Zresztą, nie ważne.
Kieruję się w kierunku stajni, razem z moją współlokatorką.
- Ale nie pójdziemy tak od razu – westchnęłam.
- Czemu?
- Muszę jeszcze na chwilę odwiedzić Sydney…
- No dobra – powiedziała – poczekam na Ciebie. O ile starczy
mi cierpliwości…
- A powinno.
Kieruję się w kierunku boksu, do Sydney. Klacz jak zwykle
jest przeszczęśliwa, kiedy mnie widzi. I jak zwykle rży na powitanie.
- Cześć, mała – uśmiecham się do klaczy – Ale już chyba nie,
aż tak mała…
Klacz rży oburzona, jakby zrozumiała każde słowo
wypowiedziane przeze mnie.
- Co rżysz? – śmieję się – Starość nie radość.
Gdyby była człowiekiem pewnie powiedziałaby „A ty ile masz
lat?!”. Klacz trąca moją kieszeń, gdzie przetrzymuje smakołyka.
- Skąd wiesz, że to dla ciebie? – pytam.
Klacz odwraca się do mnie tyłem, na co ja się śmieje.
- Dobra, dobra… Dla ciebie.
Wyciągam smakołyka i daje jej. Nagle za mną słyszę głos.
Helen.
- Dobra… przestań już gadać z tym koniem, idziemy do
Nirvany.
Trzeba przyznać, że nie łatwe jest siodłanie klaczy tak
wysokiej jak Nirvana, która ma około 170 w kłębie, dlatego Helen cały czas i
pomagała. W końcu po 20- sto minutowych staraniach, razem z Helen udało nam się
osiodłać obydwa konia, i ruszyłyśmy w kierunku parkuru.
<Helen? Ja wiem, beznadziejne ;-;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)