czwartek, 22 grudnia 2016

Od Holiday - zawody


Wystukiwałam właśnie rytm mojej ulubionej piosenki na biurku, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę! - krzyknęłam.
Do pokoju weszła Helen. Uniosłam wysoko brew. Odkąd się wyprowadziła bardzo rzadko mnie odwiedzała.
- Jak tam przed zawodami? - zapytała bez wstępu.
- Całkiem dobrze... Miałam właśnie iść do Karina.
- To w takim razie ja Ci nie przeszkadzam - odparła i wyszła - Pa! - krzyknęła za sobą.
Westchnęłam ciężko. Szybko przebrałam się w rzeczy do jazdy konnej i poszłam do stajni, aby zająć się Don Karino. Ostatnio dużo ćwiczyłam przed zawodami. Szło mi całkiem nieźle, a koń na którym miałam jechać był strasznie przyjazny, także świetnie mi się z nim pracowało. Co prawda nie ta dobrze jak na Sydney. Mojego prywatnego konia znałam lepiej. Ale Don Karino był jednym z moich ulubionych koni w głównej stajni.
Szybko doszłam do stajni. Dzisiejszego dnia miałam jeszcze parę rzeczy do zrobienia, co mnie bardzo cieszyło, ponieważ nie będę musiała zajmować się stresem, który będzie mi towarzyszył do startu zawodów.
Kiedy tylko podeszłam do boksu wałach zarżał przyjaźnie na powitanie. Spojrzałam na zegar, który wisiał na ścianie.
- Mamy 4 godziny - zawiadomiłam wałacha.
Ale tego nic nie ruszyło. Nawet gdybyśmy mieli 2 minuty do startu, ten stałby spokojnie, a ja bym się fatalnie denerwowała, że jesteśmy spóźnieni.
Przyniosłam szczotki, które bardzo dobrze mi pomogły w zbiciu czasu. Szczotkowałam do 20 minut, aż sierść, można by powiedzieć, normalnie błyszczała. Dopiero wtedy zadowoliłam się efektem. Może jakoś nam pójdzie? Lepiej, żeby się dobrze prezentował na starcie, jak i również na mecie.
Westchnęłam głośno.
Wałach spokojnie, kiedy go czyściłam. Zresztą jak zwykle... Czyszczenie kopyt też go specjalnie nie ruszyło. Ten koń to oaza spokoju.
Niestety ten spokój udzielił się mi dopiero po jakimś czasie. Poklepałam konia po łopatce.
- Nawet gdyby wybuchła bomba atomowa w pobliżu akademii, ty byś stał w tym samym miejscu co zawsze i grzecznie czekał, że Cię wyczyszczę, co?
Koń nic nie odpowiedział. Bo konie nie potrafią mówić, Holiday. W mojej głowie odezwał się jakiś cichy głosik.
Nie no gratuluję. Holiday Clarks po tylu latach swojego życia odkryła, że konie nie mówią tak samo jak ludzie. Moje gratulacje. Jeszcze powinny teraz wystrzelić fajerwerki i wszyscy jak na zawołanie zaczęliby klaskać.


~~*~~

- Denerwujesz się? - Cavan spojrzał na mnie z ukosa. Od pięciu minut skubałam paznokcie. Nie byłam z siebie dumna, Tyle nad nimi pracowałam...
- A ty nie?
Podrapał się po szyi.
- Może trochę...
- Chciałabym stresować się tylko "trochę"...
Stres zżerał mnie całkowicie od środka. Jeszcze chwilę będziemy jechać...
Samochód podskakiwał lekko na nierównościach, a ja zastanawiałam się jak daleko jeszcze. W końcu nie wytrzymałam. Zapytałam po raz kolejny (chyba 10 raz...).
- Ile jeszcze drogi zostało? - zapytałam kierowcę.
- Jak dojedziemy to pani powiem - mruknął już nieco zirytowany.
Nie bardzo podobało mi się, że mówił do mnie "Pani"... Nawet jeszcze pełnoletnia nie jestem. Mam 17 lat i mi z tym bardzo dobrze.
- Traci cierpliwość - powiedział Cavan, który siedział obok mnie i cały czas mówił coś oczywitego do czego dotarłam 3 razy szybciej niż on - Powinienem Cię zakneblować.
- Dzięki - odpowiedziałam ironicznie.
- To nie był żart.
Przewróciłam tylko oczami i zaczęłam "podziwiać" widoki, które mijaliśmy. Z tego co wiem to jechaliśmy trochę za szybko. Ale nie chciałam denerwować faceta, który z resztą sam bardzo dobrze o tym wiedział.
Przez następne 15 minut próbowałam zadać kierowcy pytanie, ale za każdym razem kiedy próbowałam to zrobić, Cavan zatykał mi usta. Trzeba przyznać, że chłopak ma dobry refleks. Może codziennie zatyka ludziom na około usta...
Dojechaliśmy po 20 minutach. To była dla mnie męcząca droga, a jakby tego było mało Cavan nie pozwalał odzywać się mi do kierowcy, bo twierdził, że tylko do irytuje. Brawo. Odkrył Amerykę.
Kiedy dojechaliśmy mieliśmy 25 minut do startu. Dlatego też od razu, kiedy wysiadłam skierowałam się, aby się zarejestrować. Błądziłam między ludźmi, a mój wzrost mi tego nie ułatwiał. Za każdym razem ktoś wpakowywał mi się w kadr, a ja nie mogłam nic z tym zrobić. Dopiero po jakimś czasie udało mi się zrobić szybko co trzeba i zadowolona pobiegłam do końca, aby się nim zająć.
~~*~~
Don Karino po raz pierwszy na moich oczach okazywał lekki stres, pewnie dlatego, że wyczuł jaka jestem zdenerwowana. Według zegarka zostało 1 minuta i 56 sekund do startu. Miejmy to już za sobą. Halo, niedługo gwiazdka. Powinnam się radować, jak to mówią.
Ruszałam palcami od stóp, aby wspomóc krążenie. Było mi zimno, a startu jak nie było tak nie ma.
Dopiero po chwili rozległ się odgłos startu. Ruszyłam. Na pierwszej przeszkodzie Don Karino nieco się zawahał, ale wypchnęłam go do przodu i pokonaliśmy przeszkodę lekko, nie strącając drążka. Okser poszedł podobnie, ale po tym szło nam już świetnie. Koń rozgrzał się już nieco, więc kopertę, okser, stacjonatę i szereg daliśmy radę bez strącenia. Przy rowie też trochę się zawahał, ale ostatecznie się udało. Przy przeszkodzie 8c drąg lekko się zahwiał, jednak pozostał na swoim miejscu. Tripple bar niestety spadł. To znaczy jeden drąg zleciał. Poczułam ukłucie zawodu. Czyli jednak nie bezbłędnie. Do końca udało mi się dojechać z tym jednym błędem. Może będzie jakieś trzecie miejsce...? Poklepałam konia i odprowadziłam go do przyczepy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)