czwartek, 8 grudnia 2016

Od Edwarda - poród Jutrzenki

Oparłem czoło o szybę taksówki obserwując ruch przechodnich na ulicy. Mimo zimy i chłodnych wieczorów nie mogłem dojrzeć osoby która miałaby długi rękaw. Nie ma co się dziwić - dzisiaj słońce grzało naprawdę mocno i gdyby nie to że jesteśmy na Florydzie zaczynałbym się poważnie obawiać. Ale tak to już tu bywa - nie ma szans na piękny, klimatyczny, biały śnieg.

Cześć, jestem Edward. Od dziecka mieszkam w tych ciepłych rejonach i od dziecka większość mojego wolnego czasu zajmowały konie. Tak samo jak połowy uczniów w akademii w której aktualnie mieszkam. Jeszcze pół roku temu nie przemknęło mi nawet przez głowę że będę miał swojego własnego, zaufanego wierzchowca, a już tym bardziej że to będzie ona, mająca pod swoim sercem tak samo własną córkę.
Nie mogłem wyzbyć się myśli że nie poradzę sobie z opieką nad źrebakiem - a już szczególnie kiedy dochodziły do tego obowiązki związane z nauką teoretyczną i pielęgnowanie hucułki Wery o, kota i takowej Jutrzenki. Nie miałem jednak wyboru - na tym świecie byłoby strasznie nudno bez problemów.
Taksówkarz podśpiewywał cicho pod nosem melodyjkę puszczoną w radiu, jednak jak większość moich znajomych, nie skarciłem go. Sam z chęcią bym to zrobił gdyby nie narastający z każdą minutą stres. Wcale nie dlatego że zbliżaliśmy się do sklepu jeździeckiego, by kupić mały kantarek i większą porcję owsa dla dwojga.
Gdy zatrzymaliśmy się na parkingu przy centrum handlowym Dolphin Mall, podziękowałem i szybkim krokiem ruszyłem do wejścia. Jutrzenka była już w zaawansowanej ciąży a ja w każdej możliwej chwili spodziewałem się porodu klaczy. Tak naprawdę nie potrzebowałem pilnie tego kantaru i paszy - po prostu zmusiłem się by zająć się czymś innym niż cogodzinnym sprawdzaniem stanu boksu.
Nie zastanawiałem się długo - wziąłem najzwyklejszy, czarny i ruszyłem do kasy. Przez cały czas uważnie nasłuchiwałem wibracji telefonu, gdyż nastawiłem Alex na warty, by w razie wu mogła mnie zawiadomić. Tak, chwilami czułem się jakbym miał własne dziecko. To straszne.
Gdy już wyszedłem z centrum i ponownie zadzwoniłem po taksówkę zabrzęczał mi telefon.
Alex:
Chodź szybko!
Edward:
Po cholerę?
Zenyatta welcomes her Tapit colt to the world - and so do we! Queen Z had her son at 11:47 on April 1 - the same day she was born nine years ago.: Po tej cudnej, długiej wymianie zdań-słów nie doczekałem się odpowiedzi. Zresztą nie trzeba było mnie długo namawiać - od razu wsiadłem do nadjeżdżającego samochodu i poprosiłem grzecznie kierowcę o dodatkowe przyśpieszenie za dodatkową opłatę (jakżeby inaczej). I co prawda jechaliśmy szybko i z przepisami, ale każda sekunda dłużyła się niemiłosiernie. Zaciskałem ręce na zimnym smartfonie aż do zbielenia knykci do czasu gdy taksówka się zatrzymała. Dosłownie wyprułem do przodu, omijając bramę w ekspresowym tempie i biegnąc do Małej Stajni.
Gdy dziewczyna usłyszała czyjeś kroki na korytarzu, wychynęła z boksu i zawołała mnie gestem. Zdecydowanie nie stało się nic niepokojącego, wnioskując po jej świecących oczach.
- Urodziła się dosłownie przed chwilką.- pisnęła Alexandra. Gdy zajrzałem do środka niespecjalnie wiedząc czego się spodziewać, pewnie uśmiechnąłem się jak głupi.
Jutrzenka podniosła delikatnie głowę i zarżała lekko. Leżała na ziemi, dumnie zerkając na swojego nowego potomka - kasztanowatą klaczkę z piękną, białą odmianą. Próbowała się podnieść lecz nogi odmówiły jej posłuszeństwa i klapnęła na ziemię. Wśród nas - bo dopiero teraz zobaczyłem że w boksie stoi jeszcze Luna oraz stajenny Samuel - rozbrzmiała nieopanowana salwa śmiechu i mógłbym przysiąc że Jutrzenka patrzy na nas ze złością.

- Jak ją nazwiesz? - spytała Luna. Zacisnąłem zęby, próbując odszukać w swojej pamięci jakieś imię na "J". Niestety nie przychodziło mi nic pasującego i oryginalnego. Jamajka? Nie..Jaskinia? Nie specjalnie. Jaskra? Jodła? Jogobella? Wszystkie wydawały się tak nieodpowiednie. Może Japonka? Nie, nie zrobię jej tego, jeszcze się obrazi. Gdybym miał tylko jakieś natchnienie...
Nagle jak na zawołanie do stajni wleciało kilka ptaków, które tak hucznie zamieszkiwały kąty boksów. Jak na złość wszystkie wleciały na tyle nisko by walnąć z całym impetem w stojącego prosto człowieka. Na szczęście wszyscy schylili się w samą porę, przy okazji potykając się o własne nogi.
- Przeklęte jaskółki. - syknęła Alex, otrzepując spodnie. - Jakby nie mogły mieszkać, nie wiem ... gdziekolwiek indziej..
Spojrzałem na dziewczynę z uwagą. Widząc że jej się przyglądam, zawahała się nieco.
- Co się tak patrzysz?
- Jaskółka? - szepnąłem cicho i przeniosłem spojrzenie na ptaka który przysiadł na drzwiach boksu i zaświergotał cicho, następnie zerknąłem na małą klaczkę której wreszcie udało się wnieść na nogi. Prychnęła cicho i powolutku, popychana przez swoją matkę podeszła do jaskółki, obwąchując ją z zaciekawieniem. - W sumie czemu nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)