Popędziłam czym prędzej do stajni, zahaczając o siodlarnie,
z której zabrałam rząd Angel'a. Wałach zarżał radośnie na mój widok, na co
uśmiechnęłam się pod nosem. Chwyciłam za szczotki i zaczęłam czyścić sierść
konia. Cały czas uśmiech nie schodził mi z twarzy. Po dziesięciu minutach
wyprowadziłam trakena. Edward czekał już na mnie z Rosabell. Wsiadłam na wałach
i podjechałam bliżej.
-Taki odważny, na oklep? - Chłopak kiwnął głową dając
delikatną łydkę kasztance. Skierowaliśmy się w stronę toru. Po dwudziestu
minutach kłusa byliśmy na miejscu. Całą drogę wałach szedł pełen energii do
przodu.
- Mam wrażenie, że przelecicie przez ten tor. - Edward
zerknął na trakena, który uważnie wsłuchiwał się w dźwięki. - Panie pierwsze.
Uśmiechnęłam się nieznacznie popędzając Angel'a do galopu.
Przegalopowaliśmy dwa duże koła, że się wyciszyć, po czym nakierowałam wałacha
na tor. Edward miał racje, że przelecimy przez niego. Każdy skok miał spory
zapas, a wałach nie trenując na takim torze długi czas nie wyłamał, ani jednej
przeszkody.
Zbliżaliśmy się do ostatniej przeszkody, którą był rów z
wodą. W duchu przed skokiem zdążyłam się przeżegnać. Nie starałam się, ani
skrócić, ani dodać kroku wałachowi. On w tym momencie lepiej wiedział co ma
zrobić niż ja. Angel wybił się, a ja zrobiłam pół siad. Miałam wrażenie, że ten
moment trwa wieki, zanim kopyta trakena ponownie spotkały się z podłożem...
Udało się! Poklepałam wałacha po szyi i dojechałam na linie mety, po czym
przytuliłam się do niego. Spojrzałam na Edwarda, który podnosił kciuki do góry,
po czym popędził klacz i skierował ją na tor. Świetnie im szło, bez siodła.
Klacz idealnie z pomocą bruneta odmierzała odległość do przeszkody. Nagle Bell
zatrzymała się z pełnego galopu, a Edward przeleciał przez jej szyje i z
impetem uderzył o przeszkodę. Klacz zaczęła stawać dęba. Popędziłam wałacha i
dosłownie w przeciągu kilku sekund znalazłam się przy Rosabell. Rozejrzałam
się, żeby ocenić sytuacje. Edward leżał nieprzytomny przy przeszkodzie, a
niedaleko jego wiła się żmija.
-Cho*lera.- Czy prędzej złapałam wodze klaczy i zabrałam ją
stamtąd. Zostawiłam konie przywiązane do koniowiązu, który stał przy torze.
Starałam się podejść do chłopaka, jedna wąż cały czas mnie
obserwował, przez co posunęłam się do ryzykownego kroku. Zdjęłam toczek i kiedy
żmija zwinęła się w kłębek, żeby zaatakować, narzuciłam na nią kask i
przycisnęłam jakimiś kamieniami. Uklękłam przy brunecie i ostrożnie przekręciłam
go na plecy. Zdjęłam mu kask i klęknęłam przy jego głowie.
- Edward, Edward proszę obudź się. - Starałam się ocucić
chłopaka, jednak z każdą chwilą byłam coraz bardziej przerażona. -Idioto, nie
rób mi tego.
Nie wiem, kiedy i dlaczego, ale po moich policzkach zaczęły
płynąć łzy.
-Edward.....proszę....- Jęknęłam żałośnie, przy nieudolnych
próbach ocucenia.
Edward? (Zostawiam ci pole do popisu.. możesz się obudzić
albo w szpitalu, albo na torze lub gdzie chcesz. )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)