Niedziela. Dzisiejszego dnia miałam mnóstwo rzeczy do
zrobienia: musiałam nadrobić materiał z matematyki bo wagary dały się ze znaki,
miałam jechać do miasta odebrać paczki dla mnie i Ryan’a, musiałam też zająć
się Damarisem i potrenować trochę z klaczą przydzieloną mi do opieki Ice Tea.
Kiedy wstałam zapaliłam papierosa i zabrałam się za naukę.
Mimo że nienawidzę matematyki całkiem sprawnie się z tym uwinęłam i o 10 mogłam
już zająć się Ice Tea. Była to klacz definitywnie do mnie nie pasująca, ale
musiałam dać jej szansę. Po drodze do stajni spotkałam Ryan’a. Chłopak pocałował
mnie i zaproponował że pojedzie za mnie do miasta i odbierze paczki. Rzuciłam
się na niego z dużym uściskiem i podziękowałam. Wiedziałam że mogę na niego
liczyć zawsze. Przynajmniej dzięki niemu miałam o wiele mniej roboty.
Udałam się do stajni gdzie czekała już na mnie klacz.
Przytuliłam się do niej, pogładziłam ją po głowie i wyczyściłam dokładnie. Przy
podciąganiu popręgu trochę grymasiła, ale nie miała za wiele do gadania.
Stwierdziłam że dzisiaj poćwiczymy trochę ujeżdżenie i zaprowadziłam klacz na
halę. Dosiadłam konia i zaczęłyśmy stępować. Po 15 minutach nikogo nie było
więc włączyłam muzykę na telefonie i zaczęłyśmy kłusować. Bardzo skupiłam się
na ciągach, które wychodziły klaczy bardzo ładnie:
Następnie ćwiczyłyśmy pasaże, które wychodziły nienajgorzej.
Ice Tea była bardzo skupiona i chyba pierwszy raz tak się starała. Byłam bardzo
z niej zadowolona:
Na koniec trochę pogalopowałyśmy i skończyłyśmy trening.
Zsiadłam z klaczy i pogłaskałam ją po szyi, „spisała się na medal” -
pomyślałam. Zaprowadziłam konia do stajni gdzie rozsiodłałam ją i wypuściłam na
padok. Wyczyściłam sprzęt i udałam się teraz na prawdziwy trening z Damarisem.
„Z tej klaczy jednak coś będzie. Jestem tego pewna”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)