- Nic się nie stało - uśmiechnąłem się widząc jak dziewczyna
próbuje mnie przeprosić, co trzeba było przyznać marnie jej wychodziło.
Dziewczyna jęknęła i podniosła notes z podłogi, który przed
chwilą upuściła. Przyglądała się chwilę mi z lekkim zaciekawieniem, ale zaraz
zmieszana odwróciła wzrok.
- T-To ja już lepiej będę wracała do pokoju - dziewczyna
znowu zaczęła się jąkać, ale ruszyła w wyznaczonym kierunku.
- Wiesz, że właśnie stamtąd przyszłaś? - zapytałem
dziewczynę, która była dopiero parę metrów ode mnie, ale kiedy usłyszała moje
słowa, zatrzymała się. Zmrużyła oczy, jakby nie mogąc uwierzyć, że mówię
prawdę.
- Mhm...
- Chodź - złapałem ją za nadgarstek - pojeździmy.
Dziewczyna zaczęła się wyrywać, ale po chwili się uspokoiła,
jakby uznała, że jej reakcja jest nieodpowiednia do sytuacji.
- Jakbym był porywaczem, to byś zaczęła dodatkowo kopać -
wyszczerzyłem zęby, a ona na to tylko przewróciła oczami. Jednak dalej
kierowaliśmy się w kierunku stajni, a ona coraz mniej protestowała, pewnie nie
mogła się doczekać jazdy.
Szybkim krokiem dotarliśmy do stajni.
- To na jakim koniu jedziesz? - zapytałem, zachodząc ją od
tyłu, na co ona tylko podskoczyła w miejscu - Nie jestem straszny...
- Chyba na tym - dziewczyna puściła moją wcześniejszą uwagę
mimo uszu i wskazała na konia po swojej prawej stronie, po czym odczytała
głośno napis na tabliczce - Wings?
- Tak. Ja chyba pojadę na Olimpii... - po raz kolejny.
Ostatnio miałem na niej dość niemiłą historię, ale mimo to nie miałem jej tego
za złe.
Anabell wsadziła notes do kieszeni bluzy.
Poszedłem do boksu klaczy, choć najpierw wyciągnąłem sprzęt
z siodlarni, a przytaszczenie go zajęło mi dość dużo czasu, tym bardziej, że
boks klaczy znajdował się jako jeden z najdalszych.
Wślizgnąłem się do boksu, gdzie czekała na mnie
zniecierpliwiona Olimpia.
- No co? - pogłaskałem ją - Stęskniłaś się za mną?
Klacz zarżała przyjaźnie, a ja tylko się zaśmiałem w
odpowiedzi.
Jednak zanim zrobiłem choćby krok, klacz stanęła dęba, a
kopyta niebezpiecznie zbliżyły się do mojej twarzy, do której dzieliło mnie
jedyne parę marnych centymetrów.
Jedyne co zdążyłem zrobić to zakryć twarz, za nim ogarnęła
mnie ciemność z każdej strony.
~~*~~
- Cavan! - krzyknął jakiś głos, którego za cholerę nie
mogłem rozpoznać.
- Cavan? - znowu ta sama osoba, ale po głosie można
stwierdzić już, że to dziewczyna. Nadal nie mogłem sobie przypomnieć.
Ale... czekaj. Zaraz. Ana... Zaraz, jak ona miała na imię?
Anabell? Raczej.
Otworzyłem powoli oczy, ale narastający ból w lewym ramieniu
dawał mi się we znaki, jeszcze do tego pulsująca głowa, która miała mi zaraz
pęknąć. Dlatego też znowu zamknąłem oczy.
- Halo? Tu ziemia do Cavana? - powiedziała niepewnie, a w
jej głosie można było usłyszeć lekki strach, który pomimo mojej pulsującej
głowy dało się wyczuć.
Syknąłem z bólu, kiedy moje ramię wykrzywiło się pod dziwnym
kontem, a ja modliłem się, żeby z moich oczu nie leciały łzy.
Przecież faceci nie płaczą. No dobra, to w takim razie nie
jestem facetem.
Tym razem otworzyłem oczy trochę szybciej i ujrzałam
Anabell. Pochylała się nad mną i wyraźnie próbowała coś zrobić.
- Idziemy do pielęgniarki - odparła i próbowała mnie jakoś
ciągnąc, co jej marnie wychodziło, ponieważ taki lekki to ja nie byłem.
<Ana? Moja wena miała wczoraj pogrzeb, oczywiście na
niego przyszłam...>
Dostajesz 10 punktów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)