Zostałem zapakowany do jakiegoś ambulansu i zabrali mnie do szpitala.
No pięknie. Nie miałem najlepszych wspomnień jeśli chodzi o szpital.
Jechałem na jakimś badziewiu. Przecież mogę chodzić! Nie mam połamanych
nóg, to tylko ręka, a w dodatku nawet nie wiadomo czy na pewno jest
złamana. W myślach modliłem się, aby moje najgorsze przypuszczenia się
nie spełniły.
Karetką jechaliśmy niecałe 10 minut, co i tak było istną meczarnią dla
mnie. Nie dość ze było mi nie do końca wygodnie to do tego moja ręka
straszliwie dawała o sobie znać. Jaki palant wymyślił coś tak głupiego?!
Kiedy dojechaliśmy do szpitala zostałem skierowany na jakąś salę.
Znajdowały się tam najróżniejsze sprzęty, jednak za cholerę nie
wiedziałem do czego służą. Cóż... moja wiedza lekarska się kończy na
tym, że wiem co to są nosze... niestety lekarzem w przyszłości nie
zostanę... albo raczej może stety.
Wiele nie byłem w stanie zobaczyć za wiele, ponieważ zasnąłem, a
ostatnie co usłyszałem to głos pielęgniarki, która stała obok mnie.
Jednak nie potrafiłem rozróżnić żadnych słów.
~~*~~
Kiedy otworzyłem oczy, musiałem się najpierw przyzwyczaić do blasku,
który oświetlał pokój. Jednak nie dane było mi cokolwiek zrobić, lub
chociażby ruszyć głową w bok, bo oplotły mnie czyjeś ramiona, na co ja
jęknąłem cicho.
- Boże! Cavan, nic Ci nie jest? - myślałem, że zaraz mnie połamie.
- Cora... - poczekałem aż dziewczynie przejdzie, ale ona niestety tak szybko nie zamierzała odpuścić- Ja nie umarłem...
Dziewczyna łypnęła na mnie spode łba.
- Ale zła...
Matka uciszyła ją ruchem ręki. Dopiero teraz ją zobaczyłem. Stała z
boku, dzięki czemu wcześniej nie mogłem jej dostrzec. Wszyscy byli.
Mama, Cleve, Cora, Cana i ... Dopiero teraz zauważyłem, że w pokoju nie
ma taty.
- Gdzie tata? Mam złamaną rękę? Jak długo tu jestem? - zacząłem zadawać pytania.
Cana, która nie odezwała się wcześniej, przerwała moje pytania, których miałem dużo więcej, ale ona mi to uniemożliwiła.
- Wszystko w swoim czasie... - powiedziała spokojnie - Jesteś tu parę
godzin. Tata był wcześniej, ale mógł urwać się z pracy tylko na chwilę,
nie mógł niestety zaczekać aż się obudzisz, Śpiochu. A co do twojej ręki
- tu uśmiechnęła się w moją stronę - Nie jest złamana. Nie aż tak
poważne.
Odetchnąłem z ulgą. Bałem się najgorszych scenariuszy.
- To dlaczego patrzycie na mnie jakbyście uważali, że moje narodziny były najgorszą rzeczą jaka wam się przytrafiła…?
Mama westchnęła.
- Wcale tak na ciebie nie patrzymy.
- Mam nadzieję…
- Dobra, to my będziemy już lecieć! Odwiedzimy Cię jakoś niedługo. Pa – zakończył mój starszy brat i zmierzwił mi włosy.
Wszystkie moje siostry i mama przytuliły mnie na pożegnanie, a ja
myślałem, że mi zaraz żebra połamią. Jeszcze jedna osoba to zrobi to na
pewno będę miał jakieś urazy.
Wszyscy wyszli zostawiając mnie samego. Tylko z pokojem i łóżkiem, które było strasznie nie wygodne.
Koło południa odwiedziło mnie parę pielęgniarek, ale poza tym pozostałem
samemu i próbowałem zasnąć, ale jedyne co robiłem to przewracałem się z
boku na bok.
Dopiero później usłyszałem pukanie.
- Proszę… - do pokoju weszła Anabell.
<Ana? Wybacz, że tak długo, ale przez cały czas pisałam zawody ;-; >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)