Dzień był wyjątkowo przystosowany do dzisiejszego zdarzenia - była dopiero szesnasta a niebo zaczynało powoli farbować się na granatowo, wiatr lekko plątał się w przysuszone gałęzie drzew i mimo to dalej czułem... a raczej nie czułem, swoich palcy w sztybletach. Wciąż czułem delikatny powiew gorącego, Florydzkiego powietrza który akurat dzisiaj dodawał mi odwagi. Cóż, czasami warto było żyć w ciepłych krajach.
Jutrzenka jednak jak to ona, była wyjątkowo spokojna. Schyliła łeb i obserwowała wszystko z bezpiecznego miejsca w rogu dziedzińca. Zbierało się tu całkiem sporo ludzi z końmi - 10 koni i 10 jeźdźców, wszyscy zwarci i gotowi. Niektórzy również postanowili się nieco udekorować na święto które co prawda się już skończyło, jednak tutaj dopiero się rozkręcało. Było wiele sztucznych kłów, czerwonych płacht czy wróżkowych skrzydełek. Ja postanowiłem sobie jednak darować ośmieszanie się tęczowym pióropuszem i przykleiłem na stary naczułek klaczy plastikowe rogi diabła. Nie dość że były w pewnym sensie idealnie na miejscu, to jeszcze dodawały całemu naszemu wizerunkowi dobrego smaku.
Nagle usłyszałem jak ktoś mnie woła, więc odwróciłem się w stronę głosu. Przede mną siedziała na Severusie szczupła brunetka machając do mnie energicznie. Była ubrana w ciemną suknię i strzelisty, charakterystyczny dla wiedźm kapelusz. Uśmiechnąłem się nieśmiało i podjechałem do niej.
- Jak tam kondycja? - zaśmiałem się i wychyliłem by pogłaskać wałacha po pysku.
- Bardzo dobrze. - odpowiedziała radośnie Megan.
Cóż, zdecydowanie mi również potrzebna była dobra kondycja. Jeszcze nigdy nie jechałem w zawodach przełajowych w Akademii i to jeszcze ze sztafetą. Cóż, trudno się dziwić byłem tu tylko on zaledwie dwóch miesięcy, choć działo się tyle że spokojnie mógłbym rozłożyć to na kilka lat.
******
- Rozpoczynamy Halloween`owe zawody przełajowe w Akademii Magic Horse 2016! - zawołała pani Elizabeth Rose. - Jak już wiecie jest to sztafeta - po kolei wszystkie pary będą startować w ustawionym w środku lasu torze a my będziemy im liczyć czas. Nie będziemy więcej przedłużać jako że zasady każdy zna - nie skracamy sobie przez środek lasu, jako że ustawiliśmy monitoring by móc również punktować skoki oraz w razie niepowołanych sytuacji wiedzieć co się dzieje.- Elizabeth spojrzała na kartkę którą trzymała w ręcę i przeniosła wzrok na uczniów wiercących się niecierpliwie w siodłach. - Pierwsi przejadą Lily i Naomi.
Dziewczyna z różowym pasemkiem wyszła z tłumu na karej klaczy a zaraz za nią doszła Naomi siedząca na roztańczonym srokatym kucyku Ozyrysie.
Pojechały za instruktorką skoków która pogoniła lekko nowego rumaka, Starsheep`a. Wszyscy zsiadli więc z koni i znaleźli sobie wygodne miejsce na poczekanie aż para wróci. Nie miało to trwać długo - samo dojechanie do startu zajmowało oko dwóch minut a przejechanie szybkim tępem plus przeszkody i zmiana jeźdźca - maks pięć. Ja również zsiadłem z foblutki i przysiadłem na płocie placu. Jutrzenka powąchała z zaciekawieniem moje ręcę muskając mnie aksamitnymi chrapami. Pogłaskałem ją po czole i zatopiłem się w swoich myślach. Nie były one niczym ciekawym - zwykłe przejechanie po ostatnich wspomnieniach by nie zapomnieć o ważnych momentach, choć nie było ich specjalnie wiele.
Moje rozmyślania przerwał nagły stukot kopyt. Poderwałem głowę i ujrzałem jak z lasu trochę dalej, wychodzi Ozyrys i Moonlight, a za nią nauczycielka. Pani Elizabeth Rose podkreśliła coś w notesie i zawołała:
- Edward i Megan!
Wsiadłem więc szybko na Jutrzenkę i podjechałem do instruktorki. Kobieta uśmiechnęła się łagodnie i ruszyła do lasu a my prawdopodobnie mieliśmy zrobić to samo. Tak więc naturalnie to zrobiliśmy. Po chwili wicia się w gęstwinach lasu ujrzałem wyrytą w ziemi linię więc zatrzymałem konia.
- Edward ty zostajesz tutaj i na mój znak zaczynasz, jasne? - wysoka brunetka wbiła we mnie wzrok. Cóż, dziwnie się czułem - sam byłem dorosły a żądziła mną osoba niespecjalnie starsza. Lecz to ona miała papiery i zgodę na nauczanie więc postanowiłem przybrać postawę grzecznego ucznia. - Megan, pojedź brzegiem trasy, powinnaś znaleźć tam taką samą linię.
Dziewczyna skinęła lekko głową i pogoniła Severusa. Wałach przeszedł do łagodnego galopu i po chwili znikli za zakrętem. Elizabeth Rose podała mi żółtą pałkę, która jak się domyślałem była do przekazania, więc schowałem ją do mojej wyjątkowo pojemniej kieszeni, by nie przeszkadzała mi w skokach, a przecież to zębów jej sobie nie włożę.
Poprawiłem się w siodle i pochyliłem do przodu. Dotknąłem lekko szyi klaczy i dopiero wtedy poczułem jak drży, choć gołym okiem widziałem niebezpiecznie wyluzowanego konia.
- Przecież kochasz skakać. - szepnąłem cicho. - Ja zresztą też. To będzie dla nas czysta przyjemność.
Wyprostowałem się i spojrzałem do góry. Wieczór przyszedł bardzo szybko - ciemność prawie całkowicie zalała niebo choć kilka miesięcy wstecz zaczynałby się dopiero dzień.
Nagle usłyszałem cichy gwizd i foblutka się wzdrygnęła. Pogoniłem ją, ale nie musiałem robić tego długo - ruszyła z kopyta dzikim galopem, który za chwilę miał przejść w cwał gdybym jej nie powstrzymał. A pierwsza przeszkoda nie była łatwa - siedemdziesięcio centymetrowa rzeka to nie jest nic prostego na sam początek, jednak nie śmiałem marudzić. Klacz odbiła się delikatnie od podłoża i uniosła się nad wodą. Co prawda zanurzyła tylne kopyta w cieczy jednak zaraz z gracją znalazła równowagę i ruszaliśmy na przeciw następnej ... cóż, w tym przypadku kłody. Czułem jak Jutrzenka próbuje wyrwać się z mojego uścisku i wystrzelić przed siebie, jednak wiedziałem że ona to by najchętniej wszystkich pozabijała. Dlatego wziąłem głęboki oddech i popuściłem jej wodze dopiero przy skoku. Czułem że gdyby konie mogłyby się uśmiechać, mój z pewnością miałby wielkiego banana na pysku.
Czekał nas skręt - wiedziałem że będzie ich cztery razy więcej, dlatego po szybkim przemyśleniu postanowiłem je w sensowny sposób wykorzystać. Wiedziałem że wiele osób będzie na zakrętach zwalniać by się nie wywalić, jednak ja wolałem zastosować pewne ryzyko. Nie chciałem jednak wyrzucić nas na krzaki - co to to nie. Po prostu pojadę równym tępem i nie śmiem zwolnić.
Zastosowałem więc mój błyskotliwy plan. Jutrzence chyba też się on podobał bo nie oponowała i z zadowoleniem popędziła na jasnoczerwony murek. Nie był on najwyższy jednak nie przepadaliśmy za tego typu przeszkodami, co nie oznaczało że ich nie pokonamy! A żeby tego było mało zrobiliśmy to z pełną lekkością godną najczystszych arabów.
Po pokonanym w równie elegancki sposób zakręcie, zamajaczyła przed nami kłoda, w dodatku najwyższa z wszystkich do tego czasu pokonanych przeszkód. Może właśnie dlatego pod koniec usłyszałem głuchy stukot kopyt uderzających o drewno. Gdy klacz wylądowała na ziemi wyglądała jakby była bardzo niezadowolona. Odwróciłem się do tyłu, jednak na szczęście wszystko było na swoim miejscu, mogliśmy więc dalej jechać.
Zaczynała się większa prosta - pozwoliłem Jutrzence trochę wysfobodzić się i przyśpieszyć. Jak na wyścigowego konia przystało, zarżała radośnie i nie przepuściła płasko takiej okazji. Poleciała do przodu pełnym galopem aż kurz spod jej kopyt leciał. Nadeszła jednak smutna chwila zwolnienia, jako że przed nami widać było już snopek siana wysokości 80 cm. To by wyjaśniało dlaczego w stajni zrobiło się jakoś więcej miejsca.
Jechałem z albo za dużą pewnością siebie albo prędkością. No, lub z tym i z tym. W każdym razie gdy byliśmy naprawdę niedaleko od przeszkody poczułem jak klacz uskakuje w bok i rży przeraźliwie. Pochyliłem się, tracąc koncentrację, jednak chwilę potem wyprostowałem się i pogłaskałem ją po szyi, szepcząc coś łagodnie o .. w sumie nie wiem o czym, i tak mnie nie rozumiała.
Najwyraźniej podziałało, bo zwróciła w moją stronę uszy i oddech jej trochę zelżał. Odwróciłem się i kłusem pojechałem na bezpieczną odległość. Skręciłem we właściwy kierunek i z rozpędu najechałem ponownie. Tym razem przeskoczyła czysto i bezbłędnie więc mogliśmy kontynuować tor. Nie będę więc już wam przynudzał kolejną kłodą, tej samej wielkości co ostatnia z tego samego rodzaju przeszkód. Nie było tam problemów tak samo jak z zakrętem, więc o czym tu opowiadać?
Zbliżał się również stos z drewna - przez cały czas obawiałem się tego rodzaju przeszkód na torach crossowych, jako że nigdy nie wyglądały bezpiecznie. Nie chciałem nawet myśleć co by się stało gdyby koń zahaczył o drewienko i wszystko poturlało by się pod kopyta ... Brrr. Lecz na szczęście moje obawy zostały gdzieś w tyle wraz ze znikającym daleko stosem. Pocieszające było to że czekała nas jedna z najlepszych przeszkód - płot. I to wcale nie dlatego że podobnym ogrodzeniem były otoczone padoki, i wcale nie dlatego że czasem nie chciało mi się korzystać z bramy jadąc w teren. Wcale. Pomińmy więc szczegóły dotyczące wielbienia płotów i przejdźmy nieco dalej. Po wesołym przeskoczeniu dojechaliśmy do mini-szeregu, złożonego z dwóch kłód, jednej większej od drugiej. Z nimi również nie było problemów poza lekkim potknięciem przy lądowaniu. Mieliśmy potem krótką prostą na której dałem klaczy trochę oddechu i rozpędu a następnie płynnie pokonaliśmy uskok. Zbliżała się kolejna woda - czułem to po zmianie w dźwiękach do którego doszło delikatne pluskanie w zbiorniku.Nie myliłem się - zaraz przed nami wyrósł rów wypełniony płynem oraz niska kłoda. Jutrzenka zapewne by wskoczyła prosto do rowu, byleby tylko zanurzyć kopyta gdybym jej nie powstrzymał w odpowiedniej chwili. Wylądowaliśmy bezpiecznie po drugiej stronie i skręciliśmy ostro w prawo. Znaleźliśmy się na skrzyżowaniu dróg - nie zdążyłem nawet się obejrzeć i sprawdzić którędy powinieniem jechać, bo musiałem skupić się na przeskoczeniu murka. Straciłem pewność którą przeszkodę przeskoczyć, do czasu aż nie usłyszałem nerwowego stukotu kopyt z przodu. Nawet się nie zastanawiałem - najechałem na nieco wyższy, kolejny mur i dopiero wtedy ujrzałem w ciemnościach Megan.
Siedziała na Severusie zwarta i gotowa, zapewne po tym jak usłyszała że się zbliżam. Odwróciła się w kierunku rozpoczęcia toru, nachylając rękę w moją stronę. Nieco za dzikim galopem przejechałem koło niej rzucając żółtą pałeczkę, ale ona o dziwo złapała. Popędziła kasztanka i w ułamku sekundy zniknęła za zakrętem.
****
Zwolniłem trochę. Nie konia, ale oddech. Dopiero teraz poczułem jak mocno bije mi serce. Przez cały ten czas również nie zauważyłem że czerń pochłonęła jeszcze większą część kolorów. Teraz mogłem się tylko modlić o dojście do akademii. Ale nie chciałem się teraz tym przejmować, musiałem odetchnąć.
Pochyliłem się i poklepałem spoconą szyję Jutrzenki.
- Dobra robota, panienko. - klacz zarżała cicho i schyliła łeb walcząc o spokojny rytm. Zdjąłem na chwilę toczek i otarłem twarz. A pomyśleć że to wszystko trwało niecałe dwie minuty....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)