sobota, 3 grudnia 2016

Od Cavan`a - Zadanie 1

Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy wyszedłem z pokoju, w zamiarze udania się do stajni. Postanowiłem wybrać się na przejażdżkę po lesie na koniu, który dotychczas najbardziej przypadł mi do gustu. Olimpia. Ładne imię, ładny koń. I w dodatku całkiem fajny charakterek. Jest miłą klaczą, w prawdzie jeździłem na niej tylko raz, ale mimo to przypadła mi do gustu. Najbardziej z wszystkich koni w stajni.
Wyszedłem z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Szybkim krokiem dotarłem do stajni, a zaraz potem do boksu klaczy. Wślizgnąłem się do środka. O tej porze było bardzo mało osób. Tylko niektórzy korzystają z pięknego zachody słońca, które można dobrze zaobserwować w terenie. Zazwyczaj o takich porach wybierają się pary, co świadczy o tym, że jest tak zwanym „Forever Alone”. No dobra, to o niczym nie świadczy, ale jak z rodziną się przedrzeźnialiśmy ,to siostry mnie tak nazywały. One zawsze potrafiły dogadać się z płcią przeciwną…
- Cześć, Mała – wszedłem do boksu klaczy, na co ona zarżała. No dobra, trochę przesadziłem. Nie jest mała, jest Hanowerem, dlatego też na pewno nie jest niska. Klacz wyglądała na spragnioną towarzystwa.
- Nie obrazisz się na mnie, jak pójdę po sprzęt? – to było raczej stwierdzenie, niż pytanie.
Klacz zarżała. Jakby była człowiekiem odpowiedziałaby pewnie: „Dobra, ale szybko, bo nie chcę już stać w tym boksie”.
Tak więc wyszedłem i skierowałem się do siodlarni, gdzie nikogo nie zastałem. W stajni panował spokój, tylko co jakiś czas jakiś koń rżał, a zaraz potem ciągnął się cały łańcuch hałasu komunikatów koni, których nie rozumiałem.
Wziąłem wszystkie potrzebne rzeczy, które powinny przydać mi się w czyszczeniu, oraz siodłaniu Olimpii. Stąpałem powoli, bojąc się, że zaraz może mi wylecieć coś z rąk. Miałem wrażenie, że wziąłem ze sobą całą siodlarnię. Niestety, większość, i to na prawdo większa większość pozostała w pomieszczeniu.
W ekspresowym tempie dokonałem czyszczenia klaczy hanowerskiej, która była bardzo grzeczna, a po czyszczeniu jeszcze do tego nienagannie czysta, tylko z czyszczeniem kopyt miałem lekki problem, co bardzo mnie zdziwiło, ponieważ od kiedy pamiętam zawsze była podczas tej czynności grzeczna, ale dziś postanowiła urządzić fochy, na które nie byłem totalnie w nastroju. W końcu udałem mi się klacz doprowadzić do porządku. Była czysta i w dodatku jeszcze osiodłana. Przydałaby jej się jakaś nagrodę za wkurzanie Cavana Virgo w boksie. Dużo by za nią dostała.
Z klaczą skierowałem się do wyjścia ze stajni. Przed budynkiem wsiadłem na klacz i skierowałem się powolnym stempem do wejścia do lasu. Wjechałem na ścieżkę, była wąska, ale nie na tyle, abym się w niej razem Olimpią nie zmieścili. Od razu uderzył mnie rześki zapach lasu. Zapach żywicy o tej porze dnia wydawał mi się lepszy, niż zawsze. O tej godzinie las wydaj mi się piękniejszy. Jechałem tak chwilę rozkoszując się zapachem lasu i wyglądem. Zastanawiałem się co teraz robią moje siostry, moja mama, mój tata, mój brat… Moi dziadkowie, choć mieliśmy z nimi nie najlepszy kontakt, to i tak zawsze się o nich martwiłem.
Moje rozmyślania przerwał głośny dźwięk telefonu, oznajmiający o połączeniu. W jednej strasznej chwili nie byłem w stanie pojąć, jak to się wydarzyło, ale klacz na której jechałem stanęła na tylnych nogach, tak że ja zleciałem. Przez tą jedną straszliwą chwilę spadałem, spadałem w dół i w dół, w czarną czeluść. Jakby spadał do przepaści. Momentalnie zamknąłem oczy, przez nie widziałem już rozmazanego obrazu, który przed chwilą malował mi się jeszcze przed oczami. Co prawda, nie pierwszy raz zleciałem z konia, ale za każdym razem to wydawało mi się tak samo straszne. Jakbym spadał wieczność. Aż w końcu poczułem mocne uderzenie w ziemie. Nie zaoszczędziło się bólu. Nadal trzymałem zamknięte oczy, mając nadzieję, że ból w końcu ustanie, ale nie. Im dłużej czekałem, tym bardziej się nasilał, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Jakby Matka Natura się na mnie mściła. Nie wiem z jakiego powodu.
Otworzyłem powoli oczy pocierając plecy. W jednej chwili zapomniałem, gdzie się znajduję. Nie byłem w stanie zweryfikować mojego położenia. Spróbowałem wstać. Po długich staraniach tą czynność udało mi się wykonać. Nie obyło się bez jęczenia, które towarzyszyło bólowi pleców. Odgłos telefonu nadal dzwonił. Postanowiłem odebrać połączenie. Wcisnąłem zieloną słuchawkę i przesunąłem po ekranie.
- Halo? – zapytałem do słuchawki.
~ Cavan? – po drugiej stronie usłyszałem głos siostry.
Bardzo się cieszyłem, że słyszę swoją siostrę w słuchawce, ale w tym momencie mogła sobie oszczędzić tego połączenia. Brak połączenia = Brak bólu Cavana, ale w sumie skąd ona mogła wiedzieć, że właśnie przeszkodziła mi w przejażdżce, przez co spadłem z konia, a Olimpia…
Właśnie. Co z Olimpią?
Spojrzałem w stronę, gdzie klacz powinna się znajdować i zamarłem. Klaczy już nie było, obok mnie stało tylko drzewo, które nigdy, a przenigdy nie zastąpiłoby Olimpii. W sumie to co ja sobie myślałem? Że klacz stanie tak przy mnie niczym pies i zacznie warować? Że nie przestraszyła tego badziewia, które właśnie miałem w ręce, przyłożone do ucha?
- Mhm… Cana, mogłabyś zadzwonić jutro? – jęknąłem do słuchawki tak cicho, jak tylko byłem w stanie, modląc się, aby siostra tego nie słyszała.
~ Cavan? Co się stało? – zapytała wystraszona.
- Zupełnie nic. Nic specjalnego – próbowałem się wymigać. No super… jeszcze będę musiał jej się tłumaczyć, a on do tego będzie miała cholerne wyrzuty sumienia.
~ Powiedz! – oznajmiła głosem nie znoszącym sprzeciwu. Znacie ten głos? Głos rodzeństwa, przy którym nie potraficie udzielić błędnej odpowiedzi. Ja tak mam. Kocham moje siostry i nie jestem w stanie kłamać w rozmowie z nimi. Prędzej czy później i tak by się pewno dowiedzieli, a ja wolę jej teraz powiedzieć.
Tak więc opowiedziałem jej wszystko. Od początku do końca, starając się udzielać odpowiedzi, która nie była do końca prawdziwa, ale i jej nie okłamywać. Tak więc po części mijałem się z prawdą, ale w większości jednak jej nie okłamywałem. Najbardziej minąłem się z prawda, kiedy spytała się czy bardzo boli. Wtedy skłamałem. Powiedziałem, że prawie w ogóle. Ale uwierzyła, to jest podstawa. Wybacz mi Cana, nie chciałem cię martwić.
- Dobra, to ja muszę kończyć – odparłem, ponieważ chciałem jak najszybciej skończyć rozmowę, aby poszukać klaczy.
~ Pa i jeszcze raz przepraszam – powiedziała i rozłączyła się.
Z jednej strony szybko chciałem zakończyć rozmowę, ale z drugiej chciałem jak najdłużej rozmawiać z siostrą. No dobra… Od czegoś trzeba zacząć. Z tą myślą poszedłem w las.
Szedłem przez las szukając Olimpii. Miałem straszne wyrzuty sumienia, że od razu nie sprawdziłem jaki wpływ na nią miał mój dzwonek. I to w dodatku tak nagle. Ale nie, jestem takim egoistą, że na początku musiałem poczekać, aż sam poczuje się lepiej.
Moja wycieczka polegała na tym, że ja robiłem sobie spacerek, co jakiś czas wołając: „Olimpia?” i cały czas czekałem na odpowiedź. Gdybym chociażby miał pomoc. Ale teraz nie ma już czasu na sprowadzanie nie wiadomo kogo do lasu o tej porze. W dodatku nikogo prawie tutaj nie znam. Tylko Arthur’a i Livii… Parę osób znam po imieniu, bo siedziałem z nimi przy jednym stole. Jeszcze Vivian i Marceline, które starają się mnie tolerować, tylko ze względu na to, że jesteśmy razem w jednym pokoju. Nawet ich nie znam.
- Olimpia!? – krzyknąłem po raz kolejny, będąc na skraju załamania. Nie poddam się, ale mimo to zaraz skończy mi się cierpliwość. Zapach nie wydawał mi się już tak piękny, jak wtedy kiedy wjechałem do lasu, a powietrze, jakby stało się bardziej zimne, co było przyczyną godziny. W jesień o tej godzinie było już czarno i to dosłownie, a ja tylko dziękowałem Bogu, że jeszcze zupełnie nie zaszło.
Nagle, gdzieś niedaleko usłyszałem przerażone rżenie konia. Olimpia. To na pewno ona. Biegiem skierowałem się w kierunku, którego usłyszałem konia. Nie minęła chwila, a byłam już przy niej. I to dosłownie, prawie na nią wpadłem. Wśród gałęzi i liści, których było bardzo mało nie było widać do końca klaczy. Dopiero, kiedy na nią wpadłem poczułem jej sierść. Zaplątana była we wszystko co tam było. Czyli gałęzie. Wodze miała zaczepione o jakiś kikut wystający z ziemi, które prawdopodobnie przez jakiś czas pełniło funkcję młodego drzewka, ale po wizycie Olimpii, wyglądało bardziej jak zmasakrowana kupa gnoju.
Uspokajałem klacz przez dość długi czas, aż w końcu udało mi się rozwiązać wodze. Zacząłem powoli wyprowadzać klacz z pobojowiska. Była nadal spanikowana i niespokojna, ale już wyglądała lepiej. Kiedy wyszliśmy z jej „kryjówki” normalnie rzuciłem jej się na szyję z ulgi, która owładnęła moim ciałem.
- Już nigdy więcej mi tego nie rób. Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiłam.
Oczywiście ta kwestia pozostała bez odpowiedzi.
Przez następne pół godziny wracaliśmy do akademii. Klacz była już spokojna, co udzieliło się także mi. Kiedy zobaczyłem znajomy zarys akademii po prostu odetchnąłem z ulgą. Ulgą przepełnioną szczęściem, związanym z odnalezieniem konia. Mojego ulubionego konia w stajni.

Dostajesz 20 punktów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)