wtorek, 15 listopada 2016

Od Lily - zawody

Metaliczny i bezlitosny wrzask tej siły nieczystej już o 5. mnie wybudził mnie słodkiego stanu spoczywania. Byłam tym typem człeka który późno zamyka oczy, a wcześnie wstaje, co równa się - Odsypianie na każdej napotkanej czynności. Korzystałam z każdej okazji by pospać wyjątkowo do 14 albo nawet 16. Fioletowe klapki znalazły się na moich stopach i chwytając granatowy t-shirt, czarne bryczesy, szarą bluzę i przypadkowe skarpety także ciemnego waloru zniknęłam za dębowymi drzwiami łazienki. Teraz potrzebuję tylko ciepłego prysznica. Zaczęłam się rozbierać z myślą o dzisiejszych zawodach. Za dobrze nie znałam Naomi. Chociaż początek naszej znajomości nie był za ciekawy z czasem to minęło. Ciepłe krople wody spływały po mojej skórze pobudzając ją do działania.

***

Naomi stała spokojnie jeżdżąc palcami po kości nosowej Ozyrysa. Jej brązowe włosy zwykle spływające po ramionach kaskadami dziś był spięte w wysokiego kucyka.
-Cześć, gotowa na dzisiejszy dzień?- Przekręciła głowę w moją stronę posyłając delikatny uśmiech.
-Hej, tak. A ty?- odbiła piłeczkę.
-Chyba tak... Pójdę już do Moon. Zobaczymy się przed stajnią dla prywatnych.
-Jasne. Do zobaczenia.- przeszłam do biegu w stronę kruczej czterokopytnej. Muskała pyskiem o resztki swojej kolacji.
-Hej, dzisiaj wielki dzień. Pamiętasz?- ucałowałam jej ciepłą skórę kiedy zwróciła głowę w moją stronę. Wodziłam wzrokiem po jej ciele szukając zabrudzeń. Tak... zdecydowanie było ich za wiele. A że dzień jeszcze nie tak dawno się zaczął mam mnóstwo w prost czasu, na wypolerowanie czarnej powłoki okrywowej. Miękka szczotka zaczęła zdecydowanie szorować po powierzchni swojej pracy strącając masę kurzu. Po nieco dłuższej chwili przystąpiłam do kopyt. Moon kolejno je podawała co jakiś czas się denerwując dlaczego to musi tak długo trwać. Ku jej uldze mogłam spokojnie przejść do siodłania. Przyda się mała rozgrzewka. Błękitny czaprak spoczywał na jej grzbiecie, by po chwili zostać częściowo zakryty czarnym siodłem z zabezpieczonymi strzemionami. Siłowałam się chwilę z popręgiem, a Kara nie za bardzo chciała współpracować. Wykończą mnie jej humorki. Raz jest miła i się łasi, a następnego dnia to "Zabieraj tyłek i nie pokazuj mi się na oczy." Po krótkiej walce przyszedł czas na ogłowie. Nie było z tym większego problemu. Ładnie przyjęła wędzidło, wszystko cacy...

~*~

Czekałyśmy przed początkiem trasy, aż będę mogła zacząć swoją połówkę.
-Naomi, co by się nie działo, damy radę, a teraz leć tam na żółtą trasę bo za chwilę startuję. Powodzenia.- uśmiechnęłam się klepiąc ją po ramieniu.
-Powodzenia. Narazie.- przeszła do kłusa, i ruszyła w stronę swojego celu. Westchnęłam cicho i popatrzyłam na Moon. Stała spokojnie czekając na mój sygnał.
-Damy radę, Mała?- moja ręka poklepała szyję. Kara w odpowiedzi cicho parsknęła.
-Prosimy na start parę numer 6. Na pierwszej połowie Lily White, na drugiej Naomi Sullivan.- wyrwał mnie głos z głośników. Ruszyłam spokojnym stępem w stronę startu. Zwarta i gotowa na słowo "Start" wypowiedziane przez startera siedziałam nie spokojnie w siodle w ręce dzierżawiąc pałkę. Na horyzoncie było widać już rzekę do przeskoczenia.
-Start!- krzyknął wybudzają mnie z transu. Nawet nie zauważyłam kiedy odliczał. Może nie odliczał? Najgorszy jest fakt że mam teraz lekko opóźniony start, ale to się z czasem wyrówna. Dokładając silną i zdecydowany ruch w boki Moon dałam jej sygnał by ruszyła pełnym galopem. Uchyliłam się trochę mocniej nad szyją klaczy dokonując pół-siadu. Jednogłośnie tego nie lubiłam, i nie było w tym dyskusji. Mam za słabe kolana na takie dystanse uchylając się cały czas nad grzywą rumaka. Zbliżałyśmy się powoli do rzeki. Ostatnie czwarte kopyto uderzyło o ziemię odpychając się od niej, a przednie nogi zgięły się w stawach. Woda pod nami szumiała wartko przepływając i obmywając kamienie. Wylądowałyśmy na twardym ladzie po drugiej stronie. Nie było chwili odetchnienia, ponieważ już szykowała się kolejna przeszkoda - kłoda. Niby skakałyśmy wiele razy przez powalone drzewa, ale to nie to samo. Tam nie grało się na czas i ze stresem. Moon wybiła się w powietrze, ze mną na grzbiecie i pokonała bez tknięcia chropowatej powierzchni drzewca.
-Brawo. Ale to dopiero początek, oszczędzaj siły, Piękna.- pochwała skierowana w jej stronę chyba zadziałała. Odrobinę zwolniła, lecz nie zamierzała rezygnować z pewności galopu. Teraz murek. Miał około 70 centymetrów. Jak narazie pozostawała nie naruszona jego struktura przez kopyta któregoś z wierzchowców. Nie zamierzałyśmy być wyjątkiem. Pokonałyśmy przeszkodę szybko i dokładnie. Dobrze... To powtórka z rozrywki - Kłoda. Mówiłam, że nie cierpię gdy przeszkody się powtarzają? Nie? To mówię teraz. Kocham różnorodność. Lecz jedną i tą samą czekoladą nie pogardzę. Nadchodzący kawałek drewna miał dwa razy większą wysokość niż poprzedni. A gdyby to tak spalić.... Nie! Lil wracaj do świata rzeczywistości! Są zawody! No to metrowy drzewiec po kilku najbliższych, odrobinę dłuższych chwilach została bezsprzecznie pokonana. Źdźbła zielonkawego, pachnącego siana, spęta w snopki powiewały nad horyzontem według wiatru przeszywającego wszystkiego co na swojej drodze. Jednak Floryda to piękne miejsce. Nie marzniemy tak, jak teraz w np. Rosji czy Norwegii. Ooo... Zdecydowanie nie. Piasek przelatywał wspak naszej trasy wszczepiając się gdzie popadnie. Moon podniosła kopyta, i już kolejne utrudnienie za nami. Szczęśliwość 5. Stopień... zostało 7... To na czym stanęliśmy? Ach tak. Kłoda... Piękne, zielone, pachnące rześkim, górskim powietrzem, powalone i zniszczone drzewo. Czy jest jeszcze jakiś zacny przymiot? Och, z pewnością. Tak mi się nagle teraz przypomniała Trelawney z Harrego Pottera... OTWÓRZCIE UMYSŁYYYY!!!No... Przydało by się... Czemu ona jeszcze zaprząta MOJĄ głowę, i MOJE myśli?! No tak... Moje skupienie jest po prostu fascynujące... Pif, paf, martwy Ent z Władcy Pierścieni zaliczony. A dziś jakieś myśli filmowe nadchodzą.... Wracając, teraz będzie drewniany stosik. Wiedziałam! Robią ognisko! Piwo dla mnie! Najlepiej ciemne. 100 cm X 40 cm. Czyli... Aha ok, czaję, łapię i tak dalej... Moon zbliżyła się do przeszkody (przeszkód? Whatever...). Ja mocniej chwyciłam za wodze, i dodając łydkę poszybowałyśmy w górę. No dobra, zostały cztery przeszkody. Płot... Kto normalny stawia płot na środku drogi?! No tak... Od czego są konie... Drugą z kolei najwyższych wysokości przeszkody było 110 cm. I posiadał ją właśnie ten kawałek ogrodzenia. 8.... moja szczęśliwa liczba... Milutko się złożyło. Miejmy nadzieje, że i tym razem mnie nie zawiedzie... Powiedziała dziewczyna nie wierząca w przesądy. Deski były pomalowane ciemno-brązową bejcą i przyozdobione doniczkami fioletowych i białych kwiatów po bokach. "Chwasty" miały też oddzielne zastosowanie- Blokowały wszelką drogę ominięcia przeszkody. A w sumie... nawet jeśli by się to ominęło to i tak eliminacja otwierałaby swoje progi. No nic. Kara, szybko oddychała. Tępo nadal jest zbyt szybkie. Jeżeli będzie zbyt zmęczona, na przeszkodach może się to źle skończyć. Przyciągnęłam wodze do siebie zakańczając szalony i dziki galop. Przerodził się w dużo spokojniejszy. Powoli nadchodził ten nieszczęsny plotek. Kilka oddzielnych kroków w trójmiarowym tępie i... Po kłopocie. No to dwa drzewce. A i B. Śliczne imiona. "-Hej B, masz ochotę gdzieś wyskoczyć?"... Drzewce, drzewce, gdzie jesteście? Stukot kopyt mnie wypełniał całą... No może oprócz głowy w której kłębiły się najdziwniejsze myśli. Od przeszkody dzieliły nas najmniejsze centymetry. Puf, pierwsza pokonana. Kilka kolejnych kroków... Już jest ok. Zostały 3 przeszkody do spotkania z Naomi i przekazania pałki. Widziałam ją na horyzoncie. Bacznie obserwowała każdy nasz ruch. Obecnie oczekiwał nas "Uskok". Pół metra w dół. Nie przepadałam za specjalnie nad takimi utrudnieniami. Konie trzeba było specjalnie przyzwyczaić na skok w dół. Mnie to nie ominęło. Doskonale obie z Moon pamiętamy jak miałyśmy problem by ją przekonać, że na dole nie ma nic złego. Gdy już w końcu się przekonała nie było zbyt wiele czasu na przygotowanie tego idealnie i "na ostatni guzik". Możemy już powoli przyspieszać. Prawie koniec naszej części, a warto zyskać dodatkowy czas. Stuknęłam lekko w bok Moon. Moje oczy przypatrywały się chwilę chorągiewkom informujących o przeszkodach.
-To już teraz. Uwaga.- zniżyłam głos do szeptu. Nagle dźwięk stukotu kopyt się urwał, a ja poczułam dziwne mrowienie. No tak, to musiało być to. Kiedy kara stanęła przednimi nogami i wróciła do galopu, ja straciłam równowagę. Już prawie zetknęłam się z ziemią, już zamykałam oczy czekając na najgorsze, jednak uratowała mnie dłoń stalowo trzymała się siodła. Całe szczęście. Już bym mogła zepsuć szansę dla Naomi na pierwszą nagrodę. Wróciłam na swoje miejsce ponownie przechodząc do pół-siadu i pełnego galopu. To teraz rów i kłoda. Lepsza od poprzedniej przeszkoda. Raz, dwa trzy, raz, dwa, trzy... Ten rytm narazie był najważniejszy. Dłuższy czas czekałam na przeszkodę skręcając w dobrą stronę. Hop! I po kłopocie. Już tylko dwie ostatnie przeszkody - murki.
-Dawaj Lilka! Jeszcze trochę, dacie radę!- do uszu dobiegł głos Naomi. Moon odbiła się pokonując powietrze i powtórzyła czynność drugi raz. Trzymając pałkę w prawej dłoni wystawiłam ją w stronę pustej dłoni brunetki...
-Uważaj na siebie!- tylko tyle byłam w stanie wydusić kiedy za horyzontem zniknęła mi z oczu postać dziewczyny...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)