piątek, 18 listopada 2016

Naomi – kupno konia

Był piękny, słoneczny dzień. Już od paru dni zamierzałam pojechać na jakiś krótki, kilkugodzinny rajd. Oczywiście z ukochanym islanderem. Dzisiaj uznałam, że jest do tego wspaniały dzień, dlatego wyczyściłam i ubrałam Ozyrysa, a później spakowałam naprawdę niezbędne rzeczy do mojej nerki, która idealnie nadawała się do tego celu. Zamierzałam jechać, gdzie mnie poniesie, więc wzięłam telefon, w którym miałam GPS. Wskoczyłam w siodło pogalopowałam przed siebie. Podążałam coraz bardziej na północ. Co jakiś czas  robiłam sobie przerwy na krótki odpoczynek, ale od wyjazdu minęło już jakieś 3 godziny. Niebo zaczęło się dziwnie chmurzyć. Przedtem tego nie zauważyłam, byłam zbyt zajęta jazdą. Ze sklepienia niebieskiego, które teraz było raczej  szaro-granatowe zaczęły lecieć pierwsze, ciężkie krople. Po chwili było ich już o wiele więcej. Zaczęłam panicznie szukać schronienia, oczywiście do Akademii wrócić nie mogłam, byłam najpewniej kilkadziesiąt kilometrów od niej. Kiedy udało mi się znaleźć jakieś miasteczko ledwo co widziałam to, co było przed głową Ozziego. Byłam przemoczona do suchej nitki i muszę powiedzieć, że miałam serdecznie dość. Przed oczami miałam jakiś szyld, na którym było napisane: „Przytulisko w !!!”. Lepsze, niż nic – pomyślałam. Wjechałam do budynku i zeskoczyłam z konia. Skryłam się pod wystającą dachówką, przecież do czyjegoś domu nie wejdę. Usłyszałam rżenie, czyli są tu konie. Z za rogu wyłoniła się dość stara kobieta.
- Co tu robisz? Jezu, jaka jesteś przemoczona, wejdź do środka – widocznie ma dobre serce.
- Ale co zrobię z koniem? – zapytałam.
- Odłożysz do stajni, nie jest, jak widzisz, w dobrym stanie, ale na godzinę nic mu się nie stanie. Jak tu przybyłaś?
- Dziękuję.
Poprowadziłam Ozyrysa do stajni. W jednym z boksów zauważyłam gniadego konia. Był pokryty wielką warstwą kurzu i błota, ale… był taki piękny, że od razu się w nim zakochałam.
- Cześć, książę – szepnęłam i ostrożnie podeszłam bliżej.
- Zostaw go, zrobi ci krzywdę! – usłyszałam za sobą głos kobiety, ale mnie to nie obchodziło. Moja ręka była już centymetry od łba Księcia. Delikatnie położyłam ją na jego smukłej głowie, ale widząc, że mu się podoba zaczęłam głaskać go po całym nosie. Staruszka za mną oniemiała, podeszła do konia i też próbowała go dotknąć. Ale kiedy wierzchowiec tylko poczuł jej rękę od razu uniósł łeb wysoko do góry, rozdymał chrapy i już miał ugryźć jego właścicielkę, gdy ja kolejny raz dotknęłam jego łeb i stanowczo powiedziałam:
- Nie.
Posłuchał. Zakochałam się w nim i wiedziałam, że nie spocznę, dopóki nie znajdzie się w moich rękach.
- To twój koń? Jeśli tak, to dlaczego jest tak niezadbany?
- Ech, to długa historia… Biegał po okolicznych łąkach razem ze stadem pana Macrengo, wypuszcza swoje kuce na duży kawał terenu od wiosny do jesieni. Kiedy go zobaczyłam, chciałam go złapać, ale zawsze uciekał. Żarty przestały być żartami, kiedy nastała późna jesień i Macrengo zebrał wszystkie swoje koniki do stajni, jego nie, uciekał. Jedzenia już nie było, zaczął chudnąć w oczach. W końcu udało nam się go złapać, ale od tej pory nikt nie zdołał go dotknąć, jedyne, co mogę robić to podawać mu jedzenie przez kraty boksu. Jesteś jedyną osobą, która jest w stanie go uratować, i pierwszą, której zaufał.
- mogłabym go wziąć do domu? Zapłaciłabym pani…
- jeśli go weźmiesz, będę strasznie wdzięczna. Nie potrzeba mi pieniędzy, drogie dziecko. To i tak byłaby wielka przysługa….
- Naprawdę, może być mój?! Och, tak się cieszę, zaopiekuję się nim. Mogę go wziąć do domu już teraz….
***
Empiryk, bo tak nazwałam tego konia, czuje się w naszej Akademii coraz lepiej. Na początku od wszystkiego musiałam go odczulać, ale teraz już nie ucieka od wszystkiego, co może go „zjeść’. Kupiłam mu kilka rzeczy, które bez wątpienia każdy wierzchowiec musi mieć – czyli komplet, kantar i derkę, tak wyglądają:




Ostatnio próbowałam na nim jeździć, nie było tak źle. Chociaż bardzo przeszkadza mi, że boi się bata, idzie nam coraz lepiej. Niestety, nie akceptuje innych zwierząt, w tym koni. Na szczęście znalazł w końskim świecie jednego, za to bezpiecznego przyjaciela – to Dracul, koń Esmy, dogadują się wspaniale. Wiem, że to koń, dla którego jestem stworzona i dążę do jednego celu – nie, nie chodzi mi o wygranie jakichś zawodów, ja traktuję konkursy za sprawdzenie moich umiejętności – chodzi mi o zawarcie z nim mocnej więzi, której nic i nikt nie przerwie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)