-Cześć, skończyłaś już?- oderwała się od lektury podnosząc się.
-Tak.- odparłam cicho zdejmując siodło. Moon nie długo powinna rodzić tak więc poprosiłam jeszcze Irmę, Jen, Helen i Esmę o pomoc. Klacz stała spokojnie patrząc to w jedną, to w drugą stronę. Złożyłam na pysku ogiera krótki pocałunek i opuściłam jego boks udając się do siodlarni.
-Masz koc i kawę. Przyda ci się. Ja już idę na zajęcia. Pa.- pożegnała się odkładając rzeczy na stole.
-Nao... Dzięki, jesteś najlepsza.- uśmiechnęłam się przytulając ją.
-Wiem. Spadam, bo się Gilbert wścieknie. Pa.
-Pa.- i tak zostałam sama. Chwyciłam koc opatulając się szczelnie i w jednej ręce trzymając kawę (i w tym momencie w radiu lecą Gwiezdne Wojny jak to piszę

~_~_~_~_~_~_~
Niespokojne chodzenie w tę i we w tę, a raczej kładzenie się na słomie, wystarczająco mnie obudziło by spostrzec na choćby wpół-trzeźwo co się dzieje. No tak... Zaczęło się.
-Moon?- przykucnęłam przy niej, a w oczy wbiła mi się kartka z numerem do weterynarza przyklejona szczelnie do ściany. Bez większego zastanowienia, prowadząc przez życie zasadę "Rób, a potem myśl", wykręciłam numer i przesunęłam słuchawkę do ucha gładząc bok karej. Trochę czekałam zanim się facet pojawi, ale cóż w tym dziwnego? Zrywam go z łóżka o 3 w nocy. Niechlujnie ułożone włosy, źle zapięty biały fartuch i człowiek który te dwie rzeczy posiadał kroczył szybkim krokiem do boksu.
-Dobry...-zastanowił się chwilę- Dzień.
-Dobry.
-To zaczynajmy. Przynieś trochę słomy i ciepłą wodę.- wydał polecenie. Nie miałam nic przeciwko. Posłusznie posunęłam się do bel z łodygami dawno skoszonego zboża. Chwyciłam trochę i przetransportowałam do boksu by później nie musieć chodzić z tym i tym, gubiąc całą słomę i rozlewając wodę po całej stajni. Kran z ciepłą wodą w siodlarni spokojnie, w swoim tępie napełniał metalowe, lekko zardzewiałe wiadro. Gdy już było gotowe wróciłam znowu do Moon i weta który nie wiem nawet jak się nazywał. Weterynarz majstrował coś przy jej tylnej części ciała, ja natomiast podtrzymywałam głowę klaczy na kolanach. Teraz pozostaje tylko czekać.
_~_~_~_~_~_~_
-Widać już nogi. Chodź teraz, i pociągnij mocno ze mną. Ty jedną, ja drugą.- przemęczony głos mężczyzny wprawiał w litość. Podeszłam do tyłu skąd wystawały dwa patyki odziane w skórę i kopyta i chwyciłam jedno mocno ciągnąc. W końcu cały źrebak wyszedł - Skarogniady ogierek. Nadal gorączkowałam się nad imieniem, ale nic nie pomagało się skupić. Rozczulający widok Moon oblizującej malucha któremu nie mógł się oprzeć nikt...
-Mam... Mezzo!- krzyknęłam na co weterynarz posłał mi morderczy wzrok znad wiadra w którym umywalkę ręce. Wyszliśmy razem z boksu i stojąc za drzwiami obserwowaliśmy jak Mezzo stawia pierwsze kroki na swoich "patykach".
-No... To wszystko. Dziękuję dowidzenia.- pożegnał się.
-Dziękuję bardzo, dowidzenia.- pomachałam mu na odjazd. Za oknem nadal było ciemno. Może się chociaż w stajni trochę prześpię. Chwyciłam koc i układając obok coś na kształt poduszki ze słomy i się tak po prostu położyłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)