Obudziłem się nieco szybciej niż było założenie, a dokładniej o niecałe trzy godziny. Tak to już jest kiedy mieszka się ze strasznie wrednym kotem dla którego innych uczucia i potrzeby nie istnieją. Cóż, tak czy tak musiałem ją nakarmić a skoro już mnie obudziła to wolałbym mieć to z głowy.
Gdy miska Reginy zapełniła się wystarczająco by dała mi odetchnąć nie pozostało mi nic innego jak wyjść z tego ciasnego pokoju. Zabrałem jedynie kluczyk do szafki w siodlarni i cicho zamknąłem za sobą drzwi (oczywiście u wcześniej się ubierając).
Było ciemno. No, w końcu wybijała już czwarta w nocy a ja latałem po pustym dziedzińcu z podkrążonymi oczami. Czasami miałem wątpliwości co do mojego zdrowia psychicznego.
Wślizgnąłem się do nowej stajni którą budowę zaczęli już nieco pół miesiąca/miesiąc temu, ale była już w pełni funkcjonalna jak i również zostały wprowadzone tu nowe konie. Upolowałem wzrokiem moją nową zdobycz - siwego wałacha, Don Karino. Był uosobieniem spokoju którego w tym momencie potrzebowałem żeby się wyciszyć. O dziwo też jako jedyny nie spał i teraz spoglądał na mnie z zaciekawieniem rżąc cicho. Pogłaskałem go po miękkich chrapach i zapiąłem kantar na szyi nawet nie trudząc się o zapięcie go w całości.
- Wiem że pewnie pospałbyś jeszcze trochę, ale nie mam zamiaru męczyć cię ciężkimi treningami na placu. - powiedziałem wyprowadzając go ze stajni. - Poza tym chce zdążyć przed szóstą byś mógł się w spokoju nażreć.
Karino najwyraźniej był zachwycony taką alternatywą więc dał mi się grzecznie przywiązać i wyszczotkować. Nie był zresztą brudny - jedynie trochę kurzu od ściółki zebrało się na jego grzbiecie. Wszedłem do głównej stajni bocznym wejściem by nie budzić stosunkowo dużej ilości koni. Wziąłem z siodlarni jego osprzęt i ze swojej magicznej szafki kask. Gdy już wykonałem wszystkie czynności sprawiające że Don Karino był gotowy, wsiadłem na niego i popędziłem go lekko. Na początku nie było łatwo - stawiał bardzo leniwe kroki i nie sposób go było ruszyć nieco szybciej, nie przeszkadzało mi to jednak tak mocno jak dotychczas.
Nie pojechałem główną trasą do lasu, lecz przejechałem koło pastwiska dla Marleya i koło innych padoków. Nie znałem tej części lasu jednak od pewnego czasu widziałem tam leśną dróżkę i strasznie mnie kusiła. A i bardzo dobrze - ponieważ ta cząstka gęstwiny leśnej nie wyglądała prawie w ogóle jak krajobraz Florydzki. Wysokie drzewa ciągnęły się głęboko, głęboko przed siebie, a pobliskie psuedo-bajorko odbijało w swojej tafli świeże, poranne słońce.
Puściłem prawie całkowicie wodze Karina który chyba również był zadowolony z takiej przyjemnej odmiany. Powoli już bledł sezon gdzie zawodów jest po brzegi, choć w tych rejonach nawet w zimę jest idealna pora na przełaj. Tutaj, w akademii czekało na nas świąteczne skakanie, ale do tego czasu jeszcze zostało trochę wolnych dni, tak samo zresztą po świętach. Niektórzy wracali na nie do swoich rodzin i ja również miałem w planach odwiedzić rodzeństwo choć jak znam życie i tak coś mi wypadnie.
Nagle wałach podniósł głowę i nastawił uszy. Na ten ruch chwyciłem mocniej wodze i rozejrzałem się dookoła. Dopiero po chwili usłyszałem cichy stukot znad przeciwka i zaraz po tym zza zakrętu wyjechał gniady ogier potrząsając energicznie głową. Gdy zwróciłem wzrok na jeźdźca rozpoznałem osobę dopiero po ilości tatuaży.
- Noah? - uniosłem brew nie bardzo wiedząc co zrobić. - Myślałem że tylko ja mam problemy z dospaniem do normalnej godziny...
<Noah? xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)