Zgłosiłam się do zawodów a przydzielona została mi kochana Follow. Byłam trochę zawiedziona, że nie pojechałam na Draculi, ale dobra. Miałam do pokonania wielu wspaniałych zawodników. Najbardziej obawiałam się Helen, Noah’a, Edwarda, Alexandry, Irmy i Naomki. Teraz tylko zastanowię się jaki strój wezmę. Mikołaj odpada. Wszyscy go zrobią. Elf? Może renifer? O tak. Elf na reniferze. Tak! Pomysł godny Edwarda! Albo nie. Nie będę elfem. Coś podobnego do elfa. Muszę zając się przygotowaniem konia. Może. Dobra. Kupuję futerko, czerwoną tkaninę, białą tkaninę, złote nici i jeszcze guziczki. Poszłam po motor. Wyprowadziłam go z garażu a zaraz potem wsiadłam na niego i ruszyłam po zakupy. Gdy wreszcie wyszłam ze sklepu szybko wróciłam do akademii po czym poszłam się umyć. Umyta już zaczęłam szyć. Tu trochę mocniej ściśniemy tu trochę doszyjemy a tu skrócimy. Tak zawaliłam całą noc. Siedziałam szyjąc do 4 w nocy. Położyłam się do łóżka i zasnęłam. Obudził mnie za 2 godziny budzik. Dziś nie było żadnych lekcji! Ehehe! Jest! Popatrzyłam jednak spod byka na drzwi.
-Otwórzcie się, no otwórzcie się!- wrzasnęłam a ktoś zapukał.
E, dobra. Nie oszukuję was. Nikt nie pukał. Zeszłam na śniadanie po czym weszłam do stajni i oporządziłam Demona i Ideal. Następnie ruszyłam do Follow po czym weszłam do boksu klaczy i czule „popieściłam” jej nozdrza. Następnie wyjęłam jej szczotki zaczęłam pielęgnację Najpierw kopytka a następnie wyczyściłam jej ciało. Delikatnie obczyściłam jej łeb szmateczką. Wyprowadziłam ją na korytarz. Przypięłam do jej kantaru linki i zawiązałam po obu stronach korytarza. Zaczęłam przymierzać nauszniki i chustę. Wyglądało to tak:
Jeszcze coś na niej popoprawiałam i po doszywałam i osiodłałam ją. Ponieważ klacz się rzucała wsiadłam na nią z ogłowiem z tzw. przeze mnie „podwójnym nachrapnikiem” czyli czymś tam. Wsiadłam na nią poza stajnią. Ruszyłam na maneż. Ustawiłam kilka przeszkód, między innymi wysoką stacjonatę i szereg składający się z krzyżaków (no kopert). Klacz skakała delikatnie po czym posuwawszy się coraz bliżej szeregu klacz stawała się coraz bardziej pewna. Wyczuwałam delikatne skurcze jej mięśni na bokach jej ud. Folka odbiła się i przeskoczyła. Reszta szeregu poszła delikatnie i zgrabnie jak przystało na Followkę. Delikatnie ganiałam ją do cwału aż w końcu zaczęła cwał. Byłam już zmęczona, więc zsiadłam z niej… Ona za to zaczęłam wierzgać i straciłam ją z oczu.
-Ha ha! Bardzo śmieszne Mi Amiga.- odchrząknęłam.
Tłumiłam śmiech, gdy klacz przybiegła do mnie. Pogłaskałam ją czule po chrapach i cmoknęłam a ona za dębowała.
-Yhy, wracaj do boksu…. Jutro ciężki dzień – powiedziałam czule i uśmiechnęłam się.
Klacz posłusznie wróciła do boksu a ja do pokoju. Wybierałam jakiś strój aż do pokoju zapukała p. Elizabeth.
- Dzień dobry panno Schrase.- powiedziała dostojnie.- Doszły mnie słuchy, że bierzesz udział w zawodach…
-Tak, biorę.- powiedziałam niepewnie.
-I chciałabym Ci powiedzieć, że zawody zostały przeniesione na 20 grudnia. Godzina 15.- powiedziała i odeszła.
-20 jest jutro! O matko!- wrzasnęłam i zaczęłam wybierać strój.
Gdy wyszykowałam się na jutro poszłam spać….
******************
Zerwałam się z łóżka i delikatnie pomiziałam moją kotkę. Nakarmiłam ją i szybko umyłam się. Zeszłam na śniadanie i zjadłam co mi pod nos wpadło. Mój przełyk i brzuch chyba były chore, bo nie chłonęłam jedzenia jak wczoraj. Po zjedzeniu pogoniłam, a wręcz poleciałam do stajni, by wyczyścić Followkę. Gdy weszłam do stajni klacz wesoło zarżała a następnie schowała łeb w boksie.
-Bawisz się w chowanego, co?- zapytałam chwytając za jej aksamitne uszko.
Klacz wesoło prychnęła i odsunęła się od drzwiczek boksu na znak, że mogę wkroczyć do jej boksu. Więc, otworzyłam drzwiczki i chwyciłam za przywiązany uwiąz.
-Muszę cie wyczyścić.- powiedziałam, gdy klacz zrobiła minę w stylu Edwarda, który dziwi się dlaczego się z niego śmiejemy.
-No, cofaj się.- powiedziałam, gdy klacz przyparła się do mnie.- Już!
Klacz cofnęła się i zarżała. Delikatnie przyciągnęłam jej głowę na moje ramię i wyjęłam kopystkę.
-Zacznę od kopyt,dobrze?- zapytałam patrząc na jej błyszczące oczy, a ona pochyliła głowę jakby na znak, że mam jej dać trochę pieszczot.
-Nie mogę teraz- powiedziałam stanowczo odpychając jej łeb.
Zaczęłam czyścić, na początku wyczyściłam jej kopyta, później szczotką ryżową zgarnęłam kurz, teraz zgrzebłem odkleiłam zaklejki. Następnie wilgotną szmateczką przetarłam jej oczy i cały łeb. Materiałem ją nakryłam. Włożyłam ogłowie, do którego były przypięte uszy renifera. Włożyłam płaszczyk z futerkiem na jej zad i założyłam czaprak, który uszyłam, nałożyłam na niego siodło i dopięłam popręg. Zaczęłam ją wyprowadzać, gdy klacz zaczęła się nagle cofać. Siadła na tylnych kopytach i zaczęła rżeć z przerażenia. Od razu zaczęłam przyciągać wodze i chwytać za ogłowie.
-Follow… Opanuj się!- krzyknęłam.- Stój! Co ty robisz?!- dodałam po chwili, gdy klacz zaczęła pluć pianą.-Folka! Follow!- mówiłam czule.
Klacz wstała i wytarłam jej pysk.
-Mała… Co ci strzeliło?- zapytałam głaszcząc delikatnie klacz.
Zaczęłam ją przyciągać, tym razem poszła za mną grzecznie. Prowadziłam ją przez korytarz stajni i poszłam na start. Ustawiłam się przy starcie i uzyskałam numerek 4. Ciągle powtarzałam sobie tor. Tu jedziemy, przeszkoda 1. Skręt i 2… i coś tam dalej. W mgnieniu oka doszło do numerku 4… Ruszyłam. Na początku klacz jechała równym kłusem, bo kilku sekundach ruszyła galopem. Wstrzymywałam ją troszkę, by za bardzo się nie rozpędziła. 1 przeszkoda to stacjonata. Najazd i hop. Klacz przeskoczyła bezproblemowo. Następnie ostry zakręt i na horyzoncie mój radar wyczuł kolejną przeszkodę, którą był oxer. Klacz rozpędziła się i zrobiłam półsiad. Folka zawahała się, ale w ostatniej chwili skoczyła. Przeskoczyłyśmy i po pewnym czasie była kolejna przeszkoda-koperta. Delikatnie nakierowałam kobyłkę na nią i skoczyłyśmy. Jechałyśmy dalej by napotkać kolejną przeszkodę. Stacjonata, najazd i jesteśmy po drugiej stronie. Następnie ostry zakręt w prawo i szereg. Musiałam ją trochę wstrzymać, więc zciągnęłam wodze i klacz wylądowała idealnie po drugiej stronie pierwszej części szeregu. Galop i następna część szeregu. Teraz rów z wodą. Hop. Klacz niefortunnie się odbiła i jednym kopytem wpadła do wody. Kolejny szereg. Pierwszy-hop, drugi-hop i trzeci- prawie hop, bo klacz zawahała się i uderzyłam nogą o ustawienie przeszkody. Teraz tripple bar, klacz rozpędziła się i przeskoczyła idealnie. Mur… Zakręciłyśmy i dalej galopem ruszyłyśmy w stronę tego brzydactwa. Na sam widok mnie mdliło, lecz moja towarzyszka galopowała nawet nie mrugając. Skupiłam się i klacz wybiła się. Poczułam delikatny trzask a po chwili moje ciało przeszył dreszcz (dreszcz bólu), by po chwili totalnie mnie sparaliżować. Zlokalizowałam dwa oksery. Jej tempo było odpowiednie do ich wysokości. Klacz z każdą chwilą przyśpieszała. Delikatny skurcz łapał moją nogę, by w końcu całkowicie ją sparaliżować. Próbowałam nią ruszyć, ale bez skutku, galop stawał się coraz twardszy. W końcu byliśmy na odpowiedniej odległości od przeszkody. Klacz wybiła się i wręcz przeleciała nad tym czymś. Zaraz po tym był kolejny okser. Trochę wyższy, ale to nie sprawiło nam większego problemu. Ostatnia przeszkoda, stacjonata. Namierzyłam ją i dalej galopowałam wprost na nią. Delikatnie dałam sygnał do skoku po czym klacz wzbiła się. Poczułam jej mięśnie napinające się wznak skoku. Wylądowałyśmy szczęśliwie po drugiej stronie, by dobiec do mety. Pochwyciłam chorąż, by było widać, że skończyłam. Gdy klacz zatrzymała się, usiłowałam zsiąść. Z trudem przerzuciłam nogę nad jej grzbietem. Strzemię wyślizgnęło się a ja poleciałam. W ostatniej chwili ktoś pochwycił mnie w biodrach. Spojrzałam w górę i napotkałam ciepły uśmiech Thomas’a. Odwzajemniałam gest i wstałam. Kuśtykając ruszyłam w stronę stajni.
-Otwórzcie się, no otwórzcie się!- wrzasnęłam a ktoś zapukał.
E, dobra. Nie oszukuję was. Nikt nie pukał. Zeszłam na śniadanie po czym weszłam do stajni i oporządziłam Demona i Ideal. Następnie ruszyłam do Follow po czym weszłam do boksu klaczy i czule „popieściłam” jej nozdrza. Następnie wyjęłam jej szczotki zaczęłam pielęgnację Najpierw kopytka a następnie wyczyściłam jej ciało. Delikatnie obczyściłam jej łeb szmateczką. Wyprowadziłam ją na korytarz. Przypięłam do jej kantaru linki i zawiązałam po obu stronach korytarza. Zaczęłam przymierzać nauszniki i chustę. Wyglądało to tak:
Jeszcze coś na niej popoprawiałam i po doszywałam i osiodłałam ją. Ponieważ klacz się rzucała wsiadłam na nią z ogłowiem z tzw. przeze mnie „podwójnym nachrapnikiem” czyli czymś tam. Wsiadłam na nią poza stajnią. Ruszyłam na maneż. Ustawiłam kilka przeszkód, między innymi wysoką stacjonatę i szereg składający się z krzyżaków (no kopert). Klacz skakała delikatnie po czym posuwawszy się coraz bliżej szeregu klacz stawała się coraz bardziej pewna. Wyczuwałam delikatne skurcze jej mięśni na bokach jej ud. Folka odbiła się i przeskoczyła. Reszta szeregu poszła delikatnie i zgrabnie jak przystało na Followkę. Delikatnie ganiałam ją do cwału aż w końcu zaczęła cwał. Byłam już zmęczona, więc zsiadłam z niej… Ona za to zaczęłam wierzgać i straciłam ją z oczu.
-Ha ha! Bardzo śmieszne Mi Amiga.- odchrząknęłam.
Tłumiłam śmiech, gdy klacz przybiegła do mnie. Pogłaskałam ją czule po chrapach i cmoknęłam a ona za dębowała.
-Yhy, wracaj do boksu…. Jutro ciężki dzień – powiedziałam czule i uśmiechnęłam się.
Klacz posłusznie wróciła do boksu a ja do pokoju. Wybierałam jakiś strój aż do pokoju zapukała p. Elizabeth.
- Dzień dobry panno Schrase.- powiedziała dostojnie.- Doszły mnie słuchy, że bierzesz udział w zawodach…
-Tak, biorę.- powiedziałam niepewnie.
-I chciałabym Ci powiedzieć, że zawody zostały przeniesione na 20 grudnia. Godzina 15.- powiedziała i odeszła.
-20 jest jutro! O matko!- wrzasnęłam i zaczęłam wybierać strój.
Gdy wyszykowałam się na jutro poszłam spać….
******************
Zerwałam się z łóżka i delikatnie pomiziałam moją kotkę. Nakarmiłam ją i szybko umyłam się. Zeszłam na śniadanie i zjadłam co mi pod nos wpadło. Mój przełyk i brzuch chyba były chore, bo nie chłonęłam jedzenia jak wczoraj. Po zjedzeniu pogoniłam, a wręcz poleciałam do stajni, by wyczyścić Followkę. Gdy weszłam do stajni klacz wesoło zarżała a następnie schowała łeb w boksie.
-Bawisz się w chowanego, co?- zapytałam chwytając za jej aksamitne uszko.
Klacz wesoło prychnęła i odsunęła się od drzwiczek boksu na znak, że mogę wkroczyć do jej boksu. Więc, otworzyłam drzwiczki i chwyciłam za przywiązany uwiąz.
-Muszę cie wyczyścić.- powiedziałam, gdy klacz zrobiła minę w stylu Edwarda, który dziwi się dlaczego się z niego śmiejemy.
-No, cofaj się.- powiedziałam, gdy klacz przyparła się do mnie.- Już!
Klacz cofnęła się i zarżała. Delikatnie przyciągnęłam jej głowę na moje ramię i wyjęłam kopystkę.
-Zacznę od kopyt,dobrze?- zapytałam patrząc na jej błyszczące oczy, a ona pochyliła głowę jakby na znak, że mam jej dać trochę pieszczot.
-Nie mogę teraz- powiedziałam stanowczo odpychając jej łeb.
Zaczęłam czyścić, na początku wyczyściłam jej kopyta, później szczotką ryżową zgarnęłam kurz, teraz zgrzebłem odkleiłam zaklejki. Następnie wilgotną szmateczką przetarłam jej oczy i cały łeb. Materiałem ją nakryłam. Włożyłam ogłowie, do którego były przypięte uszy renifera. Włożyłam płaszczyk z futerkiem na jej zad i założyłam czaprak, który uszyłam, nałożyłam na niego siodło i dopięłam popręg. Zaczęłam ją wyprowadzać, gdy klacz zaczęła się nagle cofać. Siadła na tylnych kopytach i zaczęła rżeć z przerażenia. Od razu zaczęłam przyciągać wodze i chwytać za ogłowie.
-Follow… Opanuj się!- krzyknęłam.- Stój! Co ty robisz?!- dodałam po chwili, gdy klacz zaczęła pluć pianą.-Folka! Follow!- mówiłam czule.
Klacz wstała i wytarłam jej pysk.
-Mała… Co ci strzeliło?- zapytałam głaszcząc delikatnie klacz.
Zaczęłam ją przyciągać, tym razem poszła za mną grzecznie. Prowadziłam ją przez korytarz stajni i poszłam na start. Ustawiłam się przy starcie i uzyskałam numerek 4. Ciągle powtarzałam sobie tor. Tu jedziemy, przeszkoda 1. Skręt i 2… i coś tam dalej. W mgnieniu oka doszło do numerku 4… Ruszyłam. Na początku klacz jechała równym kłusem, bo kilku sekundach ruszyła galopem. Wstrzymywałam ją troszkę, by za bardzo się nie rozpędziła. 1 przeszkoda to stacjonata. Najazd i hop. Klacz przeskoczyła bezproblemowo. Następnie ostry zakręt i na horyzoncie mój radar wyczuł kolejną przeszkodę, którą był oxer. Klacz rozpędziła się i zrobiłam półsiad. Folka zawahała się, ale w ostatniej chwili skoczyła. Przeskoczyłyśmy i po pewnym czasie była kolejna przeszkoda-koperta. Delikatnie nakierowałam kobyłkę na nią i skoczyłyśmy. Jechałyśmy dalej by napotkać kolejną przeszkodę. Stacjonata, najazd i jesteśmy po drugiej stronie. Następnie ostry zakręt w prawo i szereg. Musiałam ją trochę wstrzymać, więc zciągnęłam wodze i klacz wylądowała idealnie po drugiej stronie pierwszej części szeregu. Galop i następna część szeregu. Teraz rów z wodą. Hop. Klacz niefortunnie się odbiła i jednym kopytem wpadła do wody. Kolejny szereg. Pierwszy-hop, drugi-hop i trzeci- prawie hop, bo klacz zawahała się i uderzyłam nogą o ustawienie przeszkody. Teraz tripple bar, klacz rozpędziła się i przeskoczyła idealnie. Mur… Zakręciłyśmy i dalej galopem ruszyłyśmy w stronę tego brzydactwa. Na sam widok mnie mdliło, lecz moja towarzyszka galopowała nawet nie mrugając. Skupiłam się i klacz wybiła się. Poczułam delikatny trzask a po chwili moje ciało przeszył dreszcz (dreszcz bólu), by po chwili totalnie mnie sparaliżować. Zlokalizowałam dwa oksery. Jej tempo było odpowiednie do ich wysokości. Klacz z każdą chwilą przyśpieszała. Delikatny skurcz łapał moją nogę, by w końcu całkowicie ją sparaliżować. Próbowałam nią ruszyć, ale bez skutku, galop stawał się coraz twardszy. W końcu byliśmy na odpowiedniej odległości od przeszkody. Klacz wybiła się i wręcz przeleciała nad tym czymś. Zaraz po tym był kolejny okser. Trochę wyższy, ale to nie sprawiło nam większego problemu. Ostatnia przeszkoda, stacjonata. Namierzyłam ją i dalej galopowałam wprost na nią. Delikatnie dałam sygnał do skoku po czym klacz wzbiła się. Poczułam jej mięśnie napinające się wznak skoku. Wylądowałyśmy szczęśliwie po drugiej stronie, by dobiec do mety. Pochwyciłam chorąż, by było widać, że skończyłam. Gdy klacz zatrzymała się, usiłowałam zsiąść. Z trudem przerzuciłam nogę nad jej grzbietem. Strzemię wyślizgnęło się a ja poleciałam. W ostatniej chwili ktoś pochwycił mnie w biodrach. Spojrzałam w górę i napotkałam ciepły uśmiech Thomas’a. Odwzajemniałam gest i wstałam. Kuśtykając ruszyłam w stronę stajni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)