Był piękny, słoneczny dzień. Już od paru dni zamierzałam
pojechać na jakiś krótki, kilkugodzinny rajd. Oczywiście z ukochanym
islanderem. Dzisiaj uznałam, że jest do tego wspaniały dzień, dlatego wyczyściłam
i ubrałam Ozyrysa, a później spakowałam naprawdę niezbędne rzeczy do mojej
nerki, która idealnie nadawała się do tego celu. Zamierzałam jechać, gdzie mnie
poniesie, więc wzięłam telefon, w którym miałam GPS. Wskoczyłam w siodło
pogalopowałam przed siebie. Podążałam coraz bardziej na północ. Co jakiś
czas robiłam sobie przerwy na krótki
odpoczynek, ale od wyjazdu minęło już jakieś 3 godziny. Niebo zaczęło się
dziwnie chmurzyć. Przedtem tego nie zauważyłam, byłam zbyt zajęta jazdą. Ze
sklepienia niebieskiego, które teraz było raczej szaro-granatowe zaczęły lecieć pierwsze,
ciężkie krople. Po chwili było ich już o wiele więcej. Zaczęłam panicznie
szukać schronienia, oczywiście do Akademii wrócić nie mogłam, byłam najpewniej
kilkadziesiąt kilometrów od niej. Kiedy udało mi się znaleźć jakieś miasteczko
ledwo co widziałam to, co było przed głową Ozziego. Byłam przemoczona do suchej
nitki i muszę powiedzieć, że miałam serdecznie dość. Przed oczami miałam jakiś
szyld, na którym było napisane: „Przytulisko w !!!”. Lepsze, niż nic –
pomyślałam. Wjechałam do budynku i zeskoczyłam z konia. Skryłam się pod
wystającą dachówką, przecież do czyjegoś domu nie wejdę. Usłyszałam rżenie, czyli
są tu konie. Z za rogu wyłoniła się dość stara kobieta.
- Co tu robisz? Jezu, jaka jesteś przemoczona, wejdź do
środka – widocznie ma dobre serce.
- Ale co zrobię z koniem? – zapytałam.
- Odłożysz do stajni, nie jest, jak widzisz, w dobrym
stanie, ale na godzinę nic mu się nie stanie. Jak tu przybyłaś?
- Dziękuję.
Poprowadziłam Ozyrysa do stajni. W jednym z boksów
zauważyłam gniadego konia. Był pokryty wielką warstwą kurzu i błota, ale… był
taki piękny, że od razu się w nim zakochałam.
- Cześć, książę – szepnęłam i ostrożnie podeszłam bliżej.
- Zostaw go, zrobi ci krzywdę! – usłyszałam za sobą głos
kobiety, ale mnie to nie obchodziło. Moja ręka była już centymetry od łba
Księcia. Delikatnie położyłam ją na jego smukłej głowie, ale widząc, że mu się
podoba zaczęłam głaskać go po całym nosie. Staruszka za mną oniemiała, podeszła
do konia i też próbowała go dotknąć. Ale kiedy wierzchowiec tylko poczuł jej
rękę od razu uniósł łeb wysoko do góry, rozdymał chrapy i już miał ugryźć jego
właścicielkę, gdy ja kolejny raz dotknęłam jego łeb i stanowczo powiedziałam:
- Nie.
Posłuchał. Zakochałam się w nim i wiedziałam, że nie spocznę,
dopóki nie znajdzie się w moich rękach.
- To twój koń? Jeśli tak, to dlaczego jest tak niezadbany?
- Ech, to długa historia… Biegał po okolicznych łąkach razem
ze stadem pana Macrengo, wypuszcza swoje kuce na duży kawał terenu od wiosny do
jesieni. Kiedy go zobaczyłam, chciałam go złapać, ale zawsze uciekał. Żarty
przestały być żartami, kiedy nastała późna jesień i Macrengo zebrał wszystkie
swoje koniki do stajni, jego nie, uciekał. Jedzenia już nie było, zaczął
chudnąć w oczach. W końcu udało nam się go złapać, ale od tej pory nikt nie
zdołał go dotknąć, jedyne, co mogę robić to podawać mu jedzenie przez kraty
boksu. Jesteś jedyną osobą, która jest w stanie go uratować, i pierwszą, której
zaufał.
- mogłabym go wziąć do domu? Zapłaciłabym pani…
- jeśli go weźmiesz, będę strasznie wdzięczna. Nie potrzeba
mi pieniędzy, drogie dziecko. To i tak byłaby wielka przysługa….
- Naprawdę, może być mój?! Och, tak się cieszę, zaopiekuję
się nim. Mogę go wziąć do domu już teraz….
***
Empiryk, bo tak nazwałam tego konia, czuje się w naszej
Akademii coraz lepiej. Na początku od wszystkiego musiałam go odczulać, ale
teraz już nie ucieka od wszystkiego, co może go „zjeść’. Kupiłam mu kilka
rzeczy, które bez wątpienia każdy wierzchowiec musi mieć – czyli komplet,
kantar i derkę, tak wyglądają:
Ostatnio próbowałam na nim jeździć, nie było tak źle.
Chociaż bardzo przeszkadza mi, że boi się bata, idzie nam coraz lepiej. Niestety,
nie akceptuje innych zwierząt, w tym koni. Na szczęście znalazł w końskim
świecie jednego, za to bezpiecznego przyjaciela – to Dracul, koń Esmy, dogadują
się wspaniale. Wiem, że to koń, dla którego jestem stworzona i dążę do jednego
celu – nie, nie chodzi mi o wygranie jakichś zawodów, ja traktuję konkursy za
sprawdzenie moich umiejętności – chodzi mi o zawarcie z nim mocnej więzi,
której nic i nikt nie przerwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)