czwartek, 22 grudnia 2016

Od Naomi - zawody

***KILKA DNI PRZED***

Powinnam się już naprawdę zająć zawodami. Przecież ja nawet Sun nie znam, toż to skandal z mojej strony! Szczerze, niezbyt lubię achałki, ale w praktyce widziałam je tylko kilka razy w życiu, a jeździłam – ani razu. Weszłam do boksu, w którym stała klacz.
- Cześć, Sun! Muszę cię nieźle wyćwiczyć, ale wyglądasz na dość chętną do pracy, prawda? – powiedziałam. Nie, zwykłe achałtekiny rzeczywiście mnie nie interesowały, może ze względu na skąpą grzywę i wręcz za bardzo wysmukły wygląd, ale ta, która przede mną stała była przepiękna. Gniadozłota, o pięknym złocistym połysku sierść wręcz mnie zachwyciła, ten błysk… Do teraz nie mogę się na niego napatrzeć.
- Jesteś przepiękna, wiesz? – pogładziłam prosty łeb Sun. Na szczęście, brud dzisiaj mnie od niej nie oddzielał, więc tylko kilka ruchów szczotką do kurzu, a później kopystką, w końcu siodło na grzbiet i wędzidło w pysk, i była już gotowa do jazdy. Poszłam po toczek. Gdybym trochę bardziej, a raczej o wiele bardziej dbała o moje włosy, pewnie błyszczałaby trochę jak sierść Złocistej, na ale… Wzięłam wodze klaczy i poszłam z nią na parkur skokowy, na szczęście był wolny, co bardzo dziwne. Wskoczyłam na grzbiet wierzchowca i zrobiłam krótką rozgrzewkę własnego pomysłu. Ostrożnie skierowałam Złocistą na pierwszą przeszkodę. Bałam się, że klacz nie skacze za dobrze i że dużo roboty przede mną, ale się myliłam – leciała świetnie, przynajmniej jak na achałka, ale i tak będzie tu miało miejsce sporo treningów na niej. Poskakałam jeszcze sporo, a w końcu pojechałam na spokojną, krótką przejażdżkę wokół akademii, na odprężenie. Później rozsiodłałam, podczyściłam i wstawiłam Sun do boksu. Teraz muszę myśleć o stroju mikołajkowym...

***W DZIEŃ ZAWODÓW***

- Dzisiaj jest ten dzień! – dzwoniło mi po głowie, lecz miałam wrażenie, że ten tajemniczy głos jest gdzie daleko, w innej krainie.
„Ale jaki dzień”? – krzyknęłam poddenerwowana. Wszystko było takie rozmazane…
- Wstawaj! Natychmiast! – czar nagle prysnął. Lily próbowała mnie przywołać do porządku, raz po raz potrząsając mną, albo dając mi w policzek.
- Ale że co? Ręka cię nie boli? Ja na twoim miejscu dałabym mi spokój… - wymamrotałam, ale jako że na Lilce nie zrobiło to większego wrażenia, krzyknęłam:
- Do cholery mnie budzisz!!!
- Czy pamiętasz wydarzenie, które kojarzy ci się z rozetami, skrzydłami i Sun? Bo jeśli nie, mogę zacząć sądzić, że mocno walnęłaś się w głowę podczas snu, wczoraj nawijałaś o tym jak zacięta – wytłumaczyła mi dziewczyna. Czekaj… czy dzisiaj czasem nie były zawody w skokach przez przeszkody? Musiałam wyglądać idiotycznie, siedząc na łóżku z kompletnym zdziwieniem na twarzy.
- Dlaczego mnie wcześniej nie obudziłaś, głupolu?! – i to jest moja pierwsza reakcja. Pamiętajcie, dzieci – zawsze lepiej obarczać winą innych, niezależnie, czy im się to należy!
- Przecież budzę się od pół godziny! – popatrzyłam na nią z kompletnym osłupieniem. Znikło, kiedy zobaczyłam godzinę na budziku, który służył mi tylko do celów sprawdzania właśnie godziny, jego nazwa jest w pełni błędna – była 9.03! Jeśli nie zabiję się dzisiaj, zrobię to jutro, teraz mam pełno roboty, odebrać sobie życia (i, przy okazji Lilce, której należą się wielkie brawa za tak efektowne budzenie) nie zdążę. Z tego powodu, to znaczy żeby zrobić to jak najszybciej podskoczyłam jak oparzona i wygoniłam brunetkę z pokoju, żeby nie wyglądać jak drzewo, chociaż opcja rozkwitającej wiśni byłaby kusząca. Mimo wszystko przywołałam swoje włosy do porządku, nakarmiłam Abi i zeszłam na dół. Kiedy wyszłam na dziedziniec poczułam powiew ciepłego powietrza, ptaki jeszcze cichutko świergotały, po prostu pięknie. Skierowałam się najpierw do stajni dla koni prywatnych, mam przecież własnego konia. Empiś oczywiście szalał na mój widok, tak bardzo żałuję, że to nie on będzie szybował ze mną na konkursie… Jego także musiałam uspokoić, sypnęłam do żłobu trochę owsa, bo właściwie po to tu przyszłam. Skończył jeść, więc złapałam go za kantar i wyprowadziłam na padok. Teraz mogę się zająć Sun.
- Cześć, malutka! Dzisiaj startujemy razem w zawodach! – powiedziałam na powitanie. Klacz zarżała, ale wyglądała na zupełnie zdziwioną i przy okazji zdrowo wytarzaną, za co stoi w kolejce „do zabicia”.
- Dlaczego?! Przecież wiesz, jaki dzisiaj dzień, dobrze o tym wiesz – przypomniałam, ale Sun nie mniej zainteresowała się już siankiem, to, za co wolę ogierki od naburmuszonych klaczy – taki Empi to mi przynajmniej wytłumaczy, dlaczego to zrobił, a ta złośnica nie. Zaraz, zaraz – jest już 10, ona ma być gotowa o 13 przed torem! Na szczęście, obowiązek wypuszczania rano koni na padoki należał do stajennych, którzy jak widać sumiennie wykonali zadanie, ich też zatłukę. Złapałam w ręce szczotkę i zaciekle zaczęłam zdejmować z przedtem jedwabistej sierści skorupę brudu. To było cholernie trudne zadanie, no ale ja jestem Naomi, nie pierwsza lepsza dziewczyna. Później grzywa i ogon, nie zaplatałam ich, szczególnie, że Słoneczna bujnej grzywy nie posiada. Co prawda, miałam zamiar później zapleść w koreczki, to spokojnie zrobię. A więc na razie dokładnie ją wyczyszczę, koreczki dopiero przed siodłaniem. Kopyta poszły dość szybko, ale, żeby całość ładnie błyszczała użyłam potem „nabłyszczacza do sierści”. Bóg wie ile trwa takie nabłyszczanie, bo nie mam zegarka, ale to piekielnie męczące długie. Lecz efekty – nie do poznania, klacz wyglądała jak istne słońce. Szybko machnęłam smarem do kopyt, jak błyszczeć, to już na pełną skalę. Właśnie skończyłam tą żmudną robotę, kiedy do boksu wpadła Lily.
- Za godzinę oficjalnie zaczynają się zawody! Co prawda, startujesz jako szósta i najpierw będzie krótka przemowa, więc o czas na rozluźnienie i rozgrzewkę nie musisz się martwić, no ale… Jezu, jak to błyszczy – z pośpiechem informowała dziewczyna.
- Zmykaj, bo cię oślepi! Możesz przynieść mi rzeczy na konkurs, wtedy na stracenie nie pójdziesz – próbowałam trochę się pośmiać, no ale sytuacja nie był idealna. Po zniknięciu Lilki zaczęłam się zastawiać, co tak naprawdę mi zostało – zaplatanie grzywy, siodło i ogłowie, owijki i moje mikołajkowe nauszniki, przebranie samej siebie – no, nie było tak źle. Szybko zabrałam się za koreczki, co dziwne w pośpiechu idzie mi o wiele lepiej. Po tym rzeczywiście musiałam przystać, tym samym tracąc swój cenny czas, no, ale jeśli w celu nasycenia oczu tą złocistą damą, to nie do końca stracenia. Zarzuciłam szybko biały, wycięty czaprak, a na to w całej okazałości wypastowane siodło. Ogłowie poszło gładko, teraz zestaw mikołajkowy – nauszniki i owijki. Raz, dwa i są. Super, nie mam zegarka.
- Twoje ubranie. Jeszcze tylko 10 minut, szybko! – brunetka podała mi wcześniej przygotowany strój. Były to: czarne oficerki i białe bryczesy, nie mam innych, czerwona zarzutka, toczek, a na niego oczywiście czapkę mikołajkową, czerwone rękawiczki jeździeckie i właściwie to tyle. Natomiast Sun w całej okazałości prezentowała się mniej więcej tak:

Wyszło przecudownie, ale przecież nie wiem, jak z innymi. Kazałam Lily na 5 minutek popilnować klacz, a później poszłam się przebrać. Kiedy wróciłam, Lily szybko podała mi wodze klaczy i pchnęła mnie do przodu, mówiąc:
- Leć, jest już po 13!
Szybkim krokiem, trzymając klacz poszłam przed parkur – to miejsce zaczęcia zawodów. Wszędzie walały się ozdoby świąteczne, chcą konia oślepić?! Nie, może nie walały, bo wszystko było idealnie ułożone, ale mniejsza z tym. Na widoku była również rzeźba mikołaja z całym wyposażeniem – starymi saniami i reniferami – oczywiście wyrzeźbionymi. Wszystko to posypane sztucznym śniegiem – szkoda, że nie użyli go w hali zamiast piasku, hi, hi. Wiem, jestem głupia i myślę o porąbanych rzeczach... Wtedy to by konia oślepiło! Ustawiłam się w rzędzie, wszyscy inni jeźdźcy już na mnie czekali. Przed nami stała cała kadra instruktorów i chmara rodziców. Pani Rose, jak zwykle, spiorunowała mnie wzrokiem, chyba w głowie dała mi plakietkę "Miss spóźniania się", ale mnie to nie obchodzi.
- Witam wszystkich na mikołajkowych zawodach w skokach przez przeszkody! - zaczęła wygłaszać - Każdy będzie miał do pokonania 13 przeszkód, w tym 2 szeregi. Czas oraz ilość zrzuconych drągów będzie decydował o miejscu w rankingu. Jak widzę, większość z was ma przebrania, świetnie. Każdy zna resztę regulaminu i kolejność startów? W takim razie teraz czas na oglądnięcie toru, kto wykonał już przegląd idzie do hali i rozgrzewa konia.
Dalej trzymając Słoneczną w ręku powoli obeszłam cały tor, przeszkody wysokie, ale myślę, że damy radę. Wiara w siebie jest najważniejsza! Skierowałam swe kroki do hali ćwiczeniowej, wskoczyłam na konia i zaczęłam wykonywać rozgrzewkę, którą wcześniej dobrze zaplanowałam. Za sobą usłyszałam głos właścicielki - "A teraz pokaz jazdy naturalnej w wykonaniu mistrza - Guy'a Mc Leana!" Osz ty, dla samego pokazu mogłabym zrezygnować, uwielbiam go. Ale cóż, ROZGRZEWKA, Naomi, rozgrzewka. Na początku chwila stępa, koło w dolnej części i ósemka. Później kłus, drągi, wolta, przekątna, kilka innych figur i zagalopowanie w A. Koło w galopie, zebranie, drągi, mniejszy skok, większy skok... jeszcze kilka innych rzeczy, a na końcu półparada i do stępa. Klacz była zupełnie spięta, więc kilka minut mojego specyfiku - kłusa z oddaną wodzą, dla koni czysta przyjemność - dobrze jej zrobiło. Później kolejna półparada i stęp. Nie znoszę czekać, ale na szczęście Lily bardzo szybko przybiegła do mnie z wiadomością:
- Zaraz ty, idź!
Wyszłam na dziedziniec. Jak zwykle, było ciepło, dlaczego nigdy padać nie może? Cóż, taki mój los. Podeszłam do miejsca, gdzie odbywały się właściwe zawody. Jezu, z tymi dekoracjami to mogą trochę przystopować! Spokojnie, mogli, ale nic nie musieli. A JAK SIĘ NABIJĘ NA TE ROGI WYSTAJĄCE ZZA KRZAKÓW?! Przeszłam do stój i patrzyłam, jak Esma razem z Followem szybuje nad przeszkodami. Mój lekki uśmiech szaleńczo mnie ucieszył. Ja się teraz uśmiecham? Przecież ja się dławię z nerwów... Czy naprawdę będę miała tak dobrą konkurencję? Mniejsza o to, powinnam się koncentrować na sobie. Esmeralda skończyła już ostatnią przeszkodę, powoli zeszła z parkuru, oczywiście przy wielkich oklaskach,  teraz ja. Mimo sytuacji pokazałam zmęczonej, lecz zadowolonej przyjaciółce kciuk w górę.
- Uwaga, teraz numer 26 - Naomi Sullivan na Sun
! - rozległ mnie męski głos. Nawet nie wiem, kiedy dodałam tą łydkę.
- Dasz radę! - za mną Lily jeszcze motywowała. Dumna, niespokojna klacz na tą małą łydeczkę zareagowała nieplanowanym galopem, wejście smoka. Mocno zahamowałam, okazując nie mniejsze zdenerwowanie jak wierzchowiec. Kółko kłusa, zagalopowanie i niechętne słuchanie moich pomocy pokazywały nasze napięcie. Zaraz - przecież właśnie zaczęli liczyć pierwszą przeszkodę - stacjonatę. niby normalna, ale taka wysoka... Przez chwilę coś mi się przypomniało - matura i ta książka pełna dobrych myśli, którą dała mi mama. "Jeśli chcesz coś zdobyć, podstawą jest zaakceptować wszystkie możliwości. Kiedy mówisz, że musisz wygrać, bo inaczej to będzie tragedia i dramat, wszystko spina się w tobie od środka, bo co będzie, jak nie zdobędziesz zwycięstwa? Spokojnie, uwolnij myśli, oddychaj, nie żądaj wygranej. Pamiętaj, ty nic nie MUSISZ, ty możesz, możesz wszystko, bo masz wielką moc wewnętrzną, tylko po nią sięgnij. Skup się na zadaniu, które przed tobą stoi. Wtedy zwycięstwo samo przyjdzie" - to wspomnienie zupełnie dodało mi sił, przecież zdałam maturę dzięki tym słowom, to działa, i zadziała teraz! Nic się nie stanie, jak przegram, takie tam zawody. Jak wygram, oprócz radości, dumy i jakichś duperelek, które spokojnie sama mogę sobie kupić, też nie będę miała wiele więcej. Trzeba zaakceptować możliwości, ale mimo wszystko fajnie byłoby, gdybym była na podium. Kieruję się w sam cel, bo mogę wygrać, ale NIE MUSZĘ. I teraz właśnie koncentruję się na działaniu - myśli w mojej głowie było niemiłosiernie dużo, ale rzeczywiście, musiałam to zrobić. Pewniej usiadłam w siodle, wyrzuciłam wszystkie nerwy do kosza, została tylko odwaga. Dodałam mocną łydkę i skręciłam w sam środek przeszkody. Wysoka, ale nie za duża. Klacz pędziła już z prędkością światła, ale ja miałam ścisły plan i wiedziałam, co robić. Hop! Pierwszy skok za nami.
"Brawo, Słoneczko!" - nie wiem, czy ktoś miał tam zdolności telepatyczne, ale nawet myślami zadziałało. Pewna siebie i skoncentrowana klacz łagodnym łukiem skręciła, teraz okser.
"Łatwe, ale na takim łatwo się pomylić. Myślę, że jak użyję poprawnie pomocy, to nam się to uda" - tak właśnie zrobiłam. Automatycznie stanęłam do półsiadu, i już okserek za nami. Byłabym w stanie teraz zsiąść i ucałować Złocistą w chrapy, przecież to nie lada wyczyn. Pamiętaj, na końcu będzie 150! No tak, jasne. Teraz jeszcze łagodniejszy zakręt, super! Kiedy już mniej więcej byłam na linii prostej do trzeciej przeszkody - malutkiej, że tak powiem kopertki, na chwilę oddałam wodze klaczy, na co ona odpowiedziała mi radosnym wyrwaniem do przodu. Ok, na to teraz jeszcze mogę sobie pozwolić. tuż przed kopertką po prostu mocniej się zebrałam i było po sprawie. Teraz dość ostry kąt, i taki ładny, mały, słodki krzaczek. O tym mówiłam - z krzaka wystawały niby niepozorne, małe rogi renifera. Ale ja nauczyłam się patrzyć z perspektywy konia, jak i jeźdźca, wiem dobrze, co to oznacza. Sun odskoczyła, na co ja byłam zupełnie przygotowana, chociaż zauważyłam ozdobę w tej samej chwili, co klacz. Zupełnie gotowa na taki ruch odchyliłam się do boku, a później uspokoiłam konika. Kiedy Złocista była już spokojna, dodałam mocną łydkę i poleciałam dalej. z zacięciem minęłam krzak, teraz okser, znowu wysoki, kurczę. Tym razem z dekoracjami ewidentnie przesadzili - właściwie to cała przeszkoda była z nich zrobiona. No, ale najwyraźniej tamci nie mają rozumu, cóż poradzę. Zwolniłam trochę klacz, bo szaleńczy bieg to tym razem najgorsze, co mogło nam się przytrafić. Później mimo wszystko poszło gładko. na prostej linii horyzontu stała stacjonata, którą z łatwością skoczyłam, właściwie to Sunny, już szczerze nie wiem, jak ją nazywać. Zakręt dalej był dość ostry, ale ujdzie. Pierwszy szereg - a i b, tak noszą bliźniaczki, jedyne, czym się różnią to kolory, na pewno pstrokate. Nie lubię szeregów, chyba przez wspomnienia z przed kilku lat - zawsze miałam problem z półsiadem między jedną przeszkodą a drugą. Teraz jednak wszystko udało się poprawnie. Minęłam zrównoważonym galopem jezioro, które przygotowali - pięknie, niezłe urozmaicenie. Tylko woda koło wody... Bo teraz wypadałoby ładnie przeskoczyć rów z wodą, który majaczył się na linii horyzontu. Nie takie trudne... Ale byłam zbyt rozkojarzona, żeby cokolwiek zauważyć. Sun szaleńczo wybiła się od gruntu, wykorzystując do tego oczywiście jeden z fouli w galopie. Przylgnęłam do jej ciała, zamknęłam oczy i czekałam na najgorsze, bo oczywiście nie byłoby zawodów, gdybym choć raz nie poczuła, ze spadam. Oczywiście, to było tylko złudzenie, bo kiedy ponownie otworzyłam oczy, Sun znajdowała się już po drugiej stronie przeszkody, o którą też niechybnie zaczepiła tylnymi nogami, ale to była tylko woda, która rozprysnęła mi się na plecach.
Teraz, nie powiem, średniej ostrości zakręt, którego jednak ze względu znajdującej się koło niego przeszkody nie można było skrócić. Z łatwością go wyjechałam, szereg, który ukazał się moim oczom nie należał do najłatwiejszych. Trzy przeszkódki, może nie wysokie, ale razem trudne do przeskoczenia. Mimo wszystko było hop, hop, i jeszcze raz hop, aż szereg był za nami. teraz wysokie triplebarre. Nie przeskoczę tego? Nie powinnam tak myśleć, a ta przeszkoda była po prostu wielka. Ewidentnie. Czyli muszę poświęcić na niej całą uwagę, bo inaczej, jeśli zabraknie najmniejszej choćby rzeczy Słonecznej może nie pójść. Dlatego sprawdziłam, czy ogień rzeczywiście kieruje się w sam środek triplebarre, zebrałam idealnie wodze, przez tą sekundę czy dwie zdążyłam też poprawić dosiad i tak, patrząc tylko i wyłącznie na przeszkodę, która w tej chwili była przecież najważniejsza, i w pełnej gotowości do stania w półsiadzie czekałam na ten moment. I właśnie w takim momencie, tuż przed triplebarre klacz gwałtownie odskoczyła. CZEMU AKURAT TERAZ?! Tego nie wie nikt, ale wiadomo natomiast, że zamknęłam oczy i czekałam jak głupia na uderzenie. Nie, to się nie stało, ale za to poczułam mocne wybicie. Zmusiłam się do otwarcia oczu - i właśnie leciałam nad przeszkodą. Na drodze ucieczki Sun musiała się znajdować właśnie triplebarre, dodatkowo ja, skulona na jej grzbiecie usiłowałam utrzymać tą pozycję jednym ,zasadniczo głupim ruchem - mocno ściskałam boki klaczy łydkami, co zasadniczo było sygnałem do dalszej jazdy. Tak oto, zupełnie nie wiedząca co ma robić klacz postanowiła przeskoczyć przeszkodę, przy okazji później zwiać w siną dal. Byłam już nad drugą stacjonata, kiedy zauważyłam, że przecież nie stoję półsiadu, co zdecydowanie dodaje zdezorientowania biednej Sun. Gdzieś kątem oka zauważyłam, że wszystkie kamery się na mnie skierowały, po prostu super. Szybko stanęłam w dosiad odciążający i próbowałam uzyskać koncentrację. Przez chwilę wydawało mi się, że klacz zrzuci ostatnia belkę, ale nie usłyszałam dźwięku rąbnięcia drewna o piasek, chyba jednak to tylko iluzja. Iluzją nie było za to to, że zupełnie rozkojarzona nie zauważyłam, że Słoneczna, już po drugiej stronie uderzyła kopytami o ziemię. Zwykle normalne, bo przecież dzieje się tak przy każdym skoku, ale teraz poleciałam do przodu i rąbnęłam o szyję klaczy. Szybko odsunęłam krwawiący nos i jakby nigdy nic pogalopowałam dalej, przecież teraz nawet tak wielki ból nie mógł mi przeszkodzić. Z przerażeniem zobaczyłam przy zakręcie, w którym prawie sięgnęłam ziemi, malutką strużkę ciemnoczerwonej mazi na piasku. Chciało mi się wymiotować, Kiedy po wytarciu nosa ręką oprócz niewyobrażalnego bólu poczułam na ręce zimną ciecz, po prostu chciało mi się wymiotować.
"Jesteś Naomi, nie byle przypadkowa dziewczyna. Jesteś silna i dasz radę" - powtarzałam w myślach. Dodałam mocniejszej łydki i ignorując wszystko inne skoczyłam mur. Tym razem nie było już to złudzenie - strzemiona wyraźnie szurnęły o murek. Na szczęście, raczej nie był to także brzuch klaczy. Wylądowałam z drugiej strony i biegłam dalej, chociaż pewnie wyglądało to źle, oczywiście ze względu na krwawienie. To nic, dasz radę! Za pierwszym okserem poczułam się naprawdę źle, mimo wszystko skoczyłam drugi. Wtedy, dokładnie wtedy zaczęło mi być NAPRAWDĘ niedobrze. Kręciło mi się w głowie, co chwila widok się przyciemniał, czerwona ciecz leciała wręcz strugami, ledwo trzymałam się siodle.
"Jeszcze tylko jedna przeszkoda. Jeśli wytrzymasz i ją przeskoczysz, czas już przestaniesz ie liczyć. Wierzę w siebie, dam radę, tylko trochę" - to powtarzałam sobie ciągle. Ktoś z tłumu chyba wołał o lekarza. Ale byłam już w linii prostej do stacjonaty. Co prawda, nie do końca prostej, bo klacz raz po raz odskakiwała od kropel krwi. Wyglądałam jak trup, powieki mi isę przyciskały, ale jakbym je zamknęła, skończyłby się. Nie zrobię tego, dam radę! Bolała mnie głowa, Sun sama nie wiedziała, gdzie ma jechać. Przycisnęłam łydki naprawdę mocno, jednocześnie kierując ją na środek przeszkody.
- Ten jeden raz, proszę cię, Sunny. Jesteś piękna, fajna, wspaniała... Ale jak to skoczysz dla mnie, będziesz po prostu zajebista - w chwili, gdy to mówiłam, jakiś biały punkt biegł do mnie, pielęgniarka? Chrzanić ją, niech sobie biega po parkurze, byle nie zagrodził mi drogi. Bo Sun chyba zrozumiała przekaz i postanowiła to zrobić - dla mnie. Uniosła kopyta, odbiła się i... I ten moment kocham, bo zawsze czuję, jakby konik miał skrzydła. Tym razem byłyby one pięknie i złociste, może z kilkoma kropkami krwi tu i ówdzie. Nagle, przez ułamek sekundy czułam się zupełnie inaczej - ciecz, od której się lepiłam jakby znikła, jak także wszystkie bóle. Może niekoniecznie zdobędę zwycięstwo, ale tak się wtedy czułam. Coś się zatrzymało, czas. Bo czas może się zatrzymać, ale nie będzie na ciebie czekał wiecznie. Opadłam, razem z wierzchowcem, oczywiście. Właśnie w momencie, kiedy uderzyła kopytami o ziemię zrobiło się już kompletnie czarno.
***
Obudziłam się w tak znanym mi pomieszczeniu. Dla tych niemogących się domyśleć - to mój pokój. Nos był dobrze opatrzony, więc o niego nie musiałam się martwić. Czułam się już dobrze, o wiele lepiej, niż wcześniej. Ostrożnie usiadłam na łóżku i stwierdziłam, że czuję się już całkowicie dobrze. Właśnie wtedy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
- Obudziłaś się! - Lily weszła do pokoju - Luna ma ogłosić wyniki zawodów, czekają tylko na ciebie.
- Ale czekają, prawda? - zapytałam się dziewczyny, powoli wstając z łóżka.
- Chyba już zaczęli, stracili nadzieję, że kiedykolwiek się obudzisz.Na pewno dobrze się czujesz?
Tym razem nie doczekała się mojej odpowiedzi, bo już biegłam na miejsce wygłaszania wyników. Tuż przed drzwiami usłyszałam głos Luny:
- Pierwsze miejsce...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)