramiona najcieplejszą kurtkę, jaką tylko posiadałam, w niekontrolowanym amoku założyłam buty, zarzucając aparat na szyję. Ukradkiem spojrzałam na Collin'a, a kiedy tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały, przymknęłam powieki, opuszczając pokój. Wiedziałam, że zachowuję się jak kretynka, a jednak wciąż to robiłam... Nie czekając na żadne oklaski, zbiegłam na dół, rozsiadając się na trawie. Teraz liczyłam się tylko ja, piękna, wigilijna noc, aparat i stajnia, którą koniecznie chciałam uchwycić na zdjęciu. Stałam całkowicie nieruchomo i spoglądałam na budynek, jako jedyny odcinający się od ciemnego nieba. Pasmo obłoków odpłynęło, uwalniając tym samym księżyc. Miałam nadzieję, że stworzy on wyjątkową poświatę na dach, tworząc malownicze tło, będące przynajmniej częściowym spełnieniem mych marzeń. Stary aparat, pełniący już od kilku lat swą funkcję, cierpliwie czekał, aż zwrócę na niego uwagę. Ja jednak, straciłam rachubę czasu, wciąż uporczywie wpatrując się w największą stajnię. W końcu nadszedł moment, który warty był zmarnowania kilku, cennych sekund - wszystko stało się o odcień jaśniejsze, innymi słowy, tworząc doskonały plan do zdjęcia. Już miałam nacisnąć przycisk, czekać na trzask migawki, kiedy to jeden, delikatny podmuch wiatru wywołał u mnie łzy, tak długo czekające na moment, w którym pozwolę im wypłynąć na wolność. W tamtym momencie... Nie martwiąc się już o nic, siedziałam na pokrytej rosą trawie, nawet nie ukrywając słonych łez, po prostu spływających w dół, mocząc przy tym moją bluzkę. Właściwie, to nie wiem, ile zdołałabym tam radę być - pamiętam jednakże, że w pewnym momencie obok zjawił się Collin, ot tak.
<Collin? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)